Od 15 lat ćwiczą razem – teściowe i synowe, babcie i wnuczki, córki i mamy
Zacznijmy, jak Pan Bóg przekazał, od samego początku. Od tego momentu, gdy Teresa Szarecka, świeżo upieczona emerytka z Niepołomic, kupuje w kiosku gazetę „Superlinia”. Wyczytuje w niej, że panie w różnych miastach Polski zakładają kluby puszystych i razem się odchudzają. Warto zaznaczyć, że pani Teresa nie jest rodowitą niepołomiczanką – mieszkała wówczas w tym mieście od niedawna. Nikogo nie znała, nie miała z kim słowa zamienić ani się naradzić. Mimo to postanawia działać na własną rękę i aktywizować tutejsze kobiety. I siebie, rzecz jasna.
Pierwsze, co jej przyszło do głowy, to iść do urzędu miasta i użyć siły argumentu. Tam, w gabinecie burmistrza, z wypiekami na twarzy opowiada o swoim pomyśle.
– Chcę założyć pierwszy w Niepołomicach klub puszystych – wyznała Stanisławowi Kracikowi, ówczesnemu burmistrzowi. Popatrzył na panią Teresę z niedowierzaniem. – Nie wygląda pani na puszystą – zasugerował. Ale idei przyklasnął. – Żeby klub zaczął jednak działać, musi pani uzbierać przynajmniej trzy osoby. Kiedy będzie komplet, zapraszam na dalsze rozmowy – dodał.
Tego samego dnia na tablicach informacyjnych w Niepołomicach pojawiły się ogłoszenia: „Szukam chętnych do założenia klubu puszystych”. Jako pierwsza odezwała się Krystyna Antonina Serwatka.
Od tamtej pory minęło 15 lat! A klub wcale się nie rozpadł, ale przekształcił w stowarzyszenie, rozrasta się i skupia obecnie ponad 50 osób. Pań, które chcą wspólnie ćwiczyć, uzbierało się tyle, że trzeba było utworzyć dwie grupy.
– Gdy zaczynałyśmy naszą działalność, nie było na rynku propozycji sportowych dla kobiet – zauważa Bożena Saran, przewodnicząca stowarzyszenia puszystych w Niepołomicach. – Taki klub jak nasz był całkowitą nowością. Teraz jest inaczej i niemalże na każdym rogu można trafić na ofertę dla seniorek, puszystych, zapracowanych, zmęczonych kobiet – dodaje.
Wydawałoby się, że akurat ten skromny klub puszystych nie ma szans na przetrwanie na tle różnorodnych, atrakcyjnych propozycji dzisiaj. A jednak panie ćwiczą i nie mają zamiaru szukać nowych atrakcji. Chcą razem fikać, jeździć na rowerach, chodzić z kijkami i pływać. Chcą przede wszystkim być ze sobą!
– Co prawda Krysia chciała nam uciec – wspominają koleżanki – wymyśliła, że pójdzie na inne ćwiczenia, ale pękła i wróciła do nas – śmieją się. – Nie zdradzałam was! – zaprzecza pani Krysia. – Przecież chodziłam równolegle i na nasze ćwiczenia, i na tamte. Ale fakt, że nasze są lepsze, bardziej dynamiczne, na tamtych się nudziłam, bo zbyt powolne – zaznacza.
Gdzie są te puszyste?
A teraz punkt kulminacyjny. Trzeba to powiedzieć wprost i szczerze, bez owijania w bawełnę: panie z klubu puszystych rzeczywiście nie mają problemu z nadwagą. A niektóre to takie zgrabne, że zazdrość człowieka bierze, jak patrzy na smukłe talie i biodra.
– Kiedyś byłam umówiona ze starostą wielickim. Stałam pod jego drzwiami, czekałam. Nie mogłam zrozumieć, skąd taka zwłoka, aż w końcu sekretarka wyjaśniła: „Przepraszamy za opóźnienie, ale musi pani poczekać. Najpierw z panem starostą są umówione panie puszyste”. Zdziwili się i pani sekretarka, i sam starosta, gdy wyjaśniłam, że puszysta to ja – śmieje się pani Bożena.
No bo skąd mają być te panie puszyste? Piętnaście lat pod rząd skakać, tańczyć, brzuszki i fikołki robić. Dwa razy w tygodniu – wtorki i piątki po godzinę! Oprócz tego co drugi tydzień zakładają stroje kąpielowe i pędzą na basen, a tam aquaaerobik z odpowiednim sprzętem. Ponadto prawie każda w wolnej chwili chwyta za kijki i uprawia nordic walking. A w przypadku tych niezwykłych kobiet nie jest to byle jakie chodzenie.
Sabina Gurgul, instruktorka pań, dba o profesjonalne podejście do treningów. Panie wiedzą, jak ważna jest rozgrzewka, rozciąganie mięśni. Zanim wyruszą w trasę, krok po kroku, starannie wykonują wszystkie obowiązkowe ćwiczenia. Inaczej nie wyobrażają sobie fikania.
– Wykorzystujemy różne formy: klasyczny aerobik, taneczny, czyli rumba, cza-cza, walc, rumba, joga, pilates – wymienia instruktorka. – Używamy ciężarków, drabinki gimnastycznej, piłek, skakanek – wylicza. Treningi są o zróżnicowanej intensywności. Panie czasem chcą więcej luzu, częściej jednak wolą mieć porządny wycisk.
Zasada jest taka, że każda ćwiczy, jak potrafi. I na własną odpowiedzialność. Tempo dobierają według uznania, możliwości i chęci. – Bo jak dobrać odpowiednie tempo, jeśli najstarsza uczestniczka ma 82 lata, a najmłodsza 24? – zaznacza pani Zofia.
Tak, to nie pomyłka. Na jednej sali ćwiczą teściowe i synowe, babcie i wnuczki, córki i mamy. Obłęd! Takiej wielopokoleniowej integracji nigdzie nie ma. A na sali gimnastycznej w niepołomickim liceum pełna zgoda i harmonia, gdy puszyste i niepuszyste robią brzuszki i przysiady.
Co do panów, to tu też obowiązują pewne zasady. Swoich z domów tu nie zabierają, bo to ich kobiecy świat. Ale innym drzwi przed nosem nie zamykają.
– Przez jakiś czas ćwiczył z nami jeden taki pan. Aż z Wieliczki dojeżdżał – wspominają puszyste. – Potem zaczął zabierać ze sobą żonę, ale po pewnym czasie przestali chodzić. Pewnego razu przyszedł drugi pan. I nigdy więcej się nie pojawił. Powiedział nam, że go wykończyłyśmy. Rzeczywiście czerwony i spocony był po treningu. Może za szybkie tempo mu narzuciłyśmy? – zastanawiają się.
W każdym razie pani Krysia Serwatka jest zadowolona z tempa.
– Jeżdżę od czasu do czasu do sanatorium. Tam też są organizowane różne ćwiczenia, w których oczywiście uczestniczę. Jestem strasznie dumna, gdy instruktorki lub inne panie pytają mnie, czy ćwiczę regularnie. Z zachwytem stwierdzają, że to widać! – zdradza pani Krysia. Mąż pani Krysi też systematycznie ćwiczy. Ale w domu, woli machać nogami i rękami w samotności.
– Jest byłym wojskowym, a więc może się pochwalić samodyscypliną, samozaparciem. Ja jednak wolę z moimi paniami poćwiczyć, a nie samemu w domu. To zupełnie inna bajka. Człowiek poćwiczy, pogada, pośmieje się, pożartuje i wraca do domu jak na skrzydłach – opowiada pani Krysia.
Renata Ptak podkreśla, że nie wyobraża siebie bez zajęć.
– Czasem jest okropna pogoda, plucha czy mróz albo na przykład upał. Wymyślam różne wykręty, by nie iść. Ale zbliża się godzina, gdy powinnam wychodzić, wylatuję z domu jak strzała i pędzę na ćwiczenia. To jak nałóg, uzależnienie, ale niebywale pozytywne – uśmiecha się.
Kryzys na sali…
Był. Nie ma co ukrywać. Przyznają się bez bicia. Kryzys zawsze jest, bez niego przecież nie ma prawa pojawić się rozwój. W naszym stowarzyszeniu też zapanował na kilka miesięcy, gdy pani Teresa Szarecka, ówczesna prezeska, wyjechała do USA. Nie było żartów. Spośród kilku ćwiczących została jedna. Tą jedną jedyną była pani Krysia.
– Chodziłam na zajęcia i ćwiczyłam… sama. Bałam się, że stracimy bezpłatną salę przez brak chętnych. Kilka razy pofikałam w całkowitej samotności, ale w pewnym momencie pojawiła się kolejna pani i następna. Znowu uzbierało się nas kilka i wznowiłyśmy zajęcia – profesjonalne i solidne. A sala dzięki temu była uratowana – cieszy się pani Krysia.
Jubileusz – uczta
Puszyste panie w marcu tego roku świętowały jubileusz. Już 15 lat fikają razem! Huczna to była impreza, bo bohaterki tego tekstu bawiły się na Zamku Królewskim w Niepołomicach. Solidnie się przygotowały: ciast różnorodnych było co niemiara, torty wielowarstwowe czekoladą i rumem polane, babeczki drożdżowe, sałatki owocowe i jarzynowe. Pale lizać, o linii zapominać.
VIP-ów też nie zabrakło. Przybyli na święto burmistrz Roman Ptak i przewodniczący rady gminy. „Bo 15 lat działalności to nie dieta cud” – napisał burmistrz w liście gratulacyjnym do pań – „lecz wytrwała praca i samozaparcie”.
– Burmistrz zresztą to też wysportowany człowiek – zauważa pani Zofia Gancarczyk. – Gdy ćwiczymy na parkiecie, to pan Roman Ptak w sąsiedniej sali gra w piłkę z kolegami. Taka nasza solidarność sportowa – mówi.
A torty przekładane kremową masą wcale nie są takie straszne dla naszych pań. One akurat umieją zadbać o formę. I treść też.