Bokser z duszą intelektualisty

Już jako nastolatek doskonale wiedział, czego chce. Marzył o nauce, szkole, fachu. Nie łudził się, że ojciec zgodzi się na jego ambitne plany, bo rąk do pracy w gospodarstwie i tak brakowało. Ale Jan Mazur, uparty i konsekwentny, nie dał się nikomu zbić z tropu, postawił się ojcu, co obu wydawało się niewyobrażalne, i zrobił to, co podpowiadały mu intuicja i głos wewnętrzny. Teraz ma 75 lat i nic się nie zmieniło: nadal jest uparty, ambitny, poszukujący nowej wiedzy, wrażeń, doświadczeń.

Uwielbia podróżować i odkrywać ciekawe miejsca, zachwycać się architekturą i poznawać nowych ludzi. Jest aktywnym słuchaczem Uniwersytetu Trzeciego Wieku, i to niejednego. Często 75-latkowie są uzależnieni od swoich dzieci, współmałżonków bądź przyzwyczajeń, a przez to nie są samowystarczalni i samodzielni. Jan Mazur to człowiek całkowicie wolny od zależności. Świetnie radzi sobie ze sprawami o różnym stopniu trudności – od banalnego prania koszul po załatwianie zawiłych formalności. Kilka miesięcy temu uczestniczył w kolizji samochodowej z winy obywatela USA, który jechał wypożyczonym autem i mówił jedynie po angielsku. Pan Jan sam uregulował wszystkie sprawy: z policją, ubezpieczeniem, naprawą i samym Amerykaninem. Wiek mu w niczym nie przeszkadzał.

Potrafi być skuteczny i konkretny w rozwiązywaniu trudnych spraw, mimo że stereotyp jest taki, że 75-letni staruszek nie za bardzo wie, o co chodzi, i można go zlekceważyć. Nie z panem Janem takie numery! Charyzmatyczny, pracowity, uczciwy, empatyczny, cieszący się autorytetem i szacunkiem nie tylko wśród bliskich i krewnych, lecz także wśród obcych ludzi. Potrafi obronić siebie i pomóc innym. Oto historia Jana Mazura z Woli Batorskiej.

Ucieczka

Gdy miał 14 lat, zaplanował ucieczkę do Gliwic. Chciał dostać się do tamtejszej szkoły zawodowej. Wybrał to miasto nieprzypadkowo: czekał tam na niego starszy brat, który już pracował w zakładach mechanicznych produkujących pojazdy pancerne. To był początek lat 60. XX w. Rodzice najbardziej obawiali się, że jeśli Jan wyjedzie, odetnie się całkiem od korzeni i opuści rodzinne gniazdo na zawsze. Ciągłość pokoleń to dla Mazurów nie są puste frazesy: w Woli Batorskiej mieszkają od 400 lat, dlatego dla ojca Jana najczarniejszy scenariusz był taki, że gospodarstwo przejmie ktoś inny, że na ojcowiźnie rządził będzie nie-Mazur. Czy rozumiał to 14-letni Jan, czy planował po latach wrócić do domu, czy marzyła mu się kariera w mieście? Może tak, a może nie. Jedno jest pewne: wtedy chłopiec chciał się uczyć. Pragnienie było tak wielkie, że gotów był postawić się ojcu i zwyczajnie uciec.

Ojciec wykrył spisek, gonił syna przez całą wieś, lecz młody był szybszy: Jan Mazur uciekł z Woli Batorskiej. Po 20 latach na dobre tam wrócił. Ale po kolei.

Gliwice

– Gdy uciekłem z Woli Batorskiej, tego samego dnia wsiadłem w pociąg do Gliwic. Nie usiadłem na swojej miejscówce ani na chwilę. Stałem przy oknie i patrzyłem na naszą Polskę – opowiada pan Jan. – Nigdy w moim kilkunastoletnim życiu nie widziałem takich krajobrazów. Podróż minęła niezwykle szybko, byłem pod wielkim wrażeniem. Dzisiaj na pewno brzmi to dziwnie, bo dzieci podróżują od wczesnego dzieciństwa i widzą na własne oczy cuda przeróżne, ale moje ówczesne przeżycia były tak mocne, że i teraz serce bije jak młot na samą myśl.

Na dworcu czekał na Jana starszy brat. Jak chłopcy się umówili, zgadali na konkretną godzinę i dzień bez telefonów komórkowych, ba, nawet stacjonarnych? Pan Jan wzrusza się, gdy opowiada o tym spotkaniu na stacji kolejowej.

– Na powitanie zabrał ze sobą siatkę pomidorów, ja wówczas bardzo je lubiłem. I tak stał na stacji z tą torbą, wypatrywał mnie. Ten obraz przed oczami mam i teraz.

W Gliwicach nasz bohater dostał się do zawodówki i rozpoczął zupełnie nowe życie. Nie opuszczał ani jednej lekcji, był obecny na każdych zajęciach praktycznych, szkoła była całym jego światem.

– Pamiętam, że nawiązałem kontakt z sympatycznym panem, który pracował w bibliotece. Pomagałem mu w porządkowaniu książek, dzięki czemu mogłem je wypożyczać i czytać bez ograniczeń. Pewnego dnia dowiedziałem się, że stare i zniszczone egzemplarze takich książek, jak Chłopi, Potop, Krzyżacy, Ogniem i mieczem, mają być wyrzucone. Mogłem je zabrać, co oczywiście z wielką przyjemnością zrobiłem. Wysłałem je do domu. Mój tata uwielbiał czytać, niestety wtedy w Woli Batorskiej nie było ani księgarni, ani biblioteki. Wolny czas rolnicy spędzali na graniu w karty. Gdy jednak ojciec czytał Chłopów Władysława Reymonta, przerywali partyjki, aby wysłuchać streszczenia kolejnych rozdziałów – znowu ze łzami w oczach wspomina pan Jan.

Boks

Historia Jana Mazura ma inspirować innych seniorów do aktywnego trybu życia, dlatego czas na sport, który pojawił się w jego życiu niespodziewanie, właśnie w Gliwicach. Pewnego wieczoru Jan wdał się w bójkę, by obronić kolegów z internatu. Bijatyce przeglądał się trener boksu. Następnego dnia dyrektor internatu ogłosił apel, a Jan był pewny, że wraz z kolegami dostanie burę. Stanął z tyłu, aby być jak najmniej widocznym. Drżał, oblewał się potem, niemalże mdlał, przerażony, że wyrzucą go ze szkoły. Trener od razu go wypatrzył i stanowczo zaprosił na rozmowę na osobności. Jan szedł do gabinetu jak na ścięcie, opracował po drodze tysiące scenariuszy, co zrobi ze swoim życiem, jak wyleci ze szkoły za chuligańskie wybryki.

Stało się inaczej: trener nieznoszącym sprzeciwu głosem zaprosił Jana na trening. Tak rozpoczęła się jego przygoda z boksem. Trenował sumiennie i solidnie, ale bić się nie lubił. Wygrywał, stawał się coraz lepszy i silniejszy, lecz cały czas myślał o tym, aby zrezygnować. Budził respekt u przeciwników, rosła rzesza jego fanów, a on czerpał coraz mniejszą satysfakcję ze zwycięstw. Mimo to niezmordowanie trenował.

Gdy jechał do Krakowa kontynuować naukę w technikum, twardo postanowił skończyć karierę boksera. Nic z tego: jego sława dotarła do stolicy Małopolski szybciej niż on sam. W ciągu kilku tygodni najlepsi trenerzy Wisły przybyli po niego z zaproszeniem na treningi.

– Bonusem za to, że biłem się w barwach Wisły, był etat w biurze projektów Biprostal. Nawet nie musiałem tam fizycznie być, wynagrodzenie automatycznie przysługiwało za sukcesy sportowe. Nie wyobrażałem sobie jednak czegoś takiego: dostawać pensję i nie pojawiać się w pracy. Z wielkim entuzjazmem zacząłem przygodę z Biprostalem, w którym przepracowałem ostatecznie ponad 20 lat. Ukształtowałem się tam jako człowiek, ale też fachowiec. To były wspaniałe lata – wspomina pan Jan.

Gdyby priorytetem w jego życiu był boks, to na pewno znalazłby się na liście najlepszych bokserów w Polsce, a może i w Europie. Szkoleniowcy wróżyli mu piękną karierę. Zależało mu jednak bardziej na tym, aby spełnić się zawodowo. Nauka wygrała zatem pojedynek z boksem.

– Sport i dzisiaj uwielbiam. Gdy w czerwcu byłem w Cetniewie, w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich, nawet klęknąłem przed budynkiem. Spędziłem tu kawał mojego życia – podkreśla pan Jan.

Mówi wprost, że teraz to już nie te lata, aby trenować wyczynowo. Niemniej sportowy duch w nim nie umarł: piesze wędrówki, aktywne spacery, wielogodzinne wycieczki – jest gotów na te wyczyny w każdej chwili, nie trzeba go dwa razy prosić. Aktywność fizyczną lubi łączyć z warstwą intelektualną: – Zwiedzać mogę od świtu do nocy i na żaden ból nóg nie będę narzekał. Wytrzymałość jednak wypracowałem, trenując boks – śmieje się.

Powrót do Woli Batorskiej

Po ponad 20 latach pracy w Biprostalu pan Jan wrócił do Woli Batorskiej, został szefem spółdzielni kółek rolniczych (SKR) i, co najważniejsze, zajął się rodzinnym gospodarstwem. W wielkim skrócie: SKR pod jego przewodnictwem należała do najlepszych w Polsce, zaś pana Jana proszono, aby jeździł po kraju i szkolił z prowadzenia działalności spółdzielni tak, by była dochodowa. A rodzinne gospodarstwo jest dzisiaj dzięki niemu największe w okolicy.

– Teraz rolę głównodowodzącego na roli przejął mój syn, ale ja zawsze jestem na podorędziu. Co trzeba, to robię, chętnie pomagam. A pracy na wsi nigdy nie brakuje, na nudę zatem nie narzekam – zauważa.

Hobby seniora

Największa pasja boksera naukowca to wciąż nauka i wiedza, nie opuszcza więc ani jednego wykładu miejscowego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Co tydzień z niecierpliwością oczekuje na ogłoszenie tematu najbliższego spotkania studentów.

– Pojawia się na naszej stronie internetowej zazwyczaj w niedzielę. Od tego momentu ogarnia mnie miłe uczucie, że za kilka dni założę wyprasowaną koszulę i marynarkę i wyjadę na spotkanie z kolegami i koleżankami. Wykład oczywiście jest najważniejszy, bo dla mnie poznawanie świata to wciąż najatrakcyjniejsze zajęcie, jakie mogę sobie zafundować.

Poza wykładami Jan Mazur jest rozmiłowany w podróżach, bliskich i dalekich.

– Gdy boksowałem, zwiedziłem całą Europę. Ale żadne miasto nie zrobiło na mnie tak mocnego wrażenia jak Petersburg, który zwiedziłem podczas jednej z wycieczek organizowanych dla seniorów – opowiada. – Polecam wszystkim, dla mnie to najpiękniejsze miejsce na świecie. A ostatnio zwiedzaliśmy winnice w Janowicach i nawet nie spodziewałem się, że tyle ciekawego dowiem się o hodowli winorośli, produkcji wina. Czasem nie trzeba daleko jechać, aby dotknąć, poczuć, zrozumieć. Jako dwudziestolatek myślałem, że starość na pewno nie będzie cieszyła mnie nowymi doznaniami, kolorami, smakami. Dlatego często mówi się: korzystajmy, póki jesteśmy młodzi. Okazuje się, że mając tyle lat na karku, co ja, można patrzeć na świat szeroko otwartymi oczami.