Łucznictwo – sport, który uczy spokoju i kultury
Absolutne skupienie. Nawet jeśli wokoło panują harmider i rwetes, łucznik musi się „wyłączyć”. Nerwy trzyma na wodzy. Są tylko on, napięta do granic możliwości cięciwa i strzała, która za moment trafi w jeden z 10 kolorowych okręgów. Przez długi czas łucznictwo było wykorzystywane podczas wojen albo w trakcie polowań. Dziś to fantastyczny sport, który z powodzeniem mogą uprawiać również seniorzy.
Zygmunt Pluta, były prezes Polskiego Związku Łuczniczego, zaczął strzelać z łuku – można tak powiedzieć – przypadkowo. Kiedy został prezesem klubu łuczniczego, jedna z zawodniczek zdziwiła się: „To pan prezes nigdy nie strzelał? Trzeba spróbować!”.
– Jak zacząłem strzelać, to miałem same dziesiątki – opowiada Zygmunt Pluta. – Złapałem takiego bakcyla, że trzyma mnie już 40 lat! Nadal strzelam, dla własnej zabawy. Trochę staram się włączać w to wnuczków. Dumni są z dziadka, że jest nadal aktywny, ma sukcesy na koncie. Ale oni nie mają takiego zaparcia; chcieliby szybko, krótko i na temat, najlepiej od razu zrobić świetny wynik. A tutaj trzeba włożyć sporo pracy.
Problem z bazą
Dziś prezes Pluta jest na emeryturze, dobiega siedemdziesiątki, lecz z łucznictwem się nie rozstaje. Jest prezesem radomskiego Klub Seniora „Weteran”. Sekcja łucznicza istnieje w nim od 3 lat i cały czas mocno się rozwija. Co roku organizowane są Mistrzostwa Miasta Radomia w czterech sportowych dyscyplinach: tenisie stołowym, strzelectwie, darcie i właśnie łucznictwie.
– Jeśli chodzi o seniorów, to nasz klub jest bezkonkurencyjny. Na terenie Radomia nikt nie ma z nami szans – mówi prezes Pluta. – Wygrywamy wszystko, co można wygrać.
Sekcja liczy 12 osób, w tym trzy panie. Średnia wieku to 60–70 lat. Z każdym treningiem – a te odbywają się dwa razy w tygodniu, po 1,5 godziny – robią postępy. Latem łucznicy ćwiczą na otwartych przestrzeniach, zimą w hali. Miejsca do strzelania muszą być specjalnie wyznaczone, nie można robić tego na niezabezpieczonym terenie czy choćby w lesie, gdzie są spacerowicze, grzybiarze i inni ludzie.
– Największy nasz problem to baza – tłumaczy prezes Pluta. – W Radomiu nie bardzo jest gdzie strzelać. A ludzie chcą, garną się do tego. Strzelamy więc w zaprzyjaźnionych szkołach. Ale to od czasu do czasu, a ja lubię systematyczność. Szkoły jakoś niechętnie wpuszczają nas na swoje boiska. Nie patrzą na nas przychylnym okiem, boją się, choć nie mam pojęcia czego. Od ponad 40 lat zajmuję się łucznictwem i nigdy nie miałem wypadku. Ale ludzie nie mają wiedzy, nie znają się.
Sprzęt do uprawiania łucznictwa jest dość drogi, lecz klub ma swój i każdy, kto chce się uczyć, może z niego korzystać. Strzelanie z łuku wymaga precyzji i skupienia. Trzeba mieć oko, pewną rękę. Jednak wszystkiego da się nauczyć. Wystarczy tylko chcieć.
– Ja konia nauczę strzelać, pod warunkiem że koń będzie chciał się uczyć – śmieje się prezes.
Pierwsze zawody w Polsce
Pierwsze międzynarodowe zawody łucznicze odbyły się w 1931 r. w Polsce, a konkretnie we Lwowie. Nasza reprezentacja wywalczyła wtedy tytuł mistrzowski i zdobyła dwa złote medale. Na olimpiadach nasze łuczniczki dwa razy zdobyły złoto.
Dziś zawody są rozgrywane na specjalnych torach, różniących się długością w zależności od tego, czy strzelają panowie, czy panie. Te dla łuczników mają długość 90 m, 70 m, 50 m i 30 m, dla łuczniczek – 70 m, 60 m, 50 m i 30 m. Dzieci uczą się trafiać do celu z mniejszych odległości. Tory spełniają określone kryteria techniczne: mają być równe, o trawiastym podłożu, skierowane na północ. Kolejnym ważnym elementem są tarcze, które składają się z 10 kolorowych okręgów. Im bliżej środka wyląduje wystrzelona z łuku strzała, tym lepiej, wiadomo.
– To piękny sport, który uczy spokoju, kultury – podkreśla prezes Pluta. – Jest idealny dla ludzi starszych. Wycisza, uspokaja, daje poczucie własnej wartości, poprawia kondycję. Nie ma tutaj przeciwwskazań czy ryzyka kontuzji, jak w piłce nożnej albo siatkówce. Można się pobawić w łucznictwo amatorsko albo bardziej wyczynowo. To sport na miarę możliwości, chęci i czasu. Przyjemny, miły i sympatyczny.
Łuk nie jest ciężki, ale musi być odpowiednio dobrany do strzelca. Tak, by nie męczył się on przy naciąganiu cięciwy, którą przecież w czasie treningu musi naciągnąć wiele razy. Pracują kończyny górne, dolne, człowiek stoi w odpowiedniej pozie, mięśnie ma napięte. Poprawiają się zatem koordynacja ruchów i stabilizacja ciała, wzmacniają się mięśnie.
– Ja sam od młodości jestem związany ze sportem – mówi prezes. – Lubię grać w tenisa, w piłkę nożną. Sportowa droga życia jest bardzo ciekawa: można poznać wielu ludzi, wiele miejsc, krajów. Dzięki łucznictwu, jako Prezes Polskiego Związku Łuczniczego, byłem na olimpiadzie w Tokio. Kadra polska ma stypendia. Ale dla mnie łucznictwo to nie jest sport w pełni wyczynowy. Nie ma przełożenia na warunki finansowe. Mało się go pokazuje i promuje.
Dyscyplina długowieczna
A przecież łucznictwo to chyba jedyna dyscyplina sportu, którą można uprawiać wyczynowo nawet w zaawansowanym wieku. Na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio najstarszym zawodnikiem był 53-letni łucznik z Polski. Może to nie jest dużo jak na zwykłego człowieka – niemniej dla czynnego zawodnika osiągającego sukcesy to całkiem sporo.
– Żeby się zakwalifikować na olimpiadę, trzeba mieć naprawdę duże umiejętności – zwraca uwagę Ryszard Pacura, trener sekcji łuczniczej klubu „Płaszowianka” i kadry narodowej osób niepełnosprawnych. – W łucznictwie wiek akurat nie przeszkadza. Mamy w klubie ludzi, którzy mają po sześćdziesiąt parę lat, a nawet zawodnika 70-letniego. To dyscyplina długowieczna i wszechstronnie rozwijająca fizycznie.
Może nie ma w łucznictwie aż tak dużej aktywności ruchowej, bo nie biegamy ani nie robimy treningu kardio. Ale strzela się na duże dystanse, więc trzeba po strzały pójść, wyciągnąć je z tarczy, wrócić na swoje stanowisko – samo to daje sporo ruchu. Trener Pacura pracuje z zawodnikami niepełnosprawnymi, którzy siedzą na wózkach, i na zawodach robi po kilka kilometrów, podając im strzały.
– Wszystko zależy od odległości, na jaką się strzela – wyjaśnia. – Jak się bawimy, to strzelamy z 10 m, na zawodach z 70 m. Musimy 24 razy przejść tam i z powrotem. Kilometr się uzbiera z samego chodzenia po strzały. I to już jest jakaś aktywność.
Pracuje całe ciało
Biegania nie ma, lecz człowiek ćwiczy mięśnie całego ciała. Trzeba włożyć pewien wysiłek w to, żeby napiąć łuk. Poprawia się koordynacja ruchów, niezbędna do uzyskania powtarzalności strzałów. Pracują mięśnie brzucha, grzbietu, które odpowiadają za utrzymanie prawidłowej postawy przy strzelaniu. Tak samo mięśnie rąk, bo przecież łuk trochę jednak waży. Jeśli ktoś tylko ćwiczy, strzela amatorsko, to się go dodatkowo nie obciąża.
– Ale zbyt lekki łuk też ma swoje minusy: chodzi w rękach, trudniej go utrzymać bez ruchu, dokładnie wycelować – wylicza Pacura. – Zawodnicy wyczynowi dokręcają sobie dodatkowe obciążenia, by łuk był stabilniejszy. Wtedy jego waga dochodzi do 2,5 kg.
Nogi podczas strzelania także pracują, bo chwilę się stoi: żeby coś z tej nauki było, trening powinien trwać ok. 1,5 godziny. Początkującym wystarczy 45–60 minut. Wiadomo, że im dłużej się trenuje, tym lepiej się strzela. Niezbędne są w tym sporcie opanowanie, spokój, koncentracja. Musimy się skupić, żeby ruchy były powtarzalne. Dla starszych ludzi to idealna dyscyplina, lecz niestety w tym sporcie nie ma ich zbyt wielu.
– Ci, którzy są u nas w klubie, strzelali z łuku już wcześniej – tłumaczy Pacura. – Startują w zawodach, są zaangażowani, dla nich to nie jest jedynie zabawa. Ale dla przyjemności każdy może próbować, niezależnie od wieku, kondycji fizycznej, sprawności. Jeśli tylko jest się na tyle zdrowym, że na co dzień normalnie się funkcjonuje, to każdemu dobierzemy taki łuk, żeby mógł sobie postrzelać i miał z tego przyjemność. Mamy łuki miękkie i twarde, zależnie od możliwości zawodnika. Nie ma tutaj wyścigów, biegania, podskoków, więc nie ma ryzyka urazu. Można przyjść, spróbować, trochę się pomocować z łukiem dla lepszego zdrowia, utrzymania formy.
Zakład o czekoladę i piwo
Im ktoś jest sprawniejszy, tym szybciej przyswoi sobie technikę. Jeśli cokolwiek w życiu robił, czuje swoje ciało, mięśnie, to nauka przychodzi mu łatwiej. Na wyższym poziomie potrzebne są precyzja, koordynacja, dobre oko. W momencie napięcia łuku trzeba się „wyłączyć”: odciąć od zewnętrznych bodźców, skoncentrować tylko na celu. Jeśli ktoś będzie się rozglądał, gadał, rozpraszał hałasem dookoła, nic z tego nie będzie. Na te kilka sekund należy wyczyścić umysł ze wszystkich myśli. I pilnować mięśni odpowiedzialnych za strzał, bo tylko wówczas zapracują tak, jak tego chcemy.
Do strzelania dla zabawy wystarczą dobre chęci.
– Na treningach urządzam różnego rodzaju sprawdziany, żeby była rywalizacja, jakaś forma motywacji – opowiada Pacura. – Kursanci najczęściej robią zakłady o piwo albo o czekoladę. Wtedy mają jakiś cel: chcę wygrać, to będę więcej ćwiczyć. Tutaj chodzi o honor!
Klub ma wał i specjalne tory przygotowane do łucznictwa, a teren jest odpowiednio zabezpieczony, aby nie chodziły po nim nieuprawnione osoby. Zamontowano też strzałochwyty, czyli siatki zabezpieczające rozwieszane na otwartej przestrzeni po to, by strzała, która minie tarczę, zatrzymała się właśnie w nich, a nie gdzieś w krzakach czy u kogoś w ogrodzie. Jednak nieważne, jakiego łuku używamy i z jaką siłą strzelamy – uważać trzeba zawsze.
Wyzwanie i dążenie do celu
Na trening najlepiej założyć coś wygodnego, ale dopasowanego. Luźne rękawy będą przeszkadzać, bo może zahaczyć o nie cięciwa. Najlepsze do strzelania jest obuwie sportowe. Kursant dostaje na początek wszystko: strzały, kołczan, skórkę na palec, ochraniacz na rękę, żeby cięciwa nie uderzała w nią przy każdym strzale.
– Kiedyś zawodnik przez rok chodził na treningi i przygotowywał się do oddania pierwszego strzału – opowiada Pacura. – Dziś jeśli nie damy komuś postrzelać na pierwszym treningu, to więcej nie przyjdzie. Tak to wygląda. Ludzie chcą strzelać, to jest główny punkt programu. Po to przychodzą i jak się im każe robić inne rzeczy, są niezadowoleni. Nie interesuje ich mentalne podejście, zadumanie się. A tutaj trzeba też przygotować odpowiednio psychikę. Może dlatego nie mamy takich dobrych wyników. Azjaci biją nas na głowę, bo mają inną mentalność.
On sam od 43 lat jest związany z łucznictwem. W młodości mieszkał niedaleko klubu łuczniczego i zaczął przychodzić na treningi. Od paru lat pracuje ze sportowcami niepełnosprawnymi. Jako trener był cztery razy na igrzyskach olimpijskich: z kadrą narodową w Pekinie i Londynie oraz w Rio i Tokio z osobami niepełnosprawnymi.
– To największa satysfakcja z tej pracy – podkreśla. – Na olimpiadę nie jedzie się „za darmo”, trzeba zrobić wyniki. Łucznictwo daje możliwość realizowania samego siebie. Jest wyzwanie, dążenie do celu. Trenuje się, żeby być jak najlepszym. Poza tym hektar zielonego terenu pozwala odpocząć psychicznie. Każdy żyje szybko, swoim życiem, a tu zapominamy o problemach.