Legenda krakowskiej koszykówki do dzisiaj biega między koszami

Trener często konfrontował swoje najlepsze zawodniczki: Basię i Asię. Takie magiczne sztuczki szkoleniowca, który chce wydobyć pasję walki, potencjał ukryty w młodych sportowcach. Basia mieszkała na Podgórzu przy Wiśle, Asia – za Wisłą. Jak to często bywa u dzieci z sąsiednich osiedli, dziewczyny rywalizowały ze sobą, nie tylko zresztą na parkiecie. Dzisiaj Barbara Grabacka-Pietruszka, 62-letnia legenda krakowskiej koszykówki, jest przekonana, że właśnie to zdecydowało o jej życiowym wyborze. Trener wpoił małej Basi, że trzeba: a) uprawiać sport z zapałem, b) zawsze walczyć do końca i się nie poddawać, c) szanować rywali. Tak pani Barbara postępuje i dzisiaj, gdy wychodzi na parkiet podczas zawodów dla „juniorek najstarszych” i zdobywa kolejne medale ze swoimi koleżankami – seniorkami.

Odkryjmy karty od razu. Szukaliśmy aktywnej seniorki, która w wieku 60+ potrafi przekonać inne osoby 60+ przynajmniej do aktywnego spaceru z kijkami. Akurat! Szykujcie się na potężną dawkę pozytywnej energii, temperamentu i – nie będziemy owijać w bawełnę – ognia! Przygotujcie baterie, Barbara Grabacka-Pietruszka chętnie je naładuje. Pięknie prezentuje się na obcasach jako dyrektor Centrum Sportu i Rekreacji Politechniki Krakowskiej. Gdy zakłada swoje ulubione narty, szaleje na stoku, jakby nie miała na karku 62 lat. Gdy chodzi po lesie, ma się wrażenie, że to zawodniczka trenuje przed maratonem, a nie emerytka leniwie spaceruje po leśnych ścieżkach. Istnieją też spore szanse, że gdy zobaczycie panią Barbarę na parkiecie w stroju koszykarskim, padniecie z zachwytu. Jak donoszą materiały klubu Korona, zalicza się ona do koszykarek, dla których nie ma straconych piłek.

– Zapominam wówczas o bólu, o chorobach, o tym, że po meczu czeka mnie regeneracja. Bo wcale już nie jest tak, że następnego dnia jak gdyby nigdy nic pędzę dalej – mówi Barbara Grabacka–Pietruszka. – W moim wieku organizm ostro reaguje na taki wycisk. Ale jest to mój świadomy wybór i nie umiem sobie odmówić olbrzymiej przyjemności stawania na podium po męczących rozgrywkach. Te wszystkie medale, na które zaczyna mi brakować miejsca w domu, są moim szczęściem. Chcę męczyć się dla nich na parkiecie mimo wszystko – dodaje.

Sport jest nie tylko pasją, ale też zawodem

Przez całą swoją karierę aktywizuje innych. Zaczęła od rodzeństwa. Była prekursorką sportu w rodzinnym domu na krakowskim Podgórzu. Już w szkole podstawowej grała w koszykówkę, z domu miała rzut beretem do Korony. Gdy brat patrzył, jak Baśka każdą wolną chwilę spędza na Koronie, postanowił także pójść w sport. Zaczął wtedy grać w piłkę nożną w Garbarni. Co pozostawało młodszej siostrze – Kasi? Z takim wysportowanym rodzeństwem nie miała innego wyjścia, również zajęła się koszykówką.

Barbara została zawodową koszykarką, kapitanem drużyny w Koronie. To było 18 szczęśliwych lat, gdy na wszystko miała czas: na sport, karierę, studia, małżeństwo, dzieci. Dla Basi rzeczy niemożliwe nie istniały. Kiedy jeździła na zgrupowania, brała pod pachę swoje małe dzieci. Jasne, nie było łatwo, ale przecież nie będzie narzekała! Twarda sztuka!

– Bywało, że spóźniałam się kilka minut na poranny trening. Każdą minutę musiałam odpracować. Nie protestowałam, nie oburzałam się, nie próbowałam się tłumaczyć, że dzieci, dom itd. Pokornie biegałam dodatkowe kółka, jak trener kazał – wspomina.

Gdy przestała zawodowo biegać po parkiecie, zaczęła pracę w szkole jako wuefistka. Uczniowie to kolejna grupa, która dzięki Barbarze pokochała sport.

– Szkołę uwielbiałam, spełniałam się jako nauczycielka, czułam się szczęśliwa. Na każdą lekcję czekałam z niecierpliwością. Nigdy się nie nudziłam ani nie miałam dość – wspomina Barbara Grabacka-Pietruszka.

Nie ukrywa, że w pewnym momencie musiała rozstać się na trochę z koszykówką. – Często tak jest, że gdy zawodniczka kończy karierę, nie chce mieć nic wspólnego ze swoją dyscypliną. Sporo moich koleżanek powiedziało „stop” i nie wchodziło na parkiet przez rok czy dwa. Wszystko jednak jest po coś. Uważam, że przerwa jest niezbędna, aby rozpocząć sportową przygodę zupełnie od nowa – zaznacza.

I tak też się stało.

Jak się biega między koszami, gdy na karku masz sześćdziesiątkę?

Po zakończeniu kariery sportowej pani Barbara najpierw umawiała się ze znajomymi, miłośnikami basketu, amatorami i zawodowcami, na dwa meczyki w tygodniu. Było niezobowiązująco, ale miło. Drużynę mieli wymieszaną, damsko-męską.

– Niektórzy nasi panowie byli po siedemdziesiątce. Pięknie się prezentowali! Oczywiście gra w takim wieku ma inny styl: nieco wolniejsze tempo, mniej ostrych zagrań, za to więcej elegancji i kultury. Nie faulujemy, nie walczymy do ostatniej krwi, bardziej dbamy o siebie nawzajem – śmieje się pani Barbara.

Najciekawszy etap koszykówki miała wtedy dopiero przed sobą. Gdyby ktoś ją 20 lat temu zapytał, czy zechce ganiać za piłką jako babcia kilkorga wnuków, pewnie powiedziałaby, że nie bardzo. Życie pokazało, że jednak BARDZO!

Miała ponad 50 lat, gdy Leszek Maria Rouppert, znany trener koszykówki z Lublina (dziś już nieżyjący), zaproponował jej miejsce w reprezentacji Polski „juniorek najstarszych”. I się zakręciło. Mistrzostwa Polski, Europy, świata. Turnieje w Polsce, Włoszech, USA, Czechach, na Litwie. Niemal z każdych rozgrywek wracała z medalem.

– Walczyłam do końca i do tego samego namawiałam drużynę. Nie poddawałam się, aż gwizdka nie usłyszałam. I w życiu zachowuję się identycznie. Póki piłka w grze, póty toczy się pojedynek, ani kroku do tyłu – zdradza swoje motto. Oczywiście to sport ją tego nauczył.

Pewnie domyślacie się już, kto był kapitanem drużyny „juniorek najstarszych”?

– Pewnie, że powrót do sportu to spełnienie ukrytych marzeń, ale jest w tej całej zabawie seniorek coś ważniejszego – podkreśla Barbara Grabacka-Pietruszka. – Wspieramy się nawzajem, dzwonimy do siebie w potrzebie i nie tylko, razem się śmiejemy i płaczemy. Całkiem możliwe, że właśnie to jest dla nas najistotniejsze – zastanawia się głośno.

Gdy wyjeżdżają na rozgrywki, organizują się tak, by spędzić ze sobą co najmniej tydzień, pozwiedzać, pogadać.

– Bo aktywny senior to też senior aktywny społecznie, ciekawy świata, ludzi. Ktoś, kto nie chce zamykać się w czterech ścianach – uściśla koszykarka i zerka na zegarek. Zawozi wnuczki do szkoły, przedszkola, na treningi, musi zatem pilnować czasu. – Tak, tak, jestem bardzo aktywną babcią – śmieje się.

Nie ukrywa dumy ze swojej najstarszej wnuczki Dominiki, która gra w tenisa, pływa, jeździ na nartach. – Ma ten zapał do sportu po babci, bez dwóch zdań – mówi z uśmiechem pani Barbara.

Nie tylko kosz

Ktoś może się oburzyć, że opowiadamy o zawodowej koszykarce, dla której sport to praca – a zwykłym seniorom nie tak łatwo jest zacząć aktywne życie, jeśli przed emeryturą nie mieli na to czasu, zdrowia, wreszcie ochoty. Spróbujmy więc obalić stereotypy.

Po pierwsze, mecze koszykarskie odbywają się tylko raz na jakiś czas. Nieustanne kozłowanie piłki byłoby zbyt męczące. Po drugie, sportowiec to też człowiek – ze swoimi słabościami, problemami i chorobami.

– Uwielbiam spacery po lesie – mówi pani Barbara. – Szczególnie gdy mam coś do przemyślenia, rozważenia. Spacer pozwala mi zebrać myśli i zorganizować się wewnętrznie. Polecam każdemu! Wyjdziecie z lasu jako inni ludzie – zachęca.

Najczęściej do lasu wybierają się razem z mężem, zaopatrzeni w specjalne zegarki. Barbara musi mieć wszystko pod kontrolą: kalorie, puls, liczbę kroków, kilometrów. Na pogawędki szkoda im czasu. Obowiązuje ich szybki, dynamiczny marsz, a nie byle jaki, leniwy spacerek.

– Dopiero wtedy to ma sens – zaznacza Grabacka-Pietruszka.

Zimą z kolei w ukochanej Bukowinie Tatrzańskiej zakłada narty. To pasja z młodości, przekazana dzieciom i wnukom.

Pani Barbara nie gardzi też kardiotreningiem, zajęciami fitness. – Ale tego niestety jest coraz mniej. Może po pandemii to się zmieni – mówi z nadzieją.

Organizowała także zajęcia dla słuchaczy uniwersytetu trzeciego wieku. – Mile wspominam te spotkania. Ćwiczyliśmy razem, ale i dużo rozmawialiśmy, dyskutowaliśmy. Tematów mieliśmy co niemiara – wspomina.

Basia i Asia spotkały się znowu

Pięć lat temu Barbara Grabacka-Pietruszka trafiła na uczelnię jako nauczyciel wychowania fizycznego. Czuła się jak ryba w wodzie. Chętnie zmieniała zajęcia, dostosowywała je do potrzeb studentów. Zależało jej, aby przyszli inżynierowie polubili sport, robiła wszystko, by już nie rozstawali się z aktywnością.

Została dyrektorem Centrum Sportu i Rekreacji PK, wybudowała dla studentów centrum fitness, halę tenisową i ośrodek żeglarski w Żywcu. Zorganizowała wspaniałą drużynę koszykarską kobiet, która wygrywa akademickie zawody.

– Jeśli student chce być aktywny, naprawdę ma tu wszystko, czego dusza zapragnie. Jak za młodu nauczy się być aktywny, to na stare lata będzie wspominał mnie i studia, na których pokochał sport – żartuje pani Barbara.

To nie wszystko. Legenda krakowskiej koszykówki razem z wuefistami PK stara się pomóc mniej wysportowanym studentom i pracownikom uczelni. Są oni objęci specjalnym programem, który zakłada indywidualne treningi, dietę, opiekę trenerów i dietetyków, badania specjalistyczne, pomiary wagi, tkanki mięśniowej, kostnej i Bóg wie co jeszcze.

– Osoby, które zaczęły ćwiczyć w ramach naszego programu, cieszą się ze swoich sukcesów, dzielą się z nami radością. Krok po kroku wychodzą ze strefy niećwiczących w strefę miłośników ruchu. Codziennie jeżdżą na rowerach, ćwiczą na siłowni. Serce rośnie, gdy się spotykamy – dodaje nasza rozmówczyni.

Epilog

Pamiętacie Basię i Asię, które trener konfrontował na parkiecie? Życie kołem się toczy: po wielu latach spotkały się znowu. Już nie na parkiecie, lecz w murach Politechniki Krakowskiej. Basia została dyrektorem Centrum Sportu i Rekreacji PK, Asia – dziekanem jednego z wydziałów.