Navigare necesse est*

Sternik legendarnego jachtu „Opty” opowiada o 50 latach życia pod żaglami.

– Nie mam pojęcia, skąd mi się to wzięło – zaczyna swoją opowieść Piotr Stelmarczyk, żeglarz, pomysłodawca i organizator najpopularniejszych polskich regat. – Na pewno nie mam żeglowania w genach, bo cała moja rodzina jest wyżynno-nizinna. Urodziłem się w Adamowie w województwie kieleckim, ale po kilkunastu dniach rodzice przenieśli się do Łodzi i tam się wychowywałem. Morze i żagle zawsze były obecne w mojej wyobraźni, marzyłem, aby zostać kapitanem. Cała rodzina dziwiła się tym morskim fanaberiom, ale przeszkód mi nie robili. Jako nastolatek znalazłem sobie kurs żeglarski i rodzice pozwolili mi się zapisać.

Z Łodzi do Szczecina

27_05-Stelmarczyk-podziekowanie

Pan Piotr trafił do łódzkiego Klubu Sportów Wodnych LOK. Sekcja żeglarska w połowie lat 60. XX w. działała prężnie, kurs razem z nim rozpoczęło ok. 200 innych nastolatków i młodych ludzi. – Pływaliśmy na malutkich akwenach, jak Stawy Jana w Łodzi. Oczywiście połowie chętnych entuzjazm się wyczerpał i kurs żeglarski skończyło znacznie mniej osób, niż go zaczynało – wspomina Stelmarczyk. – Ale ja byłem wśród tych wytrwałych i coraz mocniej przekonywałem się, że chcę spędzić życie pod żaglami. Pojechałem do Jastarni na kurs sternika jachtowego. Cudowny Bałtyk po obu stronach Mierzei Helskiej urzekł mnie absolutnie. Wiedziałem, że aby się tu przeprowadzić, muszę zdać do szkoły morskiej.

Nie wydawało się, że będzie to specjalnie trudne. Zakochany w morzu łodzianin uczył się dobrze, sprawności fizycznej też mu nie brakowało. Przeszkodą w dostaniu się do Państwowej Szkoły Rybołówstwa Morskiego w Gdyni w roku 1965 okazała się nieznaczna wada wzroku w lewym oku. – Na morzu w niczym to nie przeszkadza i dziś nie ma już takiego kryterium, jednak wtedy, w drugiej połowie lat 60., wydawało się, że to oko jest przeszkodą nie do pokonania – wspomina żeglarz. – Nie zamierzałem rezygnować z powiązania swojego życia zawodowego z żaglami i wyszukałem Wydział Rybactwa Morskiego w Wyższej Szkole Rolniczej w Szczecinie. Ukończenie go dawało możliwości znalezienia pracy związanej z pływaniem, a o jedno miejsce starało się tylko czterech kandydatów, podczas gdy w szkołach morskich na wydziały nawigacyjne było wtedy średnio 15 kandydatów na jedno miejsce. Stanąłem do egzaminów i niebawem mogłem zaprezentować rodzinie nowiutki indeks.

Sternik na „Optym”

To właśnie w Wyższej Szkole Rolniczej objawił się talent organizatorski pana Piotra, który zaczął tworzyć przy swojej uczelni sekcję żeglarską. Mieli trzy jachty, z których najstarszy – „Nadir” – liczy dziś 110 lat i dalej skutecznie startuje w regatach. Piotr Stelmarczyk poznał wtedy Zalew Szczeciński i zachodnią część Morza Bałtyckiego jak własne podwórko i przeżył największą przygodę swojego żeglarskiego życia.

– A było tak: w roku 1973 mieliśmy studenckie praktyki, które udawało mi się spędzać głównie w gdyńskim basenie jachtowym. Zanudzałem kpt. Zbigniewa Szpetulskiego, kierownika Ośrodka Sportów Wodnych Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni, prośbami o jacht, na którym mógłbym pobosmanić, ale on tylko wzruszał ramionami: nie było nic wolnego. I wtedy mój wzrok padł na zacumowany przy końcu legendarny drewniany jacht „Opty”, na którym cztery lata wcześniej okrążył ziemię Leonid Teliga.

W Polsce nie było wówczas chyba młodego człowieka, który nie słyszałby o kpt. Telidze i nie chciał zostać taki jak on. Samotny żeglarz płynący dookoła świata, zawijający do portów o wdzięcznych nazwach, przybijający do egzotycznych wysp i walczący o życie na oceanie stał się legendą, jeszcze zanim wrócił do Polski. Śmierć w kilka miesięcy po okrążeniu ziemi tylko tę legendę ugruntowała. „Opty” – jacht bohatera – miał trafić do muzeum. Ale póki co stał smętnie przy gdyńskiej kei, niepozorny, bez żagli i olinowania, zapomniany.

– Dostałem zgodę, aby wyprowadzić go jeszcze w morze, i był to absolutny zaszczyt, ale musiałem uzupełnić wszystkie braki – opowiada Piotr Stelmarczyk. – Z „Optego” został praktycznie sam kadłub, maszty i dwa żagle. Od klubu żeglarskiego do klubu żeglarskiego biegałem, aby wyprosić żagle i potrzebny osprzęt. Pewien bosman z „Daru Pomorza” zrobił dla mnie szplajsy – żeglarskie sploty – na stalowych linach, co wymagało tyleż kunsztu, co wiedzy i umiejętności. Ale udało się: uruchomiłem „Optego” jeszcze na jeden sezon, od czerwca do września 1973 r. Potem starałem się bardzo, aby nie oddawać go do muzeum – był młodą jednostką, mógł jeszcze długo po morzu żeglować. Jednak ostatecznie „Opty” trafił do Centralnego Muzeum Morskiego.

Jacht kpt. Teligi przez pewien czas był eksponowany przed gdańskim Żurawiem. Obecnie jednostka znajduje się w magazynach Muzeum Wisły w Tczewie (oddział Muzeum Morskiego w Gdańsku) i czeka na wystawienie. W sezonie letnim można go obejrzeć w gdyńskim Jacht Klubie Morskim „Gryf”, którego członkiem był Leonid Teliga.

Po studiach pan Piotr rozpoczął pracę w Wyższej Szkole Morskiej w Szczecinie jako kierownik i organizator Ośrodka Sportów Wodnych i Ratownictwa Morskiego.

Tu jego talent organizatorski rozwinął się w pełni – przygotowywał m.in. Bałtyckie Regaty Samotnych Żeglarzy o puchar „Poloneza”. Nazwa była ukłonem w stronę kolejnego po Telidze polskiego żeglarza-samotnika, kpt. Krzysztofa Baranowskiego, który 17 czerwca 1972 r. w transatlantyckich regatach samotnych żeglarzy z Plymouth (Wielka Brytania) do Newport (Stany Zjednoczone) na jachcie „Polonez” zajął 12. miejsce, po czym odbył dalszą drogę dookoła świata. Nikt się wówczas nie spodziewał, że kpt. Baranowski na przełomie roku 1999 i 2000, w wieku 61 lat, powtórzy swój wyczyn.

Żyć jak normalna rodzina

– Robota była fantastyczna, ale pieniądze żadne – wspomina ten etap swojego życia Piotr Stelmarczyk. Widziałem to jasno, zwłaszcza odkąd się ożeniłem i poczułem odpowiedzialność za rodzinę. Musiałem ze względów finansowych zmienić pracę i zostałem urzędnikiem. Każdą wolną chwilę spędzałem jednak na żaglach w Yacht Klubie AZS. Przyrzekłem sobie, że tak jak wcześniej będę spędzał pod żaglami co najmniej 100 dni w roku. Początkowo mi się to udawało. Ale potem życie stopniowo dopominało się o coraz więcej uwagi. Urodziła nam się trójka dzieci, w tym dwoje niepełnosprawnych.

W latach 70. i 80. XX w. osoby, a zwłaszcza dzieci, z niepełnosprawnością były jeszcze dość rzadkim widokiem na polskich ulicach. Z ruchem ograniczonym przez bariery krawężników i spojrzenia przechodniów, spędzały czas głównie w domach. Państwo Stelmarczykowie nie chcieli się zgodzić na taki tryb życia.

– Na początek założyliśmy w Szczecinie Stowarzyszenie Pomocy Autystom, które działa do dziś – opowiada pan Piotr. – Postawiliśmy sobie za cel, że będziemy żyć jak normalna, szczęśliwa rodzina. Organizowaliśmy wspólne wycieczki, jeździliśmy nad wodę. Początkowo sądziłem, że nasz syn, Tomaszek, nie jest w stanie uprawiać sportów. Ale uzmysłowiłem sobie, że skoro może chodzić, to przecież możemy urządzać sobie spacery. I tak robimy już od 20 lat. Codziennie staram się przejść z nim pieszo kilka kilometrów. Obaj jesteśmy przyzwyczajeni do tego rytuału. Wybieramy różne trasy, ale najbardziej lubimy piękne okolice przystani PTTK w Szczecinie. Od jakiegoś czasu zabieram na spacery kijki do nordic walkingu.

Regaty Unity Line

27_05-Unity-Line

Życie sprawiło, że pan Piotr miał coraz mniej czasu na żeglowanie. Niespokojny duch wymyślił jednak, że może robić coś, co nie wymaga od niego samego częstego wypływania w morze, ale zachęci do tego innych. Zaczął organizować regaty po Bałtyku i Zalewie Szczecińskim.

– Miałem już doświadczenie z Pucharu „Poloneza” – opowiada Piotr Stelmarczyk. – W roku 2000 postanowiłem przygotować regaty na nowy wiek. Początkowo chciałem powtórzyć wyścig samotnych żeglarzy, ale zorientowałem się, że będzie ich niewielu. Zmieniliśmy więc formułę, tak aby pasowała do jachtów załogowych, i rozpoczęły się Bałtyckie Regaty Samotnych Żeglarzy o Puchar Unity Line oraz Bałtyckie Regaty o Puchar Promu „Polonia”. Z czasem nazwa uległa uproszczeniu i mamy po prostu Regaty Unity Line. Do ich organizacji włączyło się wiele fantastycznych osób ze środowiska żeglarskiego, np. Waldemar Skuza, który wspomaga nas na terenie Niemiec i Danii, Izabella Kidacka, sędzia główny Regat Unity Line od roku 2014 i autorka praktycznej instrukcji żeglugi, czy dziennikarz, organizator regat i sędzia Andrzej Gedymin.

W pierwszych Regatach Unity Line brało udział 20 jednostek. W ostatnich, w zeszłym roku – 54, ale bywały i takie lata, gdy liczba zgłoszonych jachtów przekraczała setkę. Zawodnicy cenią sobie te regaty nie tylko za doskonałe warunki morskiej rywalizacji, lecz także dlatego, że stały się wydarzeniem kulturalnym i towarzyskim, integrującym co roku w sierpniu polskich i niemieckich miłośników żagli. Jest to możliwe dzięki współpracy m.in. z Akademią Morską, gminami nadmorskimi, Portami Jachtowymi w Kołobrzegu i Świnoujściu oraz innymi instytucjami, włączającymi się co roku w święto polskich żeglarzy.

– Mamy załogi nie tylko z całej Polski, lecz także z Niemiec, Szwecji, Danii, Rosji, Francji, a nawet Czech – opowiada Piotr Stelmarczyk. – Ci ostatni, jak wiadomo, morza u siebie nie mają, ale nie przeszkadza im to być prawdziwymi morskimi wilkami. Podobnie jak jednej z moich ulubionych ekip z Zakopanego. Bo kiedy już poczujesz ten zew – nie ma, bracie, siły. Choćbyś chciał uciec od morza, ono będzie szumieć w twojej krwi.


Piotr Stelmarczyk

27_05_stelmarczyk-na-Optym

Pomysłodawca i organizator Regat Unity Line (od roku 2001), Bałtyckich Regat Samotnych Żeglarzy o Puchar „Poloneza” (rok 1974), bosman i kapitan jachtu „Opty” w roku 1973. Pomysłodawca i organizator Regat Stepnica (od roku 2012), organizator Regat Zachodniopomorskiego Szlaku Żeglarskiego Bakista Cup (lata 2013–2015), organizator 50. i 51. Etapowych Regat Turystycznych (lata 2014 i 2015). Autor strony internetowej www.regaty-unityline.pl, felietonista portalu tawernaskipperow.pl, członek redakcji Magazynu „Wiatr”.


* Navigare necesse est, vivere non est necesse (łac. Żeglowanie jest rzeczą konieczną, życie – niekonieczną) – te słowa według Plutarcha miał wypowiedzieć rzymski polityk, strateg i dowódca Pompejusz Wielki, zachęcając marynarzy, aby wyruszyli w rejs do ojczyzny mimo burzy.