Szusując na nartach, dbasz o kondycję i dobre samopoczucie. Trzeba jednak robić to z rozwagą
Endorfiny. Gdy jedziesz na nartach, wydziela się ich bardzo dużo. Już samo to, że jesteś na świeżym powietrzu, pokonujesz górę, walczysz z samym sobą, wywołuje przyjemną euforię. Człowiek się męczy, ale tak pozytywnie. Narciarstwo to fantastyczna forma ruchu. Jednak aby szusować w starszym wieku, trzeba mieć solidne podstawy.
– Pochodzę z gór – opowiada pani Teresa, uśmiechnięta emerytka, miłośniczka nart. – I u nas na wuefie w szkole podstawowej w lecie grało się w piłkę, a zimą jeździło się na sankach albo nartach. Co kto miał, to przynosił. W rodzinie były tylko jedne narty, zwykłe, proste deski. Wiązania na sprężynę przyczepiało się do butów, w których chodziło się na co dzień. W szkole średniej nie jeździłam. Dopiero na studiach był akademicki klub narciarski. Państwo dofinansowywało wyjazdy w góry. Trzeba było jedynie zapłacić sobie za wyciąg. Nie miałam własnych nart, wypożyczałam je. Ale nie kosztowało to dużo. Między narciarzami panowała świetna atmosfera, wszyscy byli wobec siebie bardzo życzliwi. Od dobrych 30 lat nie jeżdżę, ale bardzo tęsknię za nartami. Wspominam je z ogromnym sentymentem.
Instruktor potrzebny od zaraz
Narciarstwo zjazdowe to nie przelewki. Jest bardzo dynamiczne, wymaga koordynacji ruchowej, refleksu i siły. Jeśli chcemy spróbować, nie możemy tego robić bez przygotowania. Podczas jazdy pracuje całe ciało, ale przede wszystkim zaangażowane są nogi, mięśnie czworogłowe ud. To na nich opiera się cały ciężar ciała, więc trzeba je wcześniej wzmocnić. Warto biegać, robić przysiady albo pływać, bo pływanie jest ogólnorozwojowe. Zjeżdżamy na mocno ugiętych nogach, ale nie chodzi o to, żeby je maksymalnie zgiąć, tylko mocno nacisnąć na języki nart. Dużym błędem, który popełniają osoby jeżdżące bez przygotowania, jest siadanie na tyłach, czyli zbyt duże odchylenie ciała i w rezultacie przeniesienie całego ciężaru za tylne wiązanie.
– Sprawia to, że narty spod ciebie wyjeżdżają i przestajesz je kontrolować – tłumaczy Wojciech Siudak, instruktor narciarstwa z Polskiego Związku Narciarskiego. – Dużo trudniej wykonać skręt, manewrować nartami. Jest to bardzo męczące dla nóg, długo w takiej pozycji nie wytrzymamy. A jeśli do tego dochodzi dynamika związana z faktem, że ciągle pracujemy góra – dół, bo są nierówności w czasie jazdy, to może się okazać, że nie panujemy nad prędkością i kierunkiem. Wtedy zaczyna się robić niebezpiecznie.
W narciarstwie zjazdowym instruktor jest absolutnie kluczowy, jeśli chcemy jeździć poprawnie. Pierwsze spotkania, pierwsze godziny na stoku mają pomóc zrozumieć, o co tutaj chodzi. Nauczyć podstawowych ruchów, nawyków, pozycji, które są konieczne, aby bezpiecznie zjeżdżać. Każdy może zjechać z górki. Ale żeby zrobić to w poprawny sposób, musimy mieć porządne podstawy.
– To są kwestie obciążenia dolnej narty zamiast górnej, skrętu na zewnątrz, a nie do wewnątrz, odpowiedniej kompensacji siły odśrodkowej, utrzymywania środka ciężkości pomiędzy stopami – wylicza Siudak. – Te szczegóły mają ogromny wpływ na bezpieczeństwo jazdy, na styl, wygląd sylwetki, gdy obserwujesz narciarza w ruchu. Narty stały się dziś bardziej powszechne. Więcej osób może sobie pozwolić na pójście na stok, ale nie każdego stać na lekcje z instruktorem. Nie rozumieją, ile może im to dać.
Kiedyś instruktorów było mniej, trudniejszy był do nich dostęp. Teraz pojawił się inny problem: nie każdy człowiek w kurtce z napisem „instruktor” rzeczywiście nim jest. Dawniej, aby zdobyć tytuł instruktora, kandydat musiał przejść odpowiedni kurs – trwający kilka lat, podzielony na etapy i stopnie. Takie kursy są prowadzone przez Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa, które należy do Polskiego Związku Narciarskiego. Ale ponieważ zawód się uwolnił, organizacją szkoleń instruktorskich zaczęły się zajmować firmy prywatne. Legitymację można uzyskać po dwutygodniowym kursie teoretycznym, nie wychodząc nawet na stok. Dostają ją wykładowcy AWF, którzy na nartach w ogóle nie jeździli.
– Takie osoby też pojawiają się na stokach i też uczą – mówi Siudak. – Bo mogą. Żeby mieć pewność, że osoba, której płacisz za naukę, przeszła wieloetapowy proces szkolenia, zakończyła go egzaminami i jest kwalifikowanym instruktorem narciarstwa, musisz poprosić o legitymację Polskiego Związku Narciarskiego.
Nie ma jazdy bez kijów!
Nauka jazdy na nartach wygląda dziś zupełnie inaczej niż w latach 70. czy 80. XX w. Wtedy, jeśli ktoś umiał skręcić, świadczyło to o wielu latach ciężkiej pracy i treningów. Narty były prostymi deskami z podwiniętym dziobem. Dość sztywnymi, więc wprowadzenie ich w skręt wymagało zarzucania piętkami. Dzięki temu manewrowi narty skręcały, ale cały czas się ślizgały. Poślizg w jedną stronę, poślizg w drugą – coś jak jazda samochodem na ręcznym. Żeby utrzymać kontrolę w nierównym terenie, trzeba było mieć bardzo dobre wyczucie nart.
– Dla mnie największą frajdą były zjazdy z Kasprowego – wspomina pani Teresa. – Najdłuższy stok, olbrzymia prędkość. Ale człowiek musiał mieć naprawdę duże umiejętności. Jak stok był wyjeżdżony, to było strasznie dużo muld. Nie było ratraków, które co chwilę wyrównują teren. Warunki zjazdu były trudne. Kiedy zaczęłam pracować, to mogłam sobie pozwolić, żeby pożyczyć lepsze narty, plastikowe, z bezpieczniejszymi wiązaniami. A później na posezonowej giełdzie narciarskiej kupiłam sobie buty i narty z prawdziwego zdarzenia, które mam do dziś.
Ale do nart dzisiejszych i tak im daleko. Obecnie narty są bardzo łatwe w użytkowaniu. Wprowadzenie ich w skręt czy utrzymanie w torze jazdy nie nastręczają większych problemów. Zmieniła się też budowa nart – teraz mają talię. Są węższe na wysokości buta, a na dziobie i piętce – szersze. Gdy przyłożysz nartę do śniegu, to ona praktycznie sama zaczyna skręcać. Już po dwóch tygodniach treningów na stoku można się nauczyć podstaw jazdy. Ot tak, żeby sobie radzić, nie jeździć pługiem.
– Seniorzy zazwyczaj mają mniej siły, energii – zauważa Siudak. – Muszą szukać nart, które są miękkie, łatwiejsze do ugięcia. Optymalna twardość narty zależy od techniki jazdy, doświadczenia, umiejętności, ale także od wagi. Długość trzeba dobrać pod swój wzrost i styl, jakim się chce jeździć. To wszystko musi być dopasowane.
Możemy wyróżnić dwie zasadnicze grupy nart. Pierwsza to narty na twarde, przygotowane trasy, które są od rana do wieczora idealnie równe i gładkie. Drugi rodzaj to narty bardziej uniwersalne, trochę szersze, które poradzą sobie na śniegu kopnym, wiosennym albo wtedy, gdy stok jest wyjeżdżony i pojawiają się muldy, nierówności.
Narty na twarde trasy mają świetną przyczepność i trakcję, pozwalają rozwinąć większą prędkość. Są wąskie, więc idealnie wcinają się w stok. Ale gdy wjedziemy nimi w kopny śnieg, mogą się zakopać – wówczas mamy problem z wyjechaniem i grozi nam upadek. Narty do jazdy w trudniejszym terenie są szersze i mają rockera, czyli bardziej podwinięty dziób. Dzięki temu nie zakopują się w świeżym śniegu. W naszych warunkach najlepiej sprawdzają się właśnie narty drugiego typu, bo stoki nie zawsze są idealnie przygotowane i regularnie ratrakowane. Najlepiej wybrać narty średniej długości. Będą optymalne dla osoby, która chce jeździć uniwersalnie, krótkimi i długimi skrętami. W każdej stacji narciarskiej działa wypożyczalnia, gdzie za niewielkie pieniądze można dostać narty, buty, kije.
– No właśnie: kije! Jeśli jesteś na nartach w Austrii, we Włoszech, w Szwajcarii, gdziekolwiek za granicą i widzisz człowieka, który jedzie bez kijów, to możesz do niego podejść przy wyciągu i powiedzieć „dzień dobry”. Zrozumie. To na pewno będzie Polak. – mówi Siudak. – Jakoś w roku 2000 była moda na jazdę carvingową, polegającą na tym, aby zejść jak najniżej i przy skręcie dotknąć ręką śniegu. Ludzie doszli do wniosku, że kije są im niepotrzebne. A to błąd, bo kije stabilizują sylwetkę, poprawiają koordynację ruchową, pomagają się odpychać, pozwalają zrobić coś z rękami. W narciarstwie coś takiego jak jazda bez kijów nie istnieje.
Góralska muzyka i relaks na słońcu
Do wyboru mamy całe mnóstwo łagodnych stoków, na których możemy zacząć przygodę z nartami. Są one bardzo popularne, a przez to – niestety – mocno oblegane. Niektórych może to zniechęcać, bo cały czas trzeba uważać, rozglądać się na boki, czy ktoś w ciebie nie wjeżdża. Ale można też jeździć wieczorem, gdy stoki są oświetlane, a ludzi mniej.
Gdzie zatem pojechać na początek? Bardzo intensywnie rozwija się Białka Tatrzańska. Ciekawe stoki znajdziemy w Krynicy – zarówno łatwe, jak i trudniejsze. Jest gondola, która wyciągnie nas na Jaworzynę Krynicką, skąd można zjechać łagodnymi trasami albo przejść na bardziej zaawansowane. W Szczyrku działa świeżo wyremontowana stacja, jest też dużo mniejszych stoków, gdzie mamy jeden wyciąg i jedną trasę. W Harbutowicach są krzesełko na górę i poletko, gdzie można się nauczyć podstaw. Kasina Wielka ma ciekawy stok, w Sieprawiu jest do dyspozycji łatwa trasa. Również w okolicach Szklarskiej Poręby mamy duży wybór. Na Podhalu, w okolicy Kościeliska, są Polana Szymoszkowa i stok – w dolnej części łagodny, więc można się podszkolić, a gdy już złapiemy trochę techniki, wyjechać na górę. Nosal to dobry wybór dla początkujących, bo jest szeroki i działa tam dużo szkółek. Dodatkowo właściciele, starając się przyciągnąć jak najwięcej osób, zapewniają mnóstwo atrakcji. W Alpach często są robione rzeźby ze śniegu. Przy każdym wyciągu stoi inna, można porobić zdjęcia. W knajpach odbywają się koncerty, a dookoła mamy piękne widoki, panoramę ze szczytami, rześkie powietrze. Czego chcieć więcej?
Senior z wnuczkiem na stoku
Narty to niestety sport dość urazowy. Bardzo częste są zerwania wiązadeł krzyżowych. Kontuzje to kwestia losowa – na stoku nie da się wszystkiego przewidzieć, zaplanować. Najczęściej kontuzje zdarzają się przy małych prędkościach, kiedy nie ma na tyle dużej energii, żeby narta się wypięła. Robi się dźwignia, która wykręca kolano. Dlatego tak ważne jest, aby dobrze dobrać wiązania. Chodzi o to, by narty nie wypinały się w trakcie jazdy, tylko pod wpływem uderzenia.
– Kontuzje zdarzają się w głupich, banalnych sytuacjach, przykładowo gdy schodzimy z wyciągu – zauważa Siudak. – Bardzo często pod koniec dnia, przy ostatnim zjeździe. Nogi już bolą, ale postanawiamy jeszcze raz zjechać. A nogi mówią dość, przewracamy się i dochodzi do urazu.
Dlatego narciarstwo zjazdowe nie jest najlepszą propozycją dla seniorów mało aktywnych fizycznie, którzy wcześniej nie mieli styczności z nartami – istnieje zbyt duże ryzyko, że coś się stanie. Nauka wymaga ciężkiej pracy i wiąże się z upadkami. Jeśli ktoś nigdy nie próbował jeździć na nartach, to na początku będzie się przewracał, a w starszym wieku upadki mogą być groźne. Jeśli jednak senior uczył się jeździć za młodu, miał z nartami styczność, to nawet po długiej przerwie może wrócić na stok. To rzeczy, których się nie zapomina – jak jazdy na rowerze.
– Mój dziadek był instruktorem wykładowcą – opowiada Siudak. – Dziś ma 92 lata i jest w słabej formie, ale jeszcze trzy lata temu regularnie bywał na stoku. I jeździł tak, że w życiu byś nie powiedziała, że tak może jeździć człowiek w tym wieku. Nie spotykam natomiast zbyt wielu seniorów, którzy uczyliby się jeździć od zera. Panuje zbyt duża obawa przed upadkiem i przed kontuzją. Ta bariera występuje także u osób w średnim wieku.
Pani Teresa jest na emeryturze, ma sporo wolnego czasu. I planuje wrócić na stok. Ale stopniowo, powoli, ostrożnie, z zachowaniem zasad bezpieczeństwa. Bo narty mają dawać przyjemność, a nie coś udowadniać czy zmuszać nas do wyścigu z samym sobą.
– Na Kasprowy już się nie wybiorę, nie te lata – mówi z uśmiechem seniorka. – Zacznę od małych wysokości, kiedyś to się nazywało ośla łączka. Zobaczę, na ile mi starczy kondycji. Chciałabym też zachęcić do narciarstwa wnuczkę. Jak tylko trochę podrośnie, to zapiszę ją do szkółki narciarskiej, kupię profesjonalny sprzęt. Narty to niesamowita frajda. Jesteś na powietrzu, dotleniasz się. Kiedy zjeżdżasz, musisz balansować ciałem, więc to rewelacyjna gimnastyka. Jest i relaks, i poprawa kondycji. To coś nie do przecenienia!