Lekarka powiedziała mi: niech pani się rusza, ruch panią uratuje
– Bóg nas tak stworzył, że potrzebujemy ruchu. Co w pierwszej kolejności sprawdza się, gdy dziecko jest w łonie matki? Czy się rusza – bo ruch to życie! W przyrodzie stagnacja, kiszenie się oznacza powolną śmierć. Nie ruszasz się, to umierasz! – mówi Maria Aleksandra Mleczko, pływaczka, absolwentka krakowskiego AWF.
Te wszystkie medale należą do pani?
Do mnie i męża. Moje to na przykład: pięć złotych, trzy srebrne – to z ostatnich zawodów w mistrzostwach Polski w 2016 roku, startuję w kategorii 70+. Mamy tych medali, o tu, pełen kryształ i jeszcze jeden karton. Łatwiej mi zdobywać te wszystkie trofea, bo w mojej kategorii aż tak wielu chętnych pań do startowania już nie ma [śmiech]. Srebrne medale są za starty, w których miałam konkurencję. Pływam na każdym dystansie, z wyjątkiem długich. Motylkiem, żabką, kraulem, na grzbiecie.
Długo?
Teraz będzie 10 lat.
Czyli zaczęła pani jako emerytka?
Tak, bo na studiach, na AWF, nie czułam się pewnie w wodzie, bałam się głębokości, przestrzeni, nie umiałam dobrze oddychać… Żeby płynąć, musiałam czuć dno. Dzieci i mąż świetnie pływają. Mąż, który, tak jak ja, był wykładowcą na AWF, jest sternikiem na żaglówce i zawsze na wakacjach oni – do wody, a ja – do lasu.
Czemu do lasu?
Żeby nie widzieć, jak daleko wypływają. Bałam się. Jak burza szła, były najlepsze wiatry do windsurfingu, więc zamykałam się w domu, zasuwałam firanki… Koniec końców na studiach ledwo zaliczyłam pływanie. Potem miałam przerwę na ponad 30 lat. Ale kiedy mąż zaczął startować w mistrzostwach Polski mastersów, poszłam z nim na basen raz, drugi… Zobaczyłam najstarszą zawodniczkę – 80 lat. Nie skakała ze słupka, startowała z wody, pływała na grzbiecie. Wtedy stwierdziłam: „Skoro ona potrafi, to ja też!”.
Tak się zaczęło?
Na początku na zawodach mi nie szło. Popełniłam falstart albo grzałam, jak mówią sportowcy, szóste czy siódme miejsce. Pływałam takim studenckim stylem. Ale powoli uczyłam się, zaczęło mi to sprawiać frajdę. Pojawiły się pierwsze medale. Polubiłam towarzystwo z zawodów – wszyscy są weseli, zadowoleni, dowcipkujący.
Jest towarzystwo?
A jakże! Pływanie, proszę pani, to jest terapia. Fizykoterapia, psychoterapia i hydroterapia. Trzy w jednym! No i towarzyska terapia również. Ci, którzy startują w młodszych kategoriach wiekowych, to głównie byli zawodnicy i oni pływanie traktują sportowo. My, emeryci, podchodzimy do tego nieco inaczej: dla mnie sport jest niezbędny, żeby wyjść z domu, zrobić coś dla zdrowotności. A na zawodach rodzą się więzi. Żeby zdobyć punkty w pucharze Polski, trzeba zaliczyć cztery starty w ciągu roku, każdy wyjazd trwa trzy dni. Na prawie każdym zjeździe jest bankiet, więc okazji do spotkań mamy wiele. A kiedy się wyjeżdża z domu na zawody, to cała ekspedycja: a jaki czepek wziąć, jakie stroje, jakie kosmetyki, balsamy, a to, a tamto.
Stroicie się?
No pewnie! Stroje do pływania potrafią kosztować i 1000 zł. Ja mam taki za 150 zł, specjalny, z nogawkami do kolan.
Taki staromodny?
Taki strój wspomaga – ciało ma bardziej opływowy kształt, jest mniejszy opór wody. Rywalizujemy strasznie. Szpanujemy jak młodzi. Niektórzy smarują się preparatami, żeby rozgrzać mięśnie lub uśmierzyć ból. Start to przecież też adrenalina, rywalizacja. Kiedyś mąż mnie podpuścił: „Może spróbuj na 200 metrów motylkiem?”. Zawzięłam się, popłynęłam i… ustanowiłam dwa rekordy Polski w kategorii 70+. Ja, taka noga z pływania! [śmiech] I jeszcze inni mnie podziwiali: „Pani Marysiu, pani pływa?”. Mało tego, niektórzy studenci pływają gorzej ode mnie! Oni mają problem, a pani Marysia skacze ze słupka, pływa delfinem na 50, 100 metrów… Każdy człowiek ma w sobie żyłkę do tego i może czuć się młodym, podziwianym. I bądźmy szczerzy: każdy lubi się tak czuć.
To uzależnia?
Tak, mogę powiedzieć, że jestem uzależniona. To pozwala oderwać się od obowiązków domowych, rutyny i myślenia: „Tu mnie boli, tam mnie strzyka”. Wchodzę na basen, a tam zawodnicy: od 25 do niemal 100 lat. Witamy się czasem: „Hej, to ty żyjesz jeszcze?” [śmiech]. Najstarszy startujący pływak w Polsce ma 94 lata.
Nie każdy senior chce startować w zawodach.
Ale nie musi – można też normalnie popływać.
Jak pływanie wpływa na organizm?
Doskonale go wentyluje. Pływacy muszą głęboko oddychać, pełnymi płucami. Zwykle na co dzień używamy tylko ⅓ ich powierzchni, tej z góry. Oddychamy płytko, więc powietrze wymienia się tylko w górnej strefie, a na dole płuc zostaje powietrze zapadowe. Kiedy głęboko oddychamy, płuca są sprawne, mózg jest dotleniony, czujemy się lepiej. Wydalamy dwutlenek węgla z organizmu, zapobiegamy zakwaszeniu. Przy poceniu wydalamy też toksyny, oczyszczamy się. Przecież kiedy jesteśmy chorzy, lekarz radzi, by się wypocić, prawda? Sport działa podobnie. Pływanie pomaga też na depresję. Sama sprawdziłam.
Naprawdę pomaga?
Zdecydowanie! W stanach depresyjnych człowiek ma niekontrolowane napięcie mięśni. Takie napięcie to duży wysiłek, powoduje utratę energii, zakwaszenie organizmu. A pływanie sprawia, że mięśnie się rozluźniają. Bóg nas tak stworzył, że potrzebujemy ruchu. Co w pierwszej kolejności sprawdza się, gdy dziecko jest w łonie matki? Czy się rusza – bo ruch to życie! W przyrodzie stagnacja, kiszenie się oznacza powolną śmierć. Nie ruszasz się, to umierasz!
Pani zawsze lubiła się ruszać?
Zawsze. Studiowałam na AWF-ie w Krakowie, specjalizowałam się w rzucie kulą, dyskiem, oszczepem. Zresztą od dziecka byłam ruchliwa. Mieszkałam na obrzeżach miasta, prawie jak na wsi, do domu pod górkę i ciągle coś było: a to wody przynieść, a to zakupy, trawę pograbić, krowę popasać… W podstawówce grałam w piłkę ręczną. Do mojej szkoły chodziły dziewczyny z miasta, takie paniusie, ładnie ubrane. Ja takich ubrań nie miałam, więc chciałam wyróżnić się czym innym, a na WF-ie wychodziło mi wszystko – no, oprócz pływania… Po studiach przez prawie 40 lat byłam wykładowcą w katedrze lekkiej atletyki.
Jak było?
Super! Uwielbiam młodych ludzi. Żyłka wychowawcza do młodych została mi do dzisiaj. Podczas Światowych Dni Młodzieży zgłosiłam się jako wolontariuszka. Znam rosyjski, więc pomyślałam, że się przyda – dziś niewielu ludzi mówi tym językiem. Mieliśmy młodych pielgrzymów z Białorusi. Było fantastycznie. Młodzi działają, są radośni. I mnie tę radość też dają.
Prowadzi pani również zajęcia z gimnastyki zdrowotnej dla seniorów.
Tak! Bo ścięgna i mięśnie są jak gumka, trzeba je cały czas ćwiczyć. Jeśli się ćwiczy, wszystko się rozciąga, staje się elastyczne. Nasz system rehabilitacyjny jest fatalny – jak można zapisać zabiegi, które są potrzebne w lutym, na październik? Moje zajęcia pozwalają więc choć trochę wypełniać tę lukę, utrzymywać seniorów w sprawności. Prowadzę je od ok. 20 lat w ośrodku kultury Klub Kuźnia na osiedlu Złotego Wieku.
Od czego się zaczęło?
Od depresji. Po trzecim porodzie dostałam zespołu depresyjnego, który nie chciał się ode mnie odczepić. Nie mogłam zostać sama w domu, pogrążałam się w czarnych myślach. Lekarka powiedziała mi: „Jeśli teraz dam pani zwolnienie, to już pani z tego nie wyjdzie”. Dlatego pracowałam, choć czułam się raz lepiej, raz gorzej. Mój mąż obiecał mnie zastąpić w razie potrzeby. Lekarka mówiła: „O ile ma pani taką możliwość, niech pani się rusza, ruch panią uratuje”. Miałam wtedy koleżankę, która chodziła na gimnastykę, była niepełnosprawna. I kiedy zlikwidowali zajęcia, na które chodziła, zaproponowała mi, żebym poprowadziła taki kurs na naszym osiedlu. Byłam wtedy w słabym stanie psychicznym, o wszystko pytałam męża. A on do mnie: „Idź! Dasz radę!”. Koleżanka załatwiła wszystko, wytłumaczyła w administracji, że na osiedlu jest dużo osób starszych, schorowanych, którzy chcą ćwiczyć, nie mają gdzie, a w domu kultury są sale. I tak się zaczęło. Ćwiczymy dwa razy w tygodniu po 45 minut.
I nadal jest fajnie?
Oczywiście. Teraz już sama muszę ćwiczyć – mam problem z kolanem. Dzięki temu, że ćwiczę, zachowuję ruchomość stawów. Przy dysfunkcji ruchu każdy układa ciało tak, by uniknąć bólu, ale w efekcie mięśnie przyzwyczajają się do nieprawidłowej pozycji. A przy ruchu wszystko jest naoliwione, działa. Moje panie z gimnastyki widzą różnicę po ćwiczeniach – łatwiej im się ruszać, a po zabiegach, operacjach szybko dochodzą do siebie.
Nie grymaszą na zajęciach?
A skąd! Ćwiczymy, trochę się wygłupiamy. Ktoś ma urodziny, jest ciasto, rodzinna atmosfera. Tego nam potrzeba. Wie pani, na osiedlu Złotego Wieku jest wielu seniorów. Ci, którzy ćwiczą, to ćwiczą, ale reszta chodzi od lekarza do lekarza. Widzę ogromną różnicę miedzy tymi, którzy ćwiczą, a tymi, którzy siedzą w domu.
Ale nawet młodym czasami się nie chce. Pani zawsze się chce?
Ja też bywam zmęczona, starość mnie dopada. Nie chce mi się, boli mnie, myślę: „Dziś nie pójdę”. Ale gdy już się zmuszę, to w stroju kąpielowym czy na sali do ćwiczeń znowu mam 18 lat. Sport daje mi energię, adrenalinę, radość, pozwala na kontakt z drugim człowiekiem. Bo chodzi również o to, żeby nie zostać samemu z sobą. Sport jest lekiem na samotność. Bo na czym polegają więzienia? Zamykają ludzi do celi, bez dostępu do innych, żeby człowiek się męczył. A mnie chodzi o to, żebyśmy nie fundowali sobie dobrowolnie takiego więzienia w domu.
Maria Aleksandra Mleczko
Ma 71 lat. W 1968 r. skończyła studia na krakowskiej AWF (lekka atletyka, rehabilitacja ruchowa). Potem pracowała na akademii w katedrze lekkiej atletyki. Od 2006 r. startuje w mistrzostwach Polski w pływaniu. Zdobyła na nich 78 medali (30 złotych, 30 srebrnych, 18 brązowych), pobiła rekord Polski (200 metrów motylkiem i 400 metrów stylem zmiennym, kategoria wiekowa 70+). Od 20 lat prowadzi w Klubie Kuźnia w Nowej Hucie zajęcia gimnastyczne dla seniorów (os. Złotego Wieku 14), w poniedziałki i czwartki o godz. 10.