Teraz wszystko nadrabiam – rozmowa z Władysławem Zielińskim

Władysław Zieliński – urodził się w 1935 r. w Warszawie. Kajakarz, mistrz świata z Pragi (1958) i medalista olimpijski (1960). W igrzyskach startował trzykrotnie. Brązowy medal zdobył na Olimpiadzie w Rzymie w konkurencji K-2 na 1000 metrów. Największe sukcesy odnosił w parze ze Stefanem Kapłaniakiem. Przez całą karierę związany był z klubem Spójnia Warszawa, krótko z CWKS Bydgoszcz. Aż 33-krotnie zdobywał mistrzostwo Polski. Działacz Polskiego Komitetu Olimpijskiego i Polskiego Związku Kajakowego.

Za kilka miesięcy skończy pan 80 lat. Jak samopoczucie?

Wie pan, gdyby nie to, że boli mnie to czy tamto, to w ogóle nie czułbym, że to już tyle.

Szybko przeleciało?

Szybko, bardzo szybko.  Pamiętam jak wczoraj dzieciństwo, a później wybór dyscypliny sportowej. Chodziliśmy z kolegami nad Wisłę, gdzie był klub Spójnia. Rzucaliśmy kamieniami w butelki, które pływały w wodzie. Jak się trafiło, to butelka pękała i szła na dno. Któregoś razu, jak się już narzucaliśmy, wracamy do domu, a po drodze, patrzę, stoją kajaki. Błyszczące, polakierowane, prosto od producenta – jeszcze się świecą. Tak mi się spodobały, że poszedłem na górę do biura i mówię: „Wie pani, chciałbym się zapisać do sekcji kajakowej”. „A to musisz wziąć deklarację i niech ojciec podpisze”.

Podpisał?

A skąd! Mówię: „Tatusiu, chciałem kajakami pływać”, a ojciec na to: „Co takiego? W kajakach pływają starsi panowie z brzuszkiem. Co to za sport? Wioślarstwo to jest sport!”. Mówię: „Tato, ale i tu się wiosłuje, i tu się wiosłuje”. Nic nie pomogło, tata skreślił „kajaki”, napisał: „wiosła”. I oddał mi taką deklarację. Poszedłem do klubu, a sekretarka mówi: „Tu jest napisane »wioślarstwo«, a my nie mamy sekcji wioślarskiej”. Odpowiadam: „Ale ojciec nie wie, a tu się wiosłuje i tu się wiosłuje”. No i mnie zapisała.

Chodziłem na treningi, wiosłowałem i myślałem: „Rany Julek, jak ja to powiem ojcu?”. Tata był garbarzem. Jak z bratem coś przeskrobaliśmy, to i nam garbował skórę.

Jak godził pan treningi i zawody z pracą jubilera?

Rano szedłem na trening, a jak wracałem z treningu, to do pracy. Miałem kłopot, bo kajakarz ma silne ręce, a w jubilerstwie potrzebna jest delikatność. Były iglaki, takie cienkie pilniki, i jak je brałem, to łamały mi się jak zapałki. Poszedłem do magazyniera, żeby mi je wymienił, a on mówi: „Słuchaj, nie mogę ich wymienić, bo te pilniki są za dolary”.

Mówił pan, że pomaga pan żonie na uniwersytecie trzeciego wieku. Jak pan widzi swoich rówieśników na zajęciach, to oni bywają aktywni fizycznie czy raczej zaniedbują tę sferę?

Myślę, że dbają o to, bo przecież chodzą na gimnastykę, chodzą na różne wykłady. W każdym wieku warto trochę poćwiczyć, pochodzić. Sam wiem, że to potrzebne. Kiedyś człowiek, im więcej się ruszał, im więcej ćwiczył, tym lepsze wyniki osiągał.

Ciąg dalszy w książce „Seniorze, trzymaj formę!”, którą Instytut Łukasiewicza wyda w maju. Wydawnictwo jest współfinansowane przez Ministerstwo Sportu i Turystyki.