Urodzona do zdrowego życia

Nie jada słodyczy ani tłustych potraw. Nieobce są jej problemy: niedawno nadwyrężyła bark podczas pracy w ogrodzie, ma wszczepiony rozrusznik serca, a kilka lat temu przeszła wylew podczaszkowy. Mimo to Helena Norowicz przez całe życie codziennie ćwiczy. Nadal potrafi zrobić szpagat i wciąż pracuje jako aktorka i modelka. Ma 88 lat.

Helena Norowicz ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną im. Leona Schillera w Łodzi w 1958 r. Niedługo później ją i jej przyjaciół z roku – Jadwigę Barańską i Andrzeja Kopiczyńskiego – ściągnął do stolicy Emil Chaberski. Był wówczas dyrektorem Teatru Klasycznego, który w 1972 r. przemianowano na Teatr Studio. Helena Norowicz przepracowała w nim 29 lat. Chociaż odeszła na emeryturę w wieku 67 lat, to wcale nie zrezygnowała z pracy. Nie gra już na scenie, ale w ostatnich latach oglądaliśmy ją m.in. w serialu „Na Wspólnej”, w filmach „Ciemno, prawie noc” i „Boże Ciało”, a w ubiegłym roku w jednej z nowel cyklu „Erotica 2022”.

Bez szpagatu pora umierać

Helena Norowicz wychowała się w Koszalinie. Jako nastolatka uwielbiała chodzić do kina. Była zapatrzona w wielkie filmowe gwiazdy, dzięki którym przenosiła się w inny świat. Nie wierzyła, że ma jakąkolwiek szansę, by zostać aktorką, dlatego postanowiła studiować na Akademii Wychowania Fizycznego. Sport, szczególnie gimnastyka, był jej pasją od dziecka.

Fot. Patrycja Toczyńska

To się zaczęło, kiedy pierwszy raz poszłam do cyrku. Mieszkaliśmy wtedy z rodziną na przedmieściach Koszalina w domu z ogrodem. I kiedy zobaczyłam, co akrobatki robią w cyrku ze swoim ciałem, postanowiłam nauczyć się robić to samo. I udało mi się, metodą prób i błędów. Byłam bardzo wygimnastykowana. Po lekcji pokazowej gimnastyki w szkole nauczycielka francuskiego powiedziała mi: „Norowicz, inteligencję to ty masz w nogach”. Szpagat robię do tej pory, po rozgrzewce, ale z mostka zrezygnowałam dawno temu, by nie ryzykować kontuzji, ponieważ aktor musi być zawsze w dobrej dyspozycji i zdrowiu, gotów do roli – mówi Helena Norowicz.

W szkole średniej późniejsza aktorka trenowała siatkówkę: Razem z dziewczynami wygrałyśmy w 1953 r. udział w spartakiadzie szkół ogólnokształcących we Wrocławiu. Byłam już wówczas po maturze i złożyłam wcześniej dokumenty na warszawskiej AWF. Spartakiada trwała pięć dni i była piękną przygodą, choć nie zdobyłyśmy żadnego medalu. Ale kiedy z niej wróciłam, okazało się, że właśnie wtedy odbył się egzamin na Akademię. Dowiedziałam się tego z pisma, które wręczyła mi mama. Wiadomo było, że nikt egzaminu specjalnie dla mnie nie powtórzy. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Po maturze nic innego dla siebie nie zaplanowałam – wspomina nasza bohaterka. W tym samym czasie jej siostra wyjechała do Wrocławia, ponieważ jej mąż dostał tam nakaz pracy. Mama poradziła Helenie, by do niej pojechała, bo są tam Wyższa Szkoła Wychowania Fizycznego i inne uczelnie, i na miejscu zdecydowała, co chce robić. Posłuchała.

We Wrocławiu młoda pasjonatka gry aktorskiej często chodziła do Teatru Polskiego (przed 1969 r. – Państwowego Teatru Dolnośląskiego), zachwycona jego repertuarem. Pewnego dnia przeczytała informację o naborze do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Łodzi. Na pierwsze spotkanie w tej sprawie należało się zgłosić właśnie do Teatru Polskiego. Prorektorką w PWST była wówczas Janina Mieczyńska, artystka reprezentująca szkołę tańca wyzwolonego Isadory Duncan, choreografka i wybitny pedagog. Tak się zdarzyło, że – jak się później okazało – jechałam z nią tym samym tramwajem na wstępne przesłuchania do Teatru Polskiego, zupełnie o tym nie wiedząc. Dopiero w teatrze powiedziała mi, że przyglądała mi się i pomyślała, że właśnie takie dziewczyny jak ja powinny zdawać do szkoły teatralnej. Bardzo się ucieszyła, że przyjechałam na przesłuchanie – opowiada Helena Norowicz.

Po studiach i przenosinach do Warszawy młoda aktorka grała po trzy przedstawienia dziennie w Teatrze Klasycznym. To wymagało dobrej kondycji fizycznej. Na pierwszym i drugim roku mieliśmy gimnastykę i inne zajęcia ruchowe, bo sprawność fizyczna jest dla aktora bardzo ważna. Tego, co ja potrafiłam zrobić, nie wymagano. Na przykład szpagatu. Postanowiłam, że kiedy już nie będę w stanie go zrobić, to uznam, że pora umierać.

Dwie bułki i obiad

Przez całe życie waga aktorki wahała się o nie więcej niż 2–3 kg. Kiedy zdarzało się jej przytyć, to nawet te 2 kg więcej odczuwała jako ogromny dodatkowy ciężar.

Przy wzroście 170 cm ważyłam najczęściej 54 kg. Mieszczę się w ubrania, które mam od 50 lat. Praca aktorki wymuszała na mnie konieczność spożywania lekkich posiłków. Rano szybkie śniadanie i próba w teatrze, potem obiad, później przed spektaklem lekki podwieczorek, by na scenie nie doszło do jakiejś, nazwijmy to, nieprzewidzianej sytuacji… Poza tym nie należy marnować na trawienie energii potrzebnej do zagrania w spektaklu – tłumaczy aktorka.

Ponadto Helena Norowicz unikała jedzenia późnym wieczorem, po przedstawieniu: Są ludzie, którzy najadają się wieczorem, lecz ja zawsze uważałam, że to niezdrowe. Chyba że, od czasu do czasu, idzie się na jakieś przyjęcie i sprawia się sobie ucztę. Ale codzienne jedzenie o godz. 22.00 jest dla organizmu niedobre – twierdzi. Ona sama nie lubi tłustego jedzenia i nie przepada za słodyczami, chętnie za to sięga po nabiał, zwłaszcza żółte sery, i chude wędliny. Nigdy nie byłam łakoma. W sytuacjach stresu i osobistych problemów nie mogłam i nie mogę jeść. Odwrotnie niż wielu ludzi i inaczej niż moja koleżanka aktorka, która twierdziła ze śmiechem, że mam wredny charakter, bo jak można nie chcieć jeść!

Helena Norowicz nie musiała się nigdy przymuszać do niczego, co zdrowe. Wygląda więc na to, że urodziła się do zdrowego życia. My przyzwyczajamy organizm do różnych rzeczy. Kiedy studiowałam, w latach 1954–58, czasy były biedne. Jedzenie na stołówce było takie sobie. Na śniadanie jadłam tam jedną bułkę, a drugą zabierałam na kolację. Jadłam też obiad. I tak przez cztery lata. Myślę, że właśnie tak wyrobiłam w sobie nawyk nieprzejadania się.

Zachować sprawność

Helena Norowicz zawsze szybko chodziła. Mieszkając przy ul. Woronicza, wieczorem jeździła do pracy do Teatru Studio samochodem. Musiała być w Pałacu Kultury i Nauki o godz. 18.15. Stojąc w korkach, często denerwowała się możliwym spóźnieniem – tak bardzo, że postanowiła chodzić do pracy piechotą. Jeszcze po pięćdziesiątce codziennie wychodziła z domu na Mokotowie o godz. 17.30 i szybkim krokiem docierała w 45 minut do Śródmieścia.

Pasję do ruchu trzeba w sobie wyhodować. I trzeba się ruszać mądrze. Jedna z moich czterech sióstr chciała się kiedyś, dawno temu, przede mną popisać i zerwała mięsień. Cierpi z tego powodu do dzisiaj. Trudno przymusić się do ruchu komuś, kto nie odczuwa z niego żadnej przyjemności ani nie widzi potrzeby ruszania się – twierdzi aktorka. – Ale trzeba robić przynajmniej rzeczy podstawowe, by zachować sprawność. Wystarczy chodzić albo biegać, przebywać na świeżym powietrzu. Myślę, że wystarczy ćwiczyć kilkanaście minut dziennie, po pięć minut. Rano, by obudzić organizm, potem w południe i wieczorem. Jednak nie za późno. Mam teraz chyba nie najlepszą metodę gimnastykowania się o godz. 22.00. Nie są to ćwiczenia specjalnie obciążające, nie wymagają ode mnie ciężkiego wysiłku. Siadanie w szpagacie jest bezpieczne, ponieważ pracują tylko mięśnie. I można je rozciągnąć. Kończę o 22.30. Zasypiam około 1.00.

Helena Norowicz długo w ogóle nie odczuwała zmęczenia. Zmieniło się to dopiero w ciągu dwóch ostatnich lat, po śmierci ukochanego męża, również aktora, Mariana Pysznika: Spowodowała u mnie szok. Mąż był jedynie 10 dni w szpitalu, kiedy zaczynała się pandemia. Miał już wszczepiony rozrusznik i bradykardię. Do tego problemy z płucami, bo palił całe życie. Zmarł w szpitalu 20 lutego 2020 r. o godzinie 2.20.

Aktorka nie lubi się leczyć i nie lubi chorować. Jeżeli nie jest złożona kompletną niemocą, to z całych sił walczy z chorobą. Kilka lat temu, po wylewie podczaszkowym, spędziła w szpitalu zaledwie cztery dni.

Czyste środowisko to siła i moc

Od przejścia na emeryturę Helena Norowicz jest przez cały czas gotowa do pracy: Nie odpuszczam. Ale nie spodziewałam się, że dostanę propozycję zostania modelką w wieku 81 lat i będę chodzić po wybiegu. Nie doszłoby do tego, gdyby nie jej rewelacyjna sprawność: Najważniejsza jest aktywność. Jeżeli ktoś leży w łóżku przez kilka dni, to już czwartego dnia, jeżeli wstanie, będzie osłabiony z powodu samego tylko leżenia. Powstało wiele opracowań na temat tego, co jest nam potrzebne, byśmy prawidłowo funkcjonowali. W tym względzie nie ma już żadnych tajemnic czy niedomówień. Żaden dietetyk nie zaleci nadmiernego folgowania sobie, a żaden lekarz bezruchu. Jeżeli nie chce nam się ruszać, powinniśmy wyznaczać sobie cele, próbować małymi kroczkami, a przekonamy się, że możemy zrobić każdego dnia trochę więcej – radzi aktorka.

Fot. Szymon Aleksandrowicz, kolekcja Zuza Bart 2016

Jest też zdania, że aktywność fizyczną należy w dzieciach zaszczepić. Nie może zrozumieć mam, które załatwiają pociechom zwolnienia z lekcji wychowania fizycznego.

Poza tym nie można żyć tylko dla siebie. Trzeba mieć na uwadze innych, którym możemy udzielić wsparcia, bo i sami możemy potrzebować pomocy, nam też może się przydarzyć coś złego. Jak obywatelom Ukrainy, którzy muszą uciekać ze swojego kraju. Patrzę na nich, na dzieci i czuję tak ogromny smutek, jakby to mnie dotyczyło. Bo i ja, i moja rodzina musieliśmy po wybuchu wojny uciekać, pozostawić za sobą wszystko, do czego byliśmy przywiązani. Ale wcześniej, przed wojną, moje dzieciństwo było bardzo szczęśliwe. Dla rozwoju dziecka najważniejszych jest pięć pierwszych lat. Ja je spędziłam w lesie, na świeżym powietrzu. Mieszkaliśmy w leśniczówce dziadka na Wileńszczyźnie. Nie było elektryczności, tylko lampy karbidowe albo naftowe. Czyste środowisko, dorastanie wśród lasów i pól dały mi odporność, siłę i moc potrzebną do rozwoju – kwituje Helena Norowicz, która nie zwalnia tempa i ciągle podejmuje nowe wyzwania.