Mówią na mnie: babka akrobatka!
Janina Rączkowska niedawno skończyła 87 lat. Jak przyznaje, w młodości nie przepadała za sportem. Bakcyla połknęła dopiero po siedemdziesiątce. Najpierw za namową wnuczki spróbowała sił na basenie, potem przyszedł czas na naukę jogi i tai-chi. Kilka lat temu przekonała się do siłowni, gdzie do teraz ćwiczy kilka razy w tygodniu. Efekt? Już nie pamięta, kiedy ostatnio była przeziębiona, a robiąc skłon, bez trudu dotyka dłońmi stóp, z czym nie lada problemy mają jej nastoletnie wnuki. Sport pomógł jej też bardziej uwierzyć w swoje siły i dał odwagę, by spełniać marzenia. Nawet tak szalone jak kurs płetwonurka z okazji 73. urodzin.
Jest końcówka lutego, środek dnia. Uczniowie i studenci siedzą na ostatnich piątkowych zajęciach, inni odliczają w pracy godziny do weekendu. Na siłowni Wellness Clubu w Krakowie jest więc jeszcze pusto i spokojnie. Wprost idealne warunki do ćwiczeń. 87-letnia Janina Rączkowska pewnym krokiem kieruje się w stronę ustawionych w rzędzie sportowych maszyn. Elegancki sweter i białą koszulę z kołnierzykiem zamieniła w szatni na wygodne spodnie dresowe i niebieski T-shirt. Siada przy „kołowrotku” i od razu zaczyna ćwiczyć. – Dzisiaj tylko kilka serii, żeby wzmocnić ręce, barki i plecy, a potem rowerek – tłumaczy z uśmiechem 87-latka.
Licznik maszyny nabija kolejne obroty i odnotowuje spalane kalorie. Janina co jakiś czas musi zrobić krótką przerwę. Nie, to nie zadyszka – po prostu trzeba odwzajemnić uśmiech, odmachać na przywitanie, bo znają ją tu niemal wszyscy – trenerzy, pracownicy, stali bywalcy. – Pomyśleć, że trafiłam tu zupełnym przypadkiem z wnuczką. I tak mija już 17 lat! A przychodzę tu praktycznie codziennie – przyznaje Janina, przesiadając się zgodnie z obietnicą na stacjonarny rowerek.
Sport nie jest dla eleganckich kobiet?
Na zdjęciach sprzed kilkunastu lat Janina Rączkowska pozuje w eleganckiej niebieskiej sukni, na szyi ma długi sznur pereł. – Taka właśnie byłam: zawsze starannie ubrana, umalowana, z nienaganną fryzurą – mówi, patrząc na swój portret. Jak dodaje, zamiłowanie do elegancji zaszczepili w niej Francuzi, z którymi pracowała przez lata jako tłumaczka i przewodniczka. – I pewnie dlatego w młodości w ogóle nie lubiłam sportu, nie próbowałam sił w żadnej dyscyplinie. Byłam po prostu przekonana, że mi nie wypada. Elegancja, szyk przede wszystkim, więc jak tu biegać, skakać, ganiać za piłką? – tłumaczy.
Zdanie zmieniła dopiero w czerwcu 2000 r. W Krakowie otwierał się wtedy park wodny, który koniecznie chciała zobaczyć jej wnuczka Marta. – Wybrałam się tam z nią, bo widziałam, że bardzo jej na tym zależy. Ona od dziecka tak świetnie pływa! Nie to, co ja – wspomina seniorka. Wycieczka na basen zupełnie zaskoczyła Janinę. – Miałam wtedy 70 lat, chore kolana i nigdy bym nie przypuszczała, że tak mi się spodoba. Zachwyciła mnie czystość, te wszystkie wodne atrakcje i miła obsługa. Nie tak zapamiętałam baseny, które widziałam w młodości – wspomina.
Kolejnym razem do parku wodnego wybrała się już sama. Pływała na plecach, korzystała z wodnych masaży, jacuzzi. Po kilku wizytach zauważyła, że jej ciało stało się bardziej sprawne. – Z czasem nabrałam sporej wprawy, czułam się w wodzie coraz pewniej. Lubiłam rozciągać się przy brzegu, robiąc przy tym nie lada akrobacje. I dlatego pracujący w hali basenowej ratownicy szybko zaczęli na mnie mówić „babka akrobatka”. Tak zostało do dziś – mówi z uśmiechem Janina.
Nie samą wodą…
Minęło kilka miesięcy, Janina na dobre zadomowiła się na basenie. Z coraz większym zainteresowaniem zaglądała też na piętro budynku, gdzie otworzył się klub fitness i spora siłownia. – Trochę czasu mi to zajęło, ale przemogłam się i postanowiłam spróbować czegoś nowego. Pracownicy doradzili mi jogę, a że akurat ruszała grupa dla początkujących, grzechem byłoby z tego nie skorzystać – opowiada Janina.
Szybko okazało się, że jest najstarsza. W głowie zaczęły kołatać się myśli i wątpliwości: „Czy na pewno sobie poradzę?”. – Na szczęście nasza grupa była dość kameralna. Instruktor mógł podejść do każdego, żeby pomóc wykonać dane ćwiczenie. I z czasem wszystkim szło coraz lepiej! – wspomina seniorka.
Joga tak się jej spodobała, że na stałe dołączyła ją do swojego tygodniowego planu. Lubiła tę dokładność, spokój i brak pośpiechu. Kilkadziesiąt minut spędzone w zupełnie innej czasoprzestrzeni – z dala od zabieganych ludzi, codziennych problemów.
„To tylko tacy statyści!”
– Pewnego dnia przyszłam jak zwykle na zajęcia, a tu się okazuje, że tylko ja dotarłam. Joga nie mogła się więc odbyć, ale poproszono mnie, żebym skorzystała w zamian tego z siłowni – opisuje 87-latka. Janina popatrzyła na kilka rzędów specjalistycznych maszyn, ale kompletnie nie wiedziała, jak z nich korzystać. Widząc, jak krzepcy młodzieńcy wylewają na nich siódme poty, chciała się już odwrócić na pięcie i pójść z powrotem do szatni. – I wtedy podszedł do mnie sympatyczny trener, Mirek. Uśmiechnął się i powiedział: „Proszę pani, niech się pani nie zraża. Proszę spróbować! A ci tutaj to tylko tacy statyści. My poćwiczymy sobie naprawdę i powolutku”. Tak mnie tym rozbawił, że zgodziłam się wypełnić specjalną ankietę, w której pytano mnie o stan zdrowia i kondycję – wspomina Janina.
Za ćwiczenia zabrała się z trenerem już podczas kolejnej wizyty. Pod jego okiem testowała każdy z przyrządów, uczyła się je obsługiwać, zapamiętywała sekwencje ruchów. Przy bardziej wymagających ćwiczeniach trener sprawdzał za pomocą specjalnego urządzenia jej puls i pracę serca. W ten sposób upewnił się, że Janina może korzystać ze stacjonarnego rowerka czy „kołowrotka”, ale bieżnia będzie już zbyt forsowna. – Z czasem naprawdę mi się spodobało. Okazało się, że to nie jest takie trudne. Dlatego kiedy wybrałam się do wnuczki, do Wrocławia, to moje 80. urodziny świętowaliśmy z rodziną właśnie na siłowni – mówi seniorka.
Życie zaczyna się na emeryturze
Po kilku miesiącach regularne ćwiczenia – zarówno na basenie, jak i na zajęciach z jogi czy siłowni – zaczęły przynosić pierwsze efekty. Janina odmłodniała o kilkadziesiąt lat, co zauważali bliscy i znajomi. – Czułam się w swoim ciele coraz lepiej. Dlatego mimo poważnych problemów z kolanami, z powodu których dostałam „grupę inwalidzką”, postanowiłam w wieku 74 lat spełnić jedno ze swoich marzeń: odbyć kurs dla płetwonurków w Egipcie – wspomina. Do dzisiaj wspomina niepowtarzalne podwodne widoki i ogromną satysfakcję, że udało się jej tego dokonać. Udowodniła sobie, że życie – wbrew temu, co myślała wcześniej – wcale nie kończy się po sześćdziesiątce.
– Do 60. urodzin żyłam naprawdę szybko, dużo podróżowałam. Potem, na emeryturze, byłam przekonana, że trzeba będzie o tym zapomnieć. Sport pokazał mi jednak, że mam w sobie jeszcze naprawdę dużo siły. Dlatego także za namową dzieci i wnuków postanowiłam znów podróżować. To właśnie po siedemdziesiątce zobaczyłam nie tylko turystyczne kurorty, jak Egipt, ale też Meksyk czy Chiny – wylicza Janina.
Pewność siebie sprawiła, że seniorka nie bała się też bardziej zaangażować w sportową pasję. Do dotychczasowych aktywności z czasem dołączyło tai-chi, czyli sztuki walki oparte na miękkich, spokojnych ruchach. – Kilka razy wybrałam się też na zajęcia taneczne, ale nie miałam już takiej pamięci do skomplikowanych układów choreograficznych jak kiedyś. Bez żalu z nich zrezygnowałam, bo na tamten moment miałam naprawdę sporo zajęć. W klubie bywałam już codziennie! – mówi seniorka.
Tajemnica długowieczności?
Pięć lat temu chore kolana Janiny odmówiły posłuszeństwa, seniorka postanowiła więc sfinansować sobie endoprotezy. Wśród szeregu badań, które musiała wykonać przed zabiegiem, znalazły się także te określające ogólny stan kości. – Pamiętam dobrze, jak lekarka wzięła wyniki do ręki i zadowolona stwierdziła, że dzięki aktywności fizycznej mam naprawdę mocne kości. Osteoporoza póki co mi nie grozi! – stwierdza 87-latka.
Janina nie pamięta, kiedy była poważniej przeziębiona czy musiała zażywać antybiotyki. – Przychodzi jesień, zima – wszyscy w autobusie kichają. A ja nic, jadę sobie na moje zajęcia na drugim końcu miasta i nic mnie nie rusza – dodaje żartobliwie. Pytana o receptę na długowieczność, odpowiada więc bez wahania: dużo ruchu i pogoda ducha. Z żalem stwierdza, że tego właśnie najbardziej brakuje jej rówieśnikom. – Od szkolnych czasów trzymam się z koleżankami, z którymi w każdą ostatnią sobotę miesiąca wybieramy się na wspólny obiad. Bezskutecznie próbuję je namówić na to, żeby wybrały się ze mną na basen, bo o siłowni nawet nie myślę. Zachęcam je: „Poleżycie sobie w ciepłym jacuzzi, wygrzejecie stare kości, to naprawdę zdrowe i przyjemne”. Niestety, nie dają się namówić – zauważa seniorka.
Janina nie traci jednak nadziei – wierzy, że jeszcze uda się jej przekonać znajomych do sportu. Wellness Club Park Wodny w Krakowie, do którego chodzi nieprzerwanie od 17 lat, już dawno docenił jej wysiłki i hart ducha. Kilka lat temu, z okazji 80. urodzin, otrzymała specjalną kartę VIP. Takiej złotej jak ona nie ma nikt.