Nie mam czasu na nudę, wolę wskoczyć do wody

„Sport zastąpi Ci każde lekarstwo, ale żadne lekarstwo nie zastąpi Ci sportu” – przeczytała Helena Furmańczuk na tablicy przy gabinecie lekarskim w sanatorium, do którego pojechała leczyć chory kręgosłup. To był jeden z tych momentów, o których potem się mówi, że zmieniły życie.

Na początku sport rzeczywiście był dla niej lekarstwem: zapisała się na gimnastykę, aby wzmocnić szkielet mięśniowy, który podtrzyma szwankujący kręgosłup. Wkrótce jednak ruch stał się dla niej prawdziwą pasją. Odkurzyła rower, zaczęła biegać i tańczyć zumbę. A pewnego noworocznego popołudnia zobaczyła w telewizji reportaż o morsach. Wesoła grupa witała nowy rok w zalewie w Suchedniowie, niedaleko Skarżyska-Kamiennej, gdzie mieszka nasza bohaterka. Pomyślała, że to coś w sam raz dla niej.

Kąpiel w przerębli

Można pozazdrościć pani Helenie determinacji w realizowaniu tego pomysłu. Po noworocznej audycji postanowiła odnaleźć amatorów zimowych kąpieli. Codziennie chodziła nad zalew, ale nie mogła ich spotkać. W końcu postanowiła sama rozpocząć hartujące zanurzanie w wodzie.

– Tylko nie myślcie sobie, że jestem jakaś nieodpowiedzialna – zastrzega. – Długo się przygotowywałam do pierwszego zanurzenia. Ćwiczyłam pod prysznicem: oswajałam się z zimną wodą, starałam się osiągnąć regularny oddech. Nie chciałam też zaczynać od minusowych temperatur powietrza. 1 maja 2014 r. weszłam do rzeki Kamiennej. A potem wchodziłam tam już prawie codziennie.

Przez rok pani Helena zażywała samotnych kąpieli: czasem w rzece Kamiennej, czasem w zalewie w Rejowie. Wszędzie dojeżdżała kilkanaście kilometrów na rowerze. Ale 2 lutego 2015 r. zalew był zamarznięty. Energicznej kobiety bynajmniej to nie odstraszyło. – Wtedy właśnie zdecydowałam, że nie powinnam dłużej kąpać się sama.

Decyzja dojrzewała już wcześniej, bo pani Helena szukała w tym czasie w internecie klubów morsów w okolicy. Znalazła jeden w pobliskiej Morawicy, zadzwoniła.

– To było najlepsze, co mogłam zrobić – opowiada. – Dostałam numer telefonu do cudownej osoby, Klaudii Zielińskiej. Okazało się, że w moim bliższym i dalszym sąsiedztwie jest kilkoro amatorów zimowych kąpieli. Umówiliśmy się na wspólne zanurzenie w przerębli i od tego czasu regularnie morsujemy co niedzielę o godz. 12. Dołączają do nas coraz nowsze osoby, przychodzą także młodzi ludzie.

Pani Helena chwali sobie morsowanie w grupie nie tylko ze względów bezpieczeństwa.

– Razem jest po prostu weselej – mówi. – Nasza grupa ze Skarżyska-Kamiennej nazywa się Morsy z Madagaskaru. Śmiejemy się, żartujemy. Prawie każda wspólna kąpiel jest zakończona ogniskiem. Wiele osób ma samochody i zawsze ktoś mnie później podwiezie do domu: to też ważne, bo chociaż uwielbiam jeździć na rowerze, to zimą, zwłaszcza po kąpieli, jest to jednak dosyć uciążliwe. No i spotykamy się czasem z innymi morsami. Lokalne gazety i portale pisały np. o nocnej kąpieli z pochodniami, na której oprócz Morsów z Madagaskaru zebrały się inne grupy z okolicy. W ostatnich dniach mieliśmy także akcję charytatywną, zbieraliśmy pieniądze na rehabilitację dwójki chorych dzieci: Kai i Kacpra.

Szalony prezent na 60. urodziny

Na 60. urodziny pani Helena spełniła swoje marzenie, aby wykąpać się w zimowym morzu. I to w jakich okolicznościach! Wzięła udział w zlocie morsów z całej Polski w Mielnie. Był luty 2017 r.

– To było naprawdę niesamowite – opowiada. – Po pierwsze kąpiel w otwartym morzu to coś zupełnie innego niż rzeka czy zalew. Bezkresny widok, dotyk fal, które delikatnie masują ciało, niczego nie można z tym porównać. Po drugie takie zloty są naprawdę spektakularne. Tego dnia, kiedy świętowałam urodziny, weszło ze mną do morza dwa i pół tysiąca osób!

Mimo nowych morsowych wyzwań pani Helena nie zapomniała o rzece Kamiennej, w której – jeszcze samotnie – uczyła się zanurzać w zimnej wodzie. Co sobotę z grupą Morsów z Madagaskaru zażywa tam kąpieli, czasem traktuje ją jako przygotowanie do niedzielnego morsowania w zalewie w Rejowie. Ale to nie jest jedyna aktywność energicznej kobiety.

Plan dnia aktywnej seniorki

– Latem i wiosną wstaję po piątej rano i wychodzę trochę pobiegać – opowiada Helena Furmańczuk. – Mamy w Skarżysku Bazylikę Matki Bożej Ostrobramskiej, więc powtarzam, że biegnę tam zmówić pacierz. Potem ćwiczę jeszcze trochę na siłowni na wolnym powietrzu niedaleko mojego domu. Wracam odświeżona i rozbudzona. Mieszkam na czwartym piętrze. Kiedy byłam młodsza, ale nie ćwiczyłam, nieraz miałam pod drzwiami zadyszkę. Teraz to nie problem wbiec tam bez zatrzymywania. Biorę prysznic i robię sobie śniadanie. A potem kolejny z moich ulubionych punktów dnia: kawa. Mam wtedy czas, żeby włączyć komputer, skontaktować się ze znajomymi na portalach społecznościowych, zrobić ustalenia co do kolejnych spotkań. Po kawie wychodzę do pracy.

Pani Helena, z wykształcenia technik ekonomista, przez wiele lat pracowała w osiedlowej administracji. Teraz jest już na emeryturze, ale nie wyobraża sobie całkowitego zerwania z aktywnością zawodową, dlatego pracuje na swoim osiedlu na umowę-zlecenie. – Jestem wdową, dzieci już pozakładały swoje rodziny i się wyprowadziły – mówi. – Mam sporo czasu, a kontakt z ludźmi jest mi bardzo potrzebny, więc pewnie będę się starać utrzymać pracę, jak długo to będzie możliwe. Muszę jednak przyznać, że to właśnie długie godziny za biurkiem są winne moim problemom z kręgosłupem. Z tym że teraz to już zupełnie inna praca. To, co kiedyś godzinami wypisywało się ręcznie i liczyło na kalkulatorze, teraz zlicza i drukuje komputer.

Trzy razy w tygodniu nasza bohaterka korzysta z zajęć gimnastycznych w ramach Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Skarżysku-Kamiennej. To właśnie od takich ćwiczeń zaczęła się jej aktywność fizyczna. Zwyrodnienia kręgosłupa w odcinku szyjnym i lędźwiowym mocno dawały jej się we znaki, więc lekarz doradził wzmocnienie szkieletu mięśniowego poprzez ćwiczenia. Po kilku latach treningów bóle ustąpiły, ale chory kręgosłup trzeba chronić. Dlatego na dłuższe trasy biegowe pani Helena zakłada pas ortopedyczny.

10 kilometrów na urodziny wnuczki

Bieganie to jej kolejna pasja i nie ogranicza się ono tylko do porannego treningu. Pani Helena bierze udział w miejscowych imprezach biegowych. – Kiedyś zabierałam ze sobą wnuczka, robiliśmy razem np. dystanse dwukilometrowe, ale odkąd skończył 12 lat, przestało mu odpowiadać bieganie z babcią. Zaczynam wciągać następnych wnuków, a na pierwsze urodziny jedynej wnusi przebiegłam w trakcie skarżyskiego półmaratonu specjalny dystans 10 kilometrów. Właśnie na takie trasy zabieram dla bezpieczeństwa pas ortopedyczny. Mam plan, że na kolejne urodziny wnuczki będę biegać następne dziesiątki, a potem może ona zastąpi mnie?

Kłopoty z kręgosłupem skłoniły panią Helenę także do korzystania z zabiegów sanatoryjnych. – O ile to możliwe, staram się jednego roku jechać w góry, a kolejnego nad morze – opowiada. – Rehabilitacja naprawdę postawiła mnie na nogi. Polecam wszystkim seniorom, którzy mają jakiekolwiek kłopoty z poruszaniem się lub bolesności, skorzystanie z niej, a na początek wizytę u ortopedy i lekarza rehabilitanta. Można się przy tym dowiedzieć różnych ciekawych rzeczy o sobie. U mnie np. lekarze wykryli złamany i samorzutnie zrośnięty kręg w kręgosłupie lędźwiowym. Oczywiście uniknęłabym wielu dzisiejszych kłopotów, gdybym zgłosiła się do lekarza od razu po złamaniu. Tylko że ja nie mam pojęcia, kiedy to się stało! Może wtedy, gdy spadłam z roweru? Bolało mnie coś, no ale pomyślałam, że skoro się potłukłam, to musi trochę boleć…

Znaleźć wewnętrzny spokój

Między bieganiem, morsowaniem i pracą pani Helena zagląda do miejscowego klubu kultury Złota Przystań. – Odbywają się tam fantastyczne zabawy – mówi. – A kiedy potrzebuję trochę samotności i wyciszenia, siadam na rower i robię sobie wycieczki wokół Rejowa. Urodziłam się tam, wychowałam i lubię te okolice, znajome od lat. Jesienią uwielbiam jeździć na grzyby. Potrafię przywieźć ich całe kosze, a spacer po lesie bardzo mnie uspokaja. W ogóle zauważyłam, że gdy byłam młodsza, byłam bardziej nerwowa. Teraz już nie czuję presji, że muszę zrobić tyle rzeczy, znacznie się wyciszyłam. Mam już swoje lata i mogę się skupić na tym, co jest dla mnie ważne. Nie muszę się sugerować innymi. I czuję się doskonale. Niedawno robiłam test na wiek metaboliczny. Wyszło, że mam 45 lat. W rzeczywistości obchodziłam już 61. urodziny.

Znajomi pani Heleny pytają: „Po co ty w ogóle płacisz czynsz? Przecież ciebie wcale nie ma w domu!”. – Po to, żeby było gdzie wrócić, wziąć prysznic i się wyspać – odpowiada żartem kobieta. Bo przy wszystkich swoich aktywnościach kocha także domowe zacisze, swoje miejsce na ziemi. – Myślę, że gdyby każdy z nas robił to, co naprawdę lubi, i na to samo pozwolił innym, wszyscy bylibyśmy szczęśliwsi – podsumowuje.