Nasi potrafią! Krakowscy emeryci są wzorem dla norweskich

Mecze siatkówki, podczas których na parkiecie spotykają się trzy pokolenia, muszą kryć w sobie wiele mocy i adrenaliny. W rywalizacji uczestniczą osoby 17+, 45+ i… 80+. Nie, nie ma tu żadnej pomyłki: 80+, bo Wojciech Smoter też dwa razy w tygodniu pojawia się pod siatką. Najmłodsi najpierw nie wierzyli i dopytywali swoich ojców (z grupy 45+), czy aby na pewno pan Wojciech jest po osiemdziesiątce. Forma znakomita, sylwetka szczupła, w oku błysk, a jakie zaangażowanie! Walczy nieugięcie, z uporem, wytrwale – i 84 lata nie są dla niego żadną przeszkodą.

Teraz, w okresie pandemii, zapaleni miłośnicy siatkówki się nie spotykają. Tęsknią za emocjami i… układają sobie indywidualne grafiki sportowe. Robi to również pan Wojciech. Z rowerem nie rozstaje się, aż spadnie śnieg. Codziennie pedałuje. Ulubiona trasa, z Bielan do Mnikowa (10 km), zajmuje mu jakieś półtorej godziny. Zdarza się, że senior zrobi mniejszą rundkę, kilka kółek wokół zalewu Kryspinów w podkrakowskiej wsi Budzyń. Nie jest to jednak trasa dla bobasa, lecz całkiem wymagająca i wyczerpująca. Pan Wojtek łatwych i równych asfaltowych dróg nie lubi, a więc i nie szuka.

– Staram się raczej wybierać trasy z pazurem: po wertepach, górkach, aby poczuć jazdę w nogach, rękach, aby wrócić do domu zmęczonym i spełnionym, uradowanym, że się udało. Im bardziej jestem zmęczony, tym bardziej staję się wesoły – zaznacza 84-latek z Krakowa.

Poza rowerem i siatkówką pan Wojciech ma jeszcze parę sportowych namiętności. Ale po kolei – jest bowiem pewna zabawna historia związana właśnie z siatkówką. Opowiedzmy zatem…

…jak pan Wojciech Norwegów zaktywizował

Wojciech Smoter nawet nie wie, że jego zapał do sportu, a zwłaszcza do siatkówki, ma tak dużą siłę rażenia! Norwegowie, którzy według wszelkich możliwych statystyk są znacznie bardziej wysportowani niż Polacy, pozazdrościli mu znakomitej formy i postanowili go naśladować.

Całą historię poznajemy dzięki Dariuszowi Zawadzkiemu, krakowskiemu sportowcowi, uczestnikowi i współorganizatorowi lokalnych meczów siatkówki ligi Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej. To właśnie on był pomysłodawcą wielopokoleniowych meczów, w których Wojciech Smoter systematycznie (dwa razy w tygodniu!) uczestniczył. Jak zawodowy sportowiec trafił na siatkarzy z kategorii 80+?

– My, miłośnicy siatkówki, mamy swoje ścieżki, znamy się, organizujemy mecze, rozgrywki. Krótko mówiąc, trzymamy się razem, bo łączy nas pasja – wyjaśnia Zawadzki. – Przed tymi wielopokoleniowymi meczami mówiliśmy do siebie: „Idziemy grać do dziadków”. Bo pod siatką walczył nie tylko Wojtek, ale też Janek, o rok starszy, czyli 85-latek! Uwaga, to gracze z wyższej półki, kilkadziesiąt lat temu grali na wysokim poziomie i na parkiecie z dziadkami wcale się nie nudziliśmy! A dla młodych graczy mecze wielopokoleniowe były wspaniałą lekcją wzajemnego szacunku – wspomina.

Podczas jednej z wizyt lekarskich 85-letni Janek zdradził medykowi, że gra w siatkę. Doktor przecierał oczy ze zdumienia: „Pan za piłką jeszcze goni?”. Janek na to: „A co, mam grać w siatę, jak będę stary?”.

Ale pan Janek pojawia się w naszej opowieści nie tylko ze względu na zabawną anegdotę lekarską. W końcu on i Wojciech Smoter są kolegami z parkietu – i to właśnie ich gra, zapalczywa i zawzięta, powaliła na kolana norweskich emerytów.

Dariusz Zawadzki: – Zaprzyjaźnieni z nami norwescy emeryci, ludzie w wieku 60 lat, opowiadali nam, że właśnie zakończyli granie w siatkę. Bo wiek, kości, stawy , kontuzje… Gdy dowiedzieli się i zobaczyli, co nasi krakowscy 80-latkowie wyprawiają na parkiecie, wznowili swoje treningi! I co się okazuje? Że polscy emeryci, jak Wojtek czy Janek, mogą być wzorem dla innych, statystycznie bardziej wysportowanych. Jestem dumny, że ich znam, że gram z nimi.

Rower, siatkówka… Myślicie, że to koniec sportowych pasji pana Wojtka? Nie! Czas na emocjonującą opowieść o pływaniu.

Żyć blisko wody to szczęście

Umawiamy się na rozmowę w podkrakowskiej wsi Budzyń, gdzie pan Wojtek zalicza rowerowe przejażdżki wokół zalewu. Oczywiście przybył na spotkanie właśnie na rowerze. Żadnego rozsiadywania się na ławeczce – rozmawiamy dynamicznie, czyli żwawo spacerując. Pan Wojtek jest uśmiechnięty, ma poczucie humoru i dystans do siebie.

– Ostatniej niedzieli trochę się popluskałem [rozmowa odbywa się 17 listopada]. Pogoda była słoneczna, dlatego sięgnąłem po kąpielówki. Nie pływam dużo, spędzam w wodzie kilka minut. Lubię to uczucie, gdy wychodzę z wody i okazuje się, że było w niej cieplej niż na powietrzu – śmieje się senior.

Pan Wojtek pochodzi z Nowego Sącza. Jego pierwsze wodne lekcje bynajmniej nie odbyły się w obecności instruktora i na bezpiecznej głębokości.

– Nauczyłem się pływać jako sześciolatek, w Dunajcu. Starsi koledzy wrzucili mnie na taką głębokość, że po prostu musiałem się wydostać, inaczej bym utonął. Machałem rękami i nogami, jak umiałem, i udało mi się dotrzeć na brzeg. Gdy już potrafiłem utrzymać się na wodzie, zacząłem pracować nad techniką – wspomina.

Stres z dzieciństwa nie spowodował lęku. Pan Wojtek pokochał wodę. I nawet dom wybudował w takim miejscu, żeby być blisko niej. Cieszy się, że ma pod bokiem zalew Kryspinów i w każdej chwili może sobie popływać. Zwłaszcza w sezonie letnim, ale w wiosennym i jesiennym też!

Przed pandemią systematycznie chodził na basen, żadnych zajęć nie opuścił. I to widać! Bo sylwetki – atletycznej, zgrabnej, szczupłej – można panu Wojtkowi pozazdrościć.

Gdy zaś nadchodzi sezon zimowy…

…Wojciech Smoter szykuje narty

To namiętność dawna i wielka. 84-latek szusuje po stokach ostro i zapamiętale. Kiedyś robił to w Alpach i Tatrach, teraz jego ulubioną górą jest Chełm w podkrakowskich Myślenicach.

Co weekend pan Wojtek o poranku pakuje do auta narty. Za kilka godzin jest już z powrotem.

– Sąsiad nie mógł się nadziwić, że tak szybko wracam do domu. Zastanawiał się, jak to robię. Odpowiedź jest prosta: gdy już jestem na stoku, wykupuję bilet i jeżdżę bez przerwy. Góra, dół, góra, dół. Zrobiłem nawet dokładne obliczenia: ile minut jedzie wyciąg, ile czasu zajmuje mi zjazd itd. Wychodzi mi, że zjeżdżam 12 razy i kończy mi się abonament. Wtedy pakuję narty do bagażnika i wyruszam na obiad do domu – zdradza Wojciech Smoter.

Podkreśla, że pogawędki i ciepłe herbatki na stoku to nie dla niego. – Wyobrażam sobie, co ludzie myślą, gdy widzą, jak siwy dziadek szaleje na stoku. Usłyszałem kiedyś: „O, znowu ten biały szaleniec jedzie” – opowiada. – Znajomi zachęcają: „Chodź, zrób sobie przerwę, napijemy się herbaty”, ale to dla mnie strata czasu. Poza tym mam wrażenie, że moje stawy wolą takie obciążenie bez przerw. Obawiam się, że w innym przypadku kolana mogłyby zaprotestować – dodaje.

Na nartach jeździ od małego. Wypatrywał na stoku najlepszych narciarzy i uczył się od nich techniki. Zależało mu, by jeździć prawidłowo, technicznie. Jest samoukiem, ale nie ma czego się wstydzić. Gdy we francuskich Alpach poznał uczestników profesjonalnej szkoły narciarskiej, okazało się, że jego styl, technika, prędkość wcale nie są gorsze. A może były nawet lepsze?

Córki brał na Kasprowy, gdy miały… 6 lat. Radziły sobie świetnie, bo ich indywidualnym instruktorem był oczywiście tatuś.

– Powiem więcej: na Goryczkową wchodziliśmy z nartami na plecach. Zależało mi, byśmy pozjeżdżali, zanim ruszy wyciąg i na stoku zrobi się tłoczno. Dziewczyny dzielnie znosiły zimowe przygody – wspomina pan Wojtek.

Ma dwie córki, obydwie wysportowane. W genach przekazał im zamiłowanie do sportu i aktywności. Jedna z nich uprawiała zawodowo łyżwiarstwo figurowe. Druga jest absolwentką krakowskiej AWF i mieszka w Australii.

– A wyjechała tam, by móc profesjonalnie uczyć się windsurfingu. Pokochała deskę. Ja niekoniecznie, bo fale są olbrzymie – wyjaśnia Wojciech Smoter.

Chce wreszcie zagrać w siatkę

Pandemia daje w kość wszystkim. Pan Wojtek nie kryje, że już nie może się doczekać, gdy umówi się z chłopakami na mecz.

– Od siedzenia w domu zwariować można. Nic tak człowieka nie podnosi na duchu jak sport. Cieszę się, że mam blisko siebie góry, zalew, las. To teraz moja sportowa drużyna – kwituje.