Barbara Prymakowska: nigdy nie wyleczę się ze sportu!

Jest ewenementem na skalę światową i zgadza się z opinią, że to, co robi, to „sztuki cyrkowe”. Barbara Prymakowska, Honorowa Obywatelka Miasta Tarnowa, pobiegła do tej pory w 60 maratonach i nie zwalnia tempa. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie jej wiek – 79 lat. Jest ośmiokrotną mistrzynią Europy i świata w biegach górskich w swojej kategorii wiekowej, zdobywczynią Korony Światowych Maratonów (World Marathon Majors) i najstarszą Polką, która zdobyła Mont Blanc.

Nie ma złej pogody

Na spotkaniach na Uniwersytetach Trzeciego Wieku Barbara Prymakowska powtarza, że żaden lek nie zastąpi ruchu, lecz ruch może zastąpić każdy lek. Tym, którzy uzależniają aktywność na świeżym powietrzu od warunków atmosferycznych, biegaczka zdecydowanie odpowiada, że czegoś takiego, jak zła pogoda nie ma. Trzeba się tylko ubrać odpowiednio do warunków. Spacerować można i w kaloszach. Dla mnie dzień bez aktywności fizycznej jest dniem straconym, ale ja nadaję na innych falach. Trudno jest mi namawiać osoby 70-letnie, które nigdy nie uprawiały żadnego sportu, do biegania, ale można spacerować, maszerować i podbiegać, czyli ćwiczyć tzw. slow jogging. Polecam jednak, by dostosować aktywność do stanu zdrowia i wieku. Bieganie znakomicie wpływa na cały układ kostno-stawowy, ale musi on być zdrowy. Nie można biegać z bolącym kręgosłupem lub kolanami. Sport musi nam dawać przyjemność.

A co zrobić, jeżeli ktoś w ogóle nie chce się ruszać, nawet wykonywać ćwiczeń zaleconych przez lekarza i fizjoterapeutę? Człowiek mający kilkadziesiąt lat powinien mieć kwestie dotyczące swojego zdrowia już poukładane w głowie. Jeżeli nie chce zrozumieć, że ćwiczenia mu pomogą, to jego choroba będzie się tylko pogłębiać. Sama farmakoterapia niczego nie załatwi. Leki mogą pomóc, ale ich nadużywanie szkodzi organizmowi. Nie można zastępować zdrowego stylu życia farmakoterapią, chodzić od apteki do apteki i od specjalisty do specjalisty – uważa mistrzyni.

„Pozytywne ADHD”

Barbara Prymakowska z rodziną zjeździła Europę, potem startowała w maratonach i innych biegach na całym świecie. Dostrzegła różnicę w podejściu do aktywności fizycznej starszych ludzi w Polsce i za granicą. Kiedy np. byłam w Tokio, by pobiec tam w maratonie, zauważyłam, jak aktywnie spędzają czas starzy Japończycy, bardzo często uprawiając slow jogging w parkach. Maszerują, podbiegają. W ogóle nie widziałam tam ludzi otyłych. To świadczy o dobrej diecie i aktywności. Japończycy nie tylko dużo chodzą i biegają, ale gimnastykują się, naciągają. Jeżeli chodzi o Europę zachodnią – np. w Niemczech dzieci muszą pływać, jeździć na nartach, dba się o to, by od małego sport zajmował w życiu istotne miejsce. U nas rodzice starają się często wymusić na lekarzach zwolnienia z zajęć WF-u dla swoich dzieci. Dobrobyt spowodował u nas brak ruchu. Dzieci, zamiast się ruszać, bawią się smartfonami.

Ze swojego dzieciństwa Barbara Prymakowska pamięta grę w podchody i „gumę”: Ciągle byłam w ruchu, miałam „pozytywne ADHD”. Wybrałam studia na Akademii Wychowania Fizycznego, ponieważ chciałam uczyć. Pracowałam w różnych typach szkół, ale największą radość dawały mi lekcje w szkole podstawowej, ponieważ widziałam, jaką przyjemność sprawia dzieciom ruch i że biorą ze mnie przykład – nie byłam nauczycielką, która siedziała z nogą założoną na nogę, ale ćwiczyłam z nimi. Miałam możliwość realizowania swojego autorskiego programu uczenia dzieci jazdy na łyżworolkach, a zimą jeździliśmy na łyżwach.

Wyjść, by policzyć liście

Podczas spotkań w UTW seniorki pytają Barbarę Prymakowską, po co w ogóle wychodzić z domu, ponieważ według nich często nie ma to sensu. Biegaczka odpowiada wtedy, że choćby po to, by policzyć liście na drzewach. Po zakończeniu pracy zawodowej, kiedy mamy ogrom wolnego czasu, trzeba sobie obrać w życiu jakiś cel, wypełnić pustkę, postarać się o zainteresowania i pasje, by życie nie zamieniło się w wegetację, bo „życie jest albo śmiałą przygodą, albo niczym” (to słowa Helen Keller, amerykańskiej głuchoniewidomej pisarki i działaczki społecznej). Barbara Prymakowska przyznaje, że od czasu przejścia na emeryturę może się od rana do wieczora bawić: Tak nazywam to, co robię, bo to kocham. Ktoś powiedział, że jak na swój wiek robię sztuki cyrkowe.

Barbara Prymakowska i jej mąż uczyli dwie córki miłości do sportu, kiedy te były jeszcze małe, i tak samo postępowali z wnukami. Zabierali dzieci na narty i korty tenisowe. Chcieli, by sport stał się dla nich czymś naturalnym, niezbędnym. Bo sport to bakcyl: Nigdy się z niego nie wyleczę i nie chcę się wyleczyć, ponieważ daje mi zdrowie, radość i możliwość spotykania ludzi. Czuję ich szacunek i cieszy mnie to, że inspiruję młodych. Piszą do mnie, że jestem ich idolką – cieszy się sportsmenka.

Zdumiewające, że mistrzyni osiągnęła tak wiele, choć zaczęła biegać bardzo późno, po pięćdziesiątce: Na studiach nie lubiłam lekkiej atletyki. Wolałam sporty zimowe, przede wszystkim narciarstwo, i pływanie – wyjaśnia. Czasem spotyka się ze zdziwieniem: po co biega, po co ćwiczy…? Syty głodnego nie zrozumie. Ona sama tłumaczy: Endorfiny wydzielające się podczas wysiłku dają mi wielką radość. Nawet jeżeli po zwycięstwie w maratonie – a pobiegłam do tej pory w 60 – potem przez dwa dni bolą mnie nogi.

Barbara Prymakowska wchodzi w ósmą dekadę życia i od jakiegoś czasu uważa, by nie przekraczać swoich możliwości. Mając 77 lat, prowadziła jeszcze aqua aerobik, ale zajęcia przerwała pandemia. Jednak wciąż codziennie się gimnastykuje, gdyż jest to jest potrzebne do uprawiania każdego rodzaju sportu. Najlepiej uprawiać więcej niż jedną dyscyplinę. Ja oprócz maratonów uczestniczę w biegach górskich, które zafascynowały mnie od czasu wejścia na Mont Blanc w wieku 68 lat, z 15-kilogramowym plecakiem. Bieganie w górach to inne doznania, inna technika, obcowanie z przyrodą, brak tłumów. Polecam także narciarstwo biegowe, bo to naturalny, zdrowy sport. Jeżeli uprawiamy nordic walking, to wystarczy przypiąć do nóg narty biegowe. A jeżeli nie ma śniegu, to nartorolki.

Mało mieć, dużo przeżywać

Kiedy Barbara Prymakowska wstaje rano, pyta męża: W co dziś będziemy się bawić? Właśnie tak podchodzi do życia, które powinno dawać radość. Biega nawet wtedy, kiedy pada deszcz. Zapytana o to, czym jest dla niej szczęście, odpowiedziała: Mało mieć, dużo przeżywać. Sport stanowi dla niej i jej męża sens życia. Od kiedy dostaliśmy paszporty, zaczęliśmy jeździć w Dolomity, by tam biegać na nartach. Siedem razy brałam udział w Marcialonga – długodystansowym biegu narciarskim rozgrywanym co roku we Włoszech (najdłuższy i największy włoski maraton, jego trasa liczy 70 km). Biegi narciarskie łączyliśmy z narciarstwem zjazdowym. Wydawaliśmy z mężem pieniądze na zwiedzanie świata. Nie żałuję, że mieszkamy w bloku zamiast w kondominium. Mieliśmy wybór: jedno albo drugie. Podróże zaczynaliśmy od syrenki i namiotu. Wcześniej nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będę miała auto – mieliśmy rowery i silne nogi.

Mistrzyni nie stosuje żadnej diety, ale je mądrze, małe porcje pięć razy dziennie. Codziennie biega 10–12 km, a na łyżworolkach potrafi pokonać trasy nawet dwa razy dłuższe. Spala bardzo dużo kalorii – przy wzroście 156 cm waży 43 kg, tyle samo od lat. Ostatni posiłek zjada o godz. 18.00. Poza bieganiem wolny czas wypełnia czytaniem książek: Te napisane przez moją guru, Wandę Rutkiewicz, przeczytałam wszystkie.

Planów sportowych Barbara Prymakowska ma bardzo wiele. W marcu przyszłego roku na pewno weźmie udział w 9. Halowych Mistrzostwach Świata w Lekkiej Atletyce Masters 25 w Toruniu. Liczy się z tym, że coś złego może się jej przytrafić i o śmierci myśli często, bo – jak mówi – z takimi myślami trzeba się oswajać. Chciałaby, żeby była krótka i węzłowata, a najlepiej, żeby przyszła do niej w górach.


Źródło zdjęć: profil Barbary Prymakowskiej na portalu Facebook