Modelka na nartach

Kiedy tylko spadnie trochę śniegu, chwyta swoje biegówki, psa i hop, na łąki! Małgorzata Piątkiewicz-Szczechla – od niedawna modelka, od zawsze kobieta aktywna – wie, że o piękno dba się także poprzez ruch. I marzy o tym, żeby kobiety po pięćdziesiątce przestały być niewidzialne.

Cisza i las

Aż trudno uwierzyć, że ma 62 lata. Szczupła, zwinna, z burzą ciemnych włosów, w legginsach i czarnych butach z ćwiekami. – Kiedy usłyszałam: modelka seniorka, pomyślałam: ja seniorką? Do dziś to do mnie nie dociera. Czuję się młodo – mówi. Jeszcze dziś zdarza się, że obejrzy się za nią młody chłopak. – Myślę sobie wtedy: nie jest źle! – Śmieje się.

Jako dziecko była chorowita: zwolnienia z WF-u, przeziębienia. Ale potem coś się przełamało. Zaczęła jeździć na łyżwach. Na studiach pojawiły się też narty. Nie dla sportu, tylko dla szpanu. Najfajniejsi chłopcy jeździli właśnie na nartach – w AZS-ie.

Przecierpiała swoje na oślej łączce w Szczyrku (pierwszy obóz), potem jeździła z mężem do Zieleńca, w Sudety. Dziś już nie zjeżdża, pokochała za to biegówki. – Jeszcze zanim Justyna Kowalczyk przyszła na świat! – podkreśla. Trzydzieści lat temu o sprzęt było trudno, ten sport był mało popularny, a narty twarde, drewniane.

Do dziś pani Gosia lubi ciszę i spokój podczas takich wędrówek.

– Świetna jest Dolina Kościeliska, Dolina Małej Łąki. Uwielbiam jeździć tam w kwietniu: piękne słońce, jeszcze leży śnieg. To fajny sport: bezpieczny, dla każdego. Wszystkie mięśnie pracują, człowiek się dotlenia. Na urodę, cerę, no, na wszystko to jest dobre, dopóki człowiek może chodzić – opowiada.

Kiedy śniegi stopnieją, pani Gosia przerzuca się na kijki do nordic walkingu. Ćwiczy też w domu elementy aerobiku; sama skomponowała sobie zestaw ćwiczeń. – Wiem, co jest dla mnie dobre. Organizm sam się dopomina, żeby go rozciągnąć – podkreśla.

Może dzięki temu ma figurę modelki? A może dzięki swojej filozofii: o ciało trzeba dbać. Ruch, zdrowe jedzenie (jest wegetarianką), naturalne kosmetyki. – Coco Chanel mówiła, że wklepywanie nie pomoże kobiecie. Szanuję ją, zrobiła rewolucję, ale, za przeproszeniem, to nieprawda. Przekonałam się o tym, patrząc na swoje skórzane buty. Kiedy je pastuję, natłuszczam, ładnie wyglądają. Z naszą skórą jest tak samo – tłumaczy. Kremy nie mogą być jednak przemysłowe, żadne tam słynne marki. Tylko naturalne olejki, jakiś prosty krem ze sklepu zielarskiego, np. na bazie mleczka pszczelego. Bo nie ma brzydkich kobiet, tylko zaniedbane. I kropka.

Mama jak Jackie Kennedy

To mama nauczyła ją, że trzeba o siebie dbać. Wklepywać, ubierać się. Była prawdziwą damą. – Piękna i zadbana. Do samego końca, nawet kiedy już była chora, farbowałam jej włosy, malowałam paznokcie. Bardzo to lubiła – opowiada pani Gosia. Mama była elegancka jak Jackie Kennedy. – Typ damulki: żakiecik, kapelusik, rękawiczki – dodaje.

Dlatego kiedy pani Gosia była młoda, cierpiała, bo nie miała co na siebie włożyć. Takie czasy, poza tym nie przelewało się. – Wyobraża pani sobie, że zrobiłam kiedyś sweter z rajtek? Przecinało się je w kroku, tam było miejsce na głowę, a z nogawek rękawy… Pierwszy raz było mnie stać na to, żeby się fajnie ubrać, około trzydziestki. Aż wstyd się przyznać, prawda?

Później potrafiła zaszaleć.

– Tę sukienkę kupiłam za miesięczną pensję. – Wyciąga z reklamówki coś czarnego, aksamitnego i z tiulem. – Teraz dałam jej drugie życie: brała udział w naszej sesji modelek seniorek. Zestawiłam ją z T-shirtem i voilà! Styl rockowej księżniczki – tłumaczy i pokazuje zdjęcia z sesji, w której seniorki pozują w jej stylizacjach.

Zresztą pierwsze życie sukienki też nie było najgorsze, bo właśnie w niej pani Gosia poznała obecnego męża.

Modeling

Tylko jak to było z tym stylizowaniem? Zwyczajnie. Pani Gosia szła na spacer z psem, zobaczyła ogłoszenie o gimnastyce dla seniorów. Weszła, spotkała Małgorzatę Karnasiewicz, animatorkę całego zamieszania. A ta, kiedy zobaczyła panią Gosię i jej styl, rzuciła pomysł z modelingiem.

Zaczęło się od pokazu mody na senioraliach we wrześniu 2017 r.

w kinie. Pani Gosia była bardzo chora. – Przychodzą do mnie SMS-y: będziesz? A mnie boli jak nie wiem co. Pomyślałam wtedy: skoro Anna German mogła śpiewać taka chora, to ja też dam radę. To przecież było marzenie mojego życia! Poszłam nawet do kościoła, wzięłam tabletki i jakoś poszło – wspomina.

Pokaz nazywał się „Stylowa seniorka”, każda pani wystąpiła we własnej stylizacji. – Miałam granatowy płaszczyk, czarną koszulę, żółty krawat, sztyblety. Uwielbiam elementy męskiej garderoby u kobiety. To dodaje seksapilu, elegancji, charakteru. Fantastycznie się bawiłam, bez żadnego stresu. Mogłabym bez przerwy chodzić po tej scenie – mówi ze śmiechem.

Po tym zaproponowano jej pokaz w Warszawie, też na senioraliach. W sukienki ubrał ją prawdziwy projektant, gościem był najprawdziwszy poseł. – Poznałam tam fantastyczne dziewczyny, miss 50 plus, modelki w moim wieku – opowiada pani Gosia.

W końcu Małgorzata Karnasiewicz zaproponowała pani Gosi własny pokaz. Na kiermaszu świątecznym, imprezie pod patronatem miasta.

– Chciałam pokazać seniorkę atrakcyjną, zorientowaną we współczesnych trendach, silną, zadbaną – podkreśla pani Gosia. Modelkami były panie z chóru gospel. – Na początku niektóre mówiły: nie damy z siebie zrobić pajaców. Ale po tym, jak już się rozluźniły, chciały mnie nosić na rękach, ha, ha! Powiedziałam im: macie być rockowe, silne, czadowe. I to się udało.

Na ten pokaz przyniosła walizkę ciuchów. Od razu zbiegły się kobiety. – Każda chciała zmierzyć, poczuć, że jest atrakcyjna. Było widać, że jest na to ogromne zapotrzebowanie. Niby jest pełno sklepów, szmat, a jednak takim kobietom brakuje dowartościowania, poczucia, że są piękne – ocenia pani Gosia.

Sama wymyśliła muzykę do pokazu (Dressed for Success Roxette), nauczyła dziewczyny chodzić. Postawa wyprostowana, trzeba wypychać biodra, nogi stawiać w linii prostej. Niezbyt to wygodne, ale ładnie wygląda. – Dziewczyny tak pięknie chodziły, aż ludzie się dziwili, że to seniorki – opowiada pani Gosia. Pokaz był relacjonowany w telewizji i radiu, szał.

Cztery szafy

Te ciuchy na pokaz wybrała z własnej kolekcji. Ma już cztery szafy. Bo nigdy nie wyrzuca ubrań, szanuje je. A nuż coś się kiedyś przyda, a poza tym szkoda. Tego również nauczyła ją mama: nie wyrzucać czegoś, co jeszcze dobre. Mama była z wojennego pokolenia, oni nigdy niczego nie wyrzucali.

Dzięki temu pani Gosia ma z czego robić stylizacje. Po cichu marzy, że mogłaby to robić np. w sklepach. Bo czasem przechodzi koło wystawy i myśli: kurczę, taki fajny ciuch, a tak nijako podany! Ja bym to połączyła fajnie, tak żeby każdy chciał go mieć.

Uwielbia style grunge i rock, ale też te z lat 50. i 60. , kobiety z tamtych lat: Marilyn Monroe, Brigitte Bardot.

– Bo ja kocham piękno, po prostu. Tak to jest, że młodym dziewczynom we wszystkim ładnie. Ale potem trzeba zwracać uwagę na to, jak się kobieta nosi. Bo inaczej staje się… niewidzialna. Tak mi powiedział jeden pan redaktor i ja niestety się z nim zgadzam. Niewidzialne kobiety po pięćdziesiątce to prawdziwy problem. Nie dbają o siebie, są zmięte, smutne, niezauważalne. Ja bym chciała, żeby były fajne i silne. Świetnie ubrane. Nie trzeba na to fury pieniędzy, ja jej przecież też nie mam.

Kto by kiedyś pomyślał, że w „Harper’s Bazaar” zobaczy modelki seniorki w normalnej sesji? I to nawet takie około osiemdziesiątki! Pani Gosia jest nimi zachwycona. – I dobrze. Niech ludzie zobaczą, że modelka to nie tylko nastolatka, chuda i wysoka. Zrobił się z tego bardziej dostępny zawód. Ja uwielbiam to robić – podkreśla. I dopiero się rozkręca…

Kura ma być szczęśliwa

Żeby jednak być w formie na wybiegu, musi o siebie dbać. – Lubię wiedzieć, co się dzieje z moim ciałem – mówi. A że ma chorą tarczycę (choroba Hashimoto), tym bardziej powinna się troszczyć o swoje zdrowie. Regularnie się bada.

– To choroba społeczna, wynika z zatrutego środowiska, jedzenia. Dlatego też muszę uważać na to, co jem. Warzywa, owoce, orzechy, czekolada, biała i zielona herbata. Kakao – eliksir młodości! Nie tykam mięsa, także z powodów etycznych. Jem jajka, ale tylko z wolnego wybiegu. Jestem przeciwna męczeniu zwierząt – wylicza. Tłumaczy, że nie chce razem z jajkiem jeść stresu kury, która całe życie siedzi w ciasnej klatce i nie widzi słońca.

– Można się śmiać, ale ja w to wierzę – przekonuje pani Gosia. – Może kiedyś doczekam momentu likwidacji przemysłowej hodowli zwierząt. Proszę mi wierzyć, na zdrowe żywienie nie trzeba mieć fortuny. Zamiast wydawać na leki, wolę zapłacić trochę więcej za jedzenie. A mięso kupuję tylko dla psa. Kto wie, może kiedyś przekonam go do wegetarianizmu, ha, ha!

Może.

Na razie pani Gosia ma na czerwiec zaplanowany kolejny pokaz mody. I jak zwykle już nie może się doczekać.