Integracja w londyńskim pubie i siódme poty w… basenie

Uniwersytet trzeciego wieku daje powód. Powód, żeby się ładnie ubrać, wyjść z domu, spotkać z ludźmi. Od razu po kimś widać, że należy do UTW. Bo częściej się uśmiecha, jest radosny, szczęśliwy, spełniony. Bo czuje się potrzebny. Bo na coś czeka. A w domu? Na co można czekać?

Grażyna Baran, wiceprezes UTW w Płocku, wie jedno: jeśli człowiek całe życie był nieruchliwy, mało aktywny fizycznie, czyli po prostu – nie bójmy się tego słowa – leniwy, to na stare lata już się go nie zmieni. Na emeryturze nagle nie znikną nasze przyzwyczajenia i wypracowany przez lata stosunek do życia. Na szczęście ona akurat należy do tych lubiących ruch. Po mieście jeździ rowerem, załatwia różne sprawy; woli rowerem niż autem, nie stoi w korkach, łatwiej zaparkować.

Gdy wyjechała nad morze na dwa tygodnie, to może 20 minut spędziła, leżąc na plaży. Przez resztę czasu były spacery, ruch, zabawa. Uwielbia góry, w Polsce, na Słowacji, wszystkie ma już zaliczone. Kiedy więc zbliżała się emerytura, od razu zaświtało jej w głowie, by zapisać się na UTW. Jak pomyślała, tak zrobiła. Z zajęć korzysta najaktywniej, jak tylko się da. Chodzi m.in. na wodny aerobik.

– Zajęcia są tak dynamiczne i męczące, że ja z wody wychodzę spocona – mówi ze śmiechem.

Została aktorką. Grała już siostrę zakonną we francuskiej sztuce Karmelitanki. Bardzo zresztą wzruszającej, bo siostry zostały ścięte na gilotynie, ludzie na widowni płakali. Biskup też był poruszony, chwalił, że tak dobrze panie zagrały, że nie poznałby, że to nie prawdziwe siostrzyczki.

W sztuce o emerytce, która napada na bank, grała pracownicę socjalną. A później zagrała jeszcze w Damskiej toalecie, wenezuelskej tragikomedii.

– Tematy, które poruszamy, są poważne, to nie byle błahostki – zaznacza. – Reżyser jest ambitny i pracowity, poświęca nam swój czas, bo to jego pasja. Nie chcemy go rozczarować. Mówi, że jesteśmy dla niego inspiracją, a on jest naszą – dodaje.

Teraz przygotowują kolejną premierę: według sztuki Różewicza, tym razem patriotycznej – z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Próby odbywają się dwa razy w tygodniu, po trzy, cztery godziny. Nie chodzi tylko o naukę roli. Są też zajęcia z literatury, poezji.

– Ludzie chcą nas oglądać, kibicują nam, podziwiają nas. Ale żeby się zapisać, to chętnych za bardzo nie ma. To jednak ciężka praca, wymagająca samodyscypliny. Tak czy inaczej, dajemy tym mniej aktywnym przykład, że w każdym wieku można robić coś fajnego.

Na UTW pani Grażyna pełni też funkcję wiceprezesa. Różne rzeczy w życiu robiła, na zarządzaniu się trochę zna, więc chętnie się zgodziła. Zanim przeszła na emeryturę, pracowała w budownictwie mieszkaniowym. Była majstrem budowy, później kierownikiem budowy, panowie musieli się jej słuchać.

– Przyszłam świeżo po studiach. Dyrektor mnie pyta, gdzie chcę iść: do biura czy na budowę – wspomina. – Ja, w mini do pół uda, mówię: na budowę. Na początku było trochę przepychanek. Panowie się upierali, że jakaś gówniara nie będzie nimi rządzić. Ale to wszystko się z czasem wyprostowało.

Płocki Uniwersytet Trzeciego Wieku powstał jako stowarzyszenie nauczycieli na emeryturze. W tym roku będzie obchodził 16 lat. Seniorzy realizują się tutaj na bardzo różnych polach.

Jest chór, niezwykle utalentowany i często nagradzany.

Jest sekcja fotograficzna, w której seniorzy uczą się, jak ustawić światło i wybrać kadr, by zdjęcie było jak najlepsze.

Jest sekcja malarska. Osoby, które nigdy nie miały w ręku pędzla, odkrywają w sobie talent. Później te obrazy są wystawiane na aukcjach, ludzie chętnie je kupują.

W sekcji rękodzielniczej powstają wspaniałe haftowane serwety. Liczą się kreatywność i pomysłowość.

Wielką popularnością cieszy się sekcja brydżowa. No i oczywiście są wykłady z różnych dziedzin: historii, historii sztuki, turystyki, astronomii, zdrowia.

Sekcja angielska jedzie do Londynu

Na płockim UTW jest aż 17 sekcji, a do tego 8 językowych. Najwięcej osób wybiera angielski, więc trzeba go było podzielić na 4 grupy. Wszystkimi opiekuje się Irena Obrębska, druga wiceprezes. Właśnie wróciła z Londynu z grupą innych seniorów, gdzie mieli okazję zastosować w praktyce zdobyte na wykładach umiejętności.

– I to nie tylko na ulicy, w metrze czy na herbatce, ale też podczas integracji w pubie, czego się wcale nie wstydzę! – mówi dumnie pani Irena, rocznik ’43, ale metryka nie ma znaczenia, skoro energią i pasją mogłaby obdarować kilka osób młodszych od niej. – Na tej wycieczce w Londynie odniosłam jeszcze jeden prywatny sukces – opowiada. – W katedrze św. Pawła weszłam do Galerii Szeptów: 197 schodów w górę i z powrotem!

Zanim przeszła na emeryturę, uczyła języka polskiego w szkole średniej. Dziś dzieci ma już samodzielne, wnuki na studiach. A ona, jak mówi, lubi robić to, co lubi. Więc zapisała się na UTW.

– Chciałam do czegoś należeć, coś robić – tłumaczy. – A uniwersytet to miejsce dla tych, którzy mają pasję, chcą się rozwijać. Na początku mąż nie za bardzo był za tym pomysłem: a po co ci to, a na co? Ale po tylu latach już się przyzwyczaił.

Zajęcia i dodatkowa działalność w zarządzie zajmują jej sporo czasu. Dziś np. miała iść do kina na film o Marii Magdalenie. Nie poszła, musi to przełożyć na inny termin. Akurat mieli dzień wewnętrzny, pojawiło się wielu petentów, każdy chciał o coś zapytać, zasięgnąć rady, no i czas zleciał.

Na pytanie, co daje uniwersytet, pani Irena odpowiada:

– Na swojej ulicy mam trzy koleżanki. Kiedy zostały same i nie miały co ze sobą zrobić, bo dzieci się wyprowadziły, a mężowie zmarli, zaproponowałam im, żeby się zapisały. Dziś są szczęśliwe, że nie siedzą w czterech ścianach, nie gnuśnieją, cieszą się, że wyrwały się z domu. A mnie jest miło, że nie idę sama, tylko z koleżankami. Podróże kształcą, ludzie kształcą. Nic więcej nie powiem. That’s it!

Tańce polskie i nie tylko

O instruktorze tańca, 25-letnim Piotrze Amrozym, studenci mówią, że jest wymagający i silną ręką trzyma grupę. Ma swoje zasady i nie da sobie w kaszę dmuchać. Na początku próbowali trochę nim rządzić, no bo młody, ale to się szybko wyklarowało: na sali prób rządzi on – i nikt inny.

Pan Piotr śmieje się i mówi:

– No nie, bez przesady, nie ma monarchii absolutnej. Ale – podkreśla – dyscyplina musi być. Inaczej nic byśmy nie zrobili.

A robić chcą, grupa jest ambitna. Nie po to przychodzą, żeby sobie popląsać, tylko żeby się uczyć. Cały czas domagają się czegoś nowego: nowych kroków, figur, układów. Dopytują, gdzie ręka, gdzie noga, z której strony zacząć, drążą temat, zadają mnóstwo pytań – i to jest fajne. Ostatnio np. panie chciały poznać oberka.

– To dość skoczny taniec, więc się obawiałem, czy dadzą radę – przyznaje Amrozy. – Ale dają. Próby są bardzo intensywne i nic dziwnego, że seniorzy są po nich zmęczeni. Są też jednak zadowoleni. Mówią: „No! Udało się”. Oni tym żyją. Czują się młodsi, dowartościowani.

Zajęcia odbywają się w sali baletowej z lustrami i drążkiem przy ścianie. Dzięki lustrom każdy może kontrolować swoje ruchy, poprawić błędy. Grupa ma własnego akompaniatora. Lekcja wygląda tak: „Dzień dobry, w prawą stronę zwrot, prawa noga przygotowana i po kole marsz, buzią do środka koła”. Dalej jest rozgrzewka: stopy, łydki, kręcenie bioder, wymachy ramion, od dołu do góry, na końcu głowa. Na pierwszy ogień idzie polonez. „Pani Krysiu, Basiu, proszę obciągnąć palce – woła Piotr – noga prosta, nie wypadamy z rytmu, zatrzymujemy się, powtarzamy”. Figury przechodzą płynnie z poloneza w walczyka w obrocie, z walczyka w poleczkę.

– Moi uczniowie są bardzo sympatyczni i otwarci – chwali instruktor. – Na próbach śmiejemy się, żartujemy. Nie jest tak, że są tylko sztywne ramy, że odbębniamy próbę i koniec, każdy idzie w swoją stronę. Tutaj panuje bardzo rodzinna atmosfera, spotykamy się też poza salą prób – podkreśla.

Poza grupą tańce polskie na UTW działają też grupy old country i tańce w kręgu. I do wszystkich trzech, od samego początku ich istnienia, należy Zofia Nowakowska. Zawodowo nigdy nie tańczyła, lecz w młodości bardzo lubiła taniec, więc gdy tylko pojawiła się taka możliwość, to się zapisała. Jako że jest wysoka, najczęściej w męskim przebraniu partneruje koleżankom. Ale to jej nie przeszkadza, to jest przecież zabawa.

– Próby mamy we wtorek, środę i czwartek po dwie godziny. Trochę kondycji to wymaga – mówi. – Zmęczy się człowiek, pot na skroni się pojawi, ale za to jaka radość jest! – zachwala.

Do każdego tańca są oczywiście inne stroje. Do tańców polskich ludowe, tradycyjne, wzorowane na stroju łowickim, białe koszule, spódnice w kwiaty, serdaki haftowane, a utrzymane to jest w kolorystyce herbu miasta: w czerwieniach, niebieskościach i żółciach.

Old country i taniec w kręgu wymagają czegoś zupełnie innego. Tutaj pojawiają się latino i grecka zorba, włoska tarantela, paso doble, tańce z całego świata, lżejsze, bardziej żywiołowe od polskich. Są więc pasujące stylem czarne i kolorowe bluzki, kapelusze country i buty kowbojskie. A pod szyją obowiązkowo czerwone chusteczki.

Zespół jeździ, występuje, jest zapraszany na uroczystości, konkursy. Zdobył wiele nagród. Pieniądze przeznacza na rozwój: zakup nowych strojów, opłacenie instruktorów.

– Występuję z wielką przyjemnością – zdradza pani Zofia. – Ale uważam, że w pewnym sensie występy to nasz obowiązek. Miasto daje nam pieniądze, nic dziwnego, że chce, abyśmy dali coś od siebie. Jesteśmy atrakcją na różnych festynach, targach, jarmarkach, Dniach Płocka. Gdzie nas zapraszają, tam chętnie jedziemy.

Pani Zofia zapisała się na UTW 10 lat temu. Wcześniej dużo pracowała, a gdy przeszła na emeryturę, pojawiła się pustka. Uczestniczy w wykładach, kursach językowych. Interesuje ją turystyka. Do niedawna śpiewała w chórze, ale zaczęło jej brakować czasu.

Panowie w mniejszości, niestety…

Podobnie jak na większości UTW, tak i tutaj panowie są w mniejszości. Na 390 słuchaczy jest ich zaledwie… 40.

– Mężczyźni dłużej pracują. A później wolą siedzieć z pilotem przed telewizorem, niż iść na zajęcia. A może wolą ryby? – zastanawia się pani Zofia.

Ona sama namawiała męża, żeby też się zapisał, bo chciała mieć partnera do tańca. W końcu, kiedy dwa lata temu przeszedł na emeryturę, posłuchał jej rad.

– Wcale nie musiała mnie długo namawiać, bo widziałem, jak ona się cieszy zajęciami – mówi Jerzy Nowakowski. – Gdy pracowałem, pół dnia miałem zajęte, a drugą połowę wolną. A teraz cały dzień mam zajęty. – Śmieje się. – Na nudę nie narzekam. Tyle jest rozrywek, że nakładają się na siebie i trzeba wybierać. A ja mam jeszcze sporo innych zajęć: udzielam się społecznie w samorządzie. Do tego rower, praca na działce, majsterkowanie – wylicza.

Pan Jerzy ceni uniwersytet za to, że daje możliwość spotkań w gronie rówieśników, wymiany poglądów i doświadczeń, że można tam znaleźć zrozumienie, podobny sposób patrzenia na świat. A na dodatek człowiek wolniej się starzeje.

– Wszyscy nam mówią, że nie wyglądamy na swój wiek – zaznacza pan Jerzy. – Aktywność fizyczna i umysłowa jest wskazana w każdym wieku. Coś, co będzie dla mózgu wyzwaniem, będzie wymuszać myślenie, stymulować szare komórki, żeby się rozwijały.

– Rano wstaję i od razu myślę, jakie dziś mam zajęcia, spoglądam do kalendarza, bo mam ich sporo – wtóruje mu żona. – Jak człowiek nigdzie nie idzie, to czasem i do południa siedzi w piżamie. A tak dzień mam zaplanowany. Wychodzę z domu, więc muszę o siebie zadbać: umyć się, ułożyć włosy, ubrać, żebym nie wyglądała gorzej od koleżanek. Spotykamy się, rozmawiamy o różnych sprawach, o chorobach jak najmniej.