Emerytka w podróży

Mariola Wójtowicz od 13 lat jest na emeryturze. W tym czasie odbyła 10 kilkumiesięcznych podróży po świecie, odwiedziła 37 krajów i napisała 21 książek podróżniczych, które wydała samodzielnie w formie e-booków. Od kilku lat prowadzi też w internecie blog „Emerytka w podróży”, na którym dzieli się swoimi wrażeniami i odkrywa przed czytelnikami często nieoczywiste miejsca, dalekie od tłumu turystów czy popularnych kurortów. Udowadnia, że jeśli bardzo się chce, to nawet w odległą podróż można się wybrać solo – i doskonale się bawić.

Pani Mariola w Armenii, w tle góra Ararat

Zdjęcie, którego nie można było zapomnieć

Kiedy Mariola Wójtowicz w listopadzie 2007 r. przechodziła na emeryturę, nie czuła strachu ani smutku. Pomysł na to, co będzie robić, miała ułożony w głowie od dawna. Chciała podróżować dalej i dłużej, niż było to możliwe, gdy pracowała i miała do dyspozycji zaledwie dwutygodniowy urlop.

– Kiedy w połowie lat 70. trafiłam na zdjęcie opery w Sydney, moja pierwsza myśl brzmiała: „Ja tam kiedyś pojadę!”. Ale chwilę później odezwał się głos rozsądku, podpowiadający, że to jest przecież zupełnie niemożliwe dla kogoś, kto mieszka w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej – wspomina podróżniczka.

Jednak ani o zdjęciu, ani o planie wyjazdu do Australii i Nowej Zelandii nie mogła zapomnieć przez lata. W międzyczasie upadł komunizm, a granice otwierały się dla Polaków coraz szerzej. Pani Marioli udało się dzięki temu zwiedzić większość krajów Europy, ale w pewnym momencie zauważyła, że coraz bardziej męczą ją wyjazdy organizowane przez biura podróży – podążanie wszędzie za pilotem wycieczki po zatłoczonych atrakcjach turystycznych. Chciała wreszcie zrobić coś po swojemu.

– I stało się: przeszłam na emeryturę. Kilka miesięcy później miałam już kupiony bilet round the world, pozwalający na podróż dookoła świata! – dodaje pani Mariola z uśmiechem.

Jak podróżować, to po swojemu

Podróż dookoła świata zajęła Marioli Wójtowicz 3,5 miesiąca. Trasa: Londyn – Lima – Ekwador i wyspy Galapagos – Santiago de Chile – Nowa Zelandia – Australia – Londyn. Podróżniczka od dawna miała zaplanowany przebieg swoich wojaży i wypisane miejsca, które koniecznie musi zobaczyć. Przemyślała też najważniejsze szczegóły logistyczne. Przede wszystkim postanowiła, że wyrusza sama.

– Czy się bałam? Oczywiście, że tak! Ale już na początku zdecydowałam, że pojadę sama, i konsekwentnie realizowałam swój plan. Część członków rodziny i przyjaciół martwiła się o mnie i chyba chciała odwieść mnie od tego jak najszybciej. A część znajomych wręcz przeciwnie: chciała dołączyć, wybrać się w podróż ze mną. Niestety nic z ich planów nie wyszło… – wspomina podróżniczka z Krakowa.

Podróżowanie solo ma dla Marioli Wójtowicz ważną zaletę – gwarantuje pełną wolność wyboru. Człowiek może sam decydować, dokąd wyruszy następnego dnia, lub kompletnie zmienić zaplanowaną trasę. Nie musi także czuć się odpowiedzialny za swoich towarzyszy, jeśli okaże się, że wybrany hotel wcale nie jest tak schludny, jak wydawało się na stronie internetowej, lub że atrakcja turystyczna odległa o 100 km jest jednak zamknięta. Dlatego zarówno pierwszą, jak i pozostałe dziewięć podróży po różnych kontynentach pani Mariola odbyła samotnie.

– Często spotykałam ludzi, którzy tak jak ja podróżowali solo. Jedna ze spotkanych podróżniczek przyznała mi się nawet, że wyjazd rozpoczęła z przyjaciółką, ale po 2 tygodniach dziewczyny tak się pokłóciły, że każda ruszyła w swoją drogę. Jak więc widać, w podróży czasem trudno się dopasować. A przecież powinna to być przyjemność, nie pasmo nieszczęść i wyrzeczeń – podkreśla Mariola Wójtowicz. I dodaje, że w pojedynkę może też częściej liczyć na pomoc, niż gdyby podróżowała w duecie albo większej grupie.

– Kiedy jestem sama, dużo łatwiej mi choćby złapać autostop, bo kierowca mniej się obawia. Często nawet ludzie sami proponują mi podwózkę, kiedy widzą, że idę wzdłuż drogi, bo akurat jak na złość nie było żadnego autobusu… – wspomina.

Przed jedną ze świątyń Grupy Roluos w Kambodży

Drugie założenie na czas podróży: mądrze obniżać koszty.

– Gdy podróżuje się na emeryturze, to wiadomo, że ma się ograniczone środki finansowe. Żeby więc zmieścić się w założonej kwocie, rzadko jadam w restauracjach i polegam raczej na zakupach w sklepach. Jak ognia unikam taksówek, których kierowcy często mają dla obcokrajowców „specjalną”, dużo wyższą cenę. Wybieram publiczny transport, a jeśli mój cel jest w odległości kilku kilometrów, to po prostu idę tam na piechotę – wylicza pani Mariola. – Korzystanie z transportu publicznego to zarazem możliwość poznania warunków, w jakich żyje i przemieszcza się miejscowa ludność, a czasem nawet okazja do krótkiej i ciekawej pogawędki z pasażerami.

Ale z jednego „luksusu” podróżniczka nie rezygnuje prawie nigdy: zawsze stara się wynająć pokój jednoosobowy.

– Każdy mój dzień jest tak intensywny, że po powrocie do hotelu muszę mieć trochę spokoju. Potrzebuję czasu, żeby zapisać, co widziałam, przygotować się do kolejnego etapu podróży i po prostu dobrze odpocząć, nabrać sił. Choć parę razy, kiedy nie było innej możliwości, wylądowałam w wieloosobowym pokoju w hostelu. Za każdym razem kończyło się tak, że przegadałam z kimś pół nocy i niemal nie zmrużyłam oka – dodaje 68-latka.

Trzecie i ostatnie założenie: wszystko zapisywać i fotografować. Z zapisków powstają później kolejne książki, które można kupić w kilku księgarniach internetowych, a z wybranych fragmentów – wpisy na blog „Emerytka w podróży”.

– Gdyby ktoś kilka lat wcześniej powiedział mi, że będę wydawała książki elektroniczne i blogowała, nie uwierzyłabym mu za grosz. A teraz mam już na swoim koncie 21 samodzielnie wydanych e-booków. Pierwszy ukazał się w 2012 r. Swojego bloga uruchomiłam dwa lata później i do dzisiaj pamiętam, że było to dla mnie takim wyzwaniem, że po tygodniu pracy czułam się, jakbym samodzielnie przerzuciła 5 ton węgla! Jednak czym byłoby życie bez podejmowania wyzwań, prawda? – mówi z uśmiechem Mariola Wójtowicz.

Przed Wielkim Murem w Chinach

Bez strachu i z otwartym umysłem

Podróż dookoła świata w 2008 r. rozbudziła apetyt pani Marioli – przyszła więc pora na kolejne, dzięki którym mogła „dooglądać” to, na co wcześniej nie było czasu. Rok później wróciła do Australii, po której został niedosyt, a przy okazji zajrzała do Japonii, która od dawna kusiła ją swoją egzotyką. Potem jeszcze wielokrotnie odwiedzała Amerykę Łacińską, Azję, dawne republiki ZSRS. Ostatnią poważną podróżą zagraniczną, zanim pandemia koronawirusa rozszalała się na dobre, była trasa: Sri Lanka – Nepal – Indie, pokonana w połowie 2019 r.

– Spośród tych wszystkich 10 podróży największym wyzwaniem okazał się dla mnie kilkumiesięczny trip po Ameryce Południowej. Był najdłuższy i najbardziej wymagający, ale też obfitował w najwięcej wrażeń i kontrastów. Lodowce, pustynia Atakama, oba oceany, wspaniałe Peru z niesamowitą Tęczową Górą… Mogłabym tak wymieniać i wymieniać! – komentuje emerytka.

Mimo że samotnie odwiedzała nawet bardzo niebezpieczne kraje, np. Meksyk, w podróży nigdy nie spotkało jej nic, co stanowiłoby poważne zagrożenie.

– Za to zaledwie dwa tygodnie po powrocie z Meksyku wyszłam z domu w Krakowie, poślizgnęłam się i… złamałam rękę! – wspomina Mariola Wójtowicz.

Dlatego jadąc na drugi koniec świata, 68-latka nie martwi się na zapas. Woli być optymistką, która ma otwarty umysł i niczemu się nie dziwi. To jej sposób na to, żeby nawet największe niespodzianki przyjąć ze spokojem.

– Bo prawda jest taka, że miasta po drugiej stronie globu nie różnią się tak bardzo od naszych. Dlatego nie powinniśmy się ich obawiać ani czuć się sparaliżowani strachem. Odkryłam to w 2006 r. na jednej z wysp Polinezji Francuskiej, gdzie zobaczyłam te same sklepy, które były już wtedy w Krakowie. Kupiłam nawet w tamtejszym supermarkecie ten sam serek, który jadałam w domu! To dodało mi pewności, że wszędzie sobie poradzę – dodaje pani Mariola.

Perito Moreno – lodowiec w parku narodowym Los Glaciares w Argentynie

Podróż to spotkanie

Choć wszystkie 10 podróży Mariola Wójtowicz odbyła solo, nie oznacza to, że stroni od ludzi. Wręcz przeciwnie. Równie chętnie co o zabytkach i niezwykłych zakątkach opowiada i pisze o poznanych w podróży ludziach. Jedno ze spotkań, które wspomina z sympatią, miało miejsce w Kolumbii.

– Szłam wtedy na piechotę w stronę kilku sztucznych jeziorek zwanych Pozos Azules, czyli „niebieskie studnie”, ponieważ nie chciało mi się czekać na autobus. Idę więc raźno i nagle słyszę, że obok mnie zatrzymuje się samochód. Ciemnowłosa dziewczyna wychyla się i mówi: „My cię znamy! Może cię gdzieś podwieźć?”. Zdębiałam. Szybko rzuciłam okiem na wnętrze samochodu, w którym siedziały jeszcze tylko dwie inne panie. Odetchnęłam z ulgą, wsiadłam i dowiedziałam się, że moje nowo zapoznane towarzyszki zwróciły na mnie uwagę już dzień wcześniej, kiedy fotografowałam zabytki w Villa de Leyva, pięknym kolonialnym miasteczku. Spędziłam z nimi wspaniały dzień, wypełniony zwiedzaniem. Z jedną z nich, która mieszka na stałe w Kanadzie, do dzisiaj wymieniam wiadomości mailowe – wspomina podróżniczka.

Szczęście dopisało jej również w Indonezji, gdzie w transporcie pomiędzy miastami Moni i Maumere pomógł jej… sympatyczny kontroler hoteli. – Nie dość, że Harry podwiózł mnie zupełnie za darmo, to jeszcze pokazał mi po drodze sporo ciekawostek: wioskę, w której zachowały się stare domy z charakterystycznymi dla wyspy Flores dachami z liści palmowych, oraz miejsca odwiedzone przez Jana Pawła II. A jakby tego było mało, pomógł mi załatwić bilet lotniczy i pokój w hotelu za dużo niższą cenę, niż pewnie zapłaciłabym bez jego wsparcia – opowiada pani Mariola.

Z uśmiechem wspomina też pewnego taksówkarza, który odwoził ją na lotnisko w Wietnamie: – Zapytał mnie oczywiście o to, skąd jestem. Kiedy odpowiedziałam po angielsku, że z Polski, uśmiechnął się szeroko i powiedział: „Ooo, to moziemy roźmawiać po polsku. Dwadzieścia lat mieśkałem w Łodzi!”.

Na emeryturze nie ma czasu na nudę

Pandemia COVID-19 sprawiła, że w 2020 r. o zagranicznych podróżach można było zapomnieć. Mimo uziemienia w Krakowie Mariola Wójtowicz wcale nie narzeka na brak zajęć. Przygotowuje kolejne posty na blog, odwiedza podkrakowskie dolinki, maluje obrazy, tka i tańczy.

– Centra aktywności seniorów, które działają w Krakowie, mają tak bogatą ofertę, że gdyby ktoś chciał spróbować tego wszystkiego, nie starczyłoby mu doby. Dlatego ja skupiam się głównie na zajęciach ruchowych, a najbardziej odpowiada mi taniec. Zajęcia z tańca liniowego i tańca w kręgu, teraz online, mam kilka razy w tygodniu, ale koleżanki z mojej grupy są takie fajne, że dają się też namówić na dodatkowe projekty. Na przykład w sierpniu z okazji 43. rocznicy śmierci Elvisa Presleya wykonałyśmy przed jego krakowskim pomnikiem taniec liniowy do przeboju „Hear My Song”, a ogólne uziemienie podsumowałyśmy tańcem do utworu „One Way Ticket to the Blues” przed lokomotywą przy dworcu w Płaszowie – mówi podróżniczka.

W ruinach średniowiecznej twierdzy w Gjirokastrze w Albanii

Pani Mariola prowadzi także drugi blog: „Podróże na emeryturze. Lasy, pola, łąki, ogrody… miasta też”, gdzie odkrywa przed czytelnikami m.in. uroki różnych zakątków w Polsce i rzut beretem od granicy. Sporo tu również rodzinnego Krakowa i okolic.

– Czy mam w planach jeszcze jakieś podróże? Oczywiście! Spośród krajów ONZ, których jest 193, odwiedziłam około 75, z czego 37 na emeryturze. Chciałabym więc odwiedzić kolejne. Mam nadzieję, że mi się to uda – kończy podróżniczka.