Mój rower, moja pasja

W tej historii nie ma sensu zastanawiać się, co by robił 65-letni Józef Zalwowski z Libiąża, gdyby Karl Freiherr Drais von Sauerbronn nie lubił eksperymentować. Podobno ten niemiecki wynalazca, który żył i tworzył w XIX w., nie potrafił spokojnie zasnąć, zanim nie wymyślił kolejnego eksperymentu z pojazdami napędzanymi siłą mięśni poprzez korby i kołowrotki. Pewnego dnia zbudował drezynę – maszynę biegową. Pojazd nie miał pedałów i wprawiano go w ruch przez odpychanie się nogami od ziemi. Prędkość: ok. 13–15 km/h. Potem było wielu mechaników, którzy dopracowywali rowery na wszelkie sposoby.

józef-zalwowski

Pan Józef z Libiąża musiałby długo dziękować każdemu z wynalazców za swoją wielką miłość rowerową. Rower to nie tylko pasja, to całe jego życie. Chce jednak z tej miłości mieć też pożytek: wybiera się na wyprawę na dwóch kółkach do Fatimy w Portugalii. W drodze senior będzie zbierał pieniądze na potrzeby fundacji „Nie jesteś sam”.

– Chce pani wiedzieć wszystko od początku? Nie ma sprawy. Jest 1965 rok – być może najważniejszy w moim życiu. Chodziłem do włókienniczej szkoły zawodowej. Pierwszą wypłatę, 188 zł, wydałem właśnie na rower. Od tamtego czasu miałem jeszcze z 10 rowerów. Każdy kochałem miłością niemalże szaloną. Inaczej nie potrafię, bo rowery to nie tylko moja pasja, hobby, sposób na aktywność czy relaks. To ja. I gdybym coś mógł zmienić w swoim życiu, to… Nie, żony bym nie zmieniał – 23 kwietnia obchodzimy rocznicę ślubu. Jesteśmy 39 lat razem. Gdybym miał dziś 20 lat, jedyne, czym bym inaczej pokierował w życiu, to kariera. Postawiłbym nie na górnictwo, tylko na zawodową przygodę kolarską – rozmarza się pan Józef.

***

Jego umysł działa jak komputer. Sam nie wie, po co i jak to robi, ale pamięta wszystkie daty, potrafi opisać wydarzenia z dzieciństwa z najmniejszymi szczegółami. O drobnej, nic nieznaczącej sytuacji sprzed 20 lat opowiada, jakby wydarzyła się wczoraj. Trudno z nim rozmawiać, bo energia z niego tryska, słowa wyskakują, lecą, lecą. Nie mam czasu złapać oddechu. A pan Józef już zakończył opowieść o Olimpie, Felusiu i rozpoczął kolejną – o Wieruszce.

Była jego ulubienicą, wierną, towarzyszyła mu bez względu na to, czy pokonywał kilkaset kilometrów dziennie, czy była to tylko przejażdżka do sklepu. Z Wieruszką nie rozstawał się, dopóki nie zakochał się w niej inny amant. Ale to czarny charakter w tej historii, bo złodziej. Dziewiątego sierpnia 1999 roku dwukołową Wieruszkę ukradł i na tym rola tego bohatera w historii o panu Józefie się kończy.

– Wyścigówki, trekkingowe, turystyczne: wszystkie rowery są obłędne! – cieszy się pan Józef. – Próbowałem namówić kolegów do pedałowania. Ale jak mamy cieszyć się sobą, skoro oni dziennie przejadą maksymalnie 15–20 km? Moja dniówka to setka kilometrów – chwali się senior.

***

Gdy pan Józef przygotowywał się w 2015 r. do wyprawy rowerowej dookoła Polski, w ciągu kilku miesięcy przejechał 4000 km, z czego ponad 600 km z wnuczkiem w foteliku. Na rozgrzewkę pędził z Libiąża do Żywca. Dla tych, którzy słabo orientują się w topografii Małopolski i Śląska: to ponad 100 km. Cyborg rowerowy!

– Jaki cyborg? Ja po prostu to lubię – podkreśla pan Zalwowski.

Podróż życia od dawna chodziła mu po głowie. Planował ją bez pośpiechu, starannie i dokładnie. Gdy wydawało się, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik, nadszedł moment najważniejszy. Pan Józef nazywa go misją.

Byłem na mszy w kościele. Nagle natchnęło mnie, by to nie była pusta podróż, ale z konkretną intencją – mówi. W drodze przekonywał sponsorów do pomocy finansowej dla chorej kobiety, 35-letniej Anny Kwiecień, koleżanki jego córki. Cierpi na nieuleczalną chorobę: stwardnienie rozsiane. Anna Kwiecień potrzebowała pieniędzy na wózek akumulatorowy, który kosztuje kilkanaście tysięcy złotych. Chciała też zapisać się na rehabilitację, ale nie było ją stać.

Pan Józef zamontował na rowerze specjalną chorągiewkę z numerem konta Anny. Dane dla sponsorów znajdowały się też na jego plecaku. Namawiał do pomocy, a czasem nic nie robił, po prostu jechał. Wiedział, że w drodze zawsze trafi się przypadkowy człowiek, który dołoży się do wózka dla Anny. Podróż trwała miesiąc. Pan Józef przejechał przez Bieszczady, Mazury, Wybrzeże, a następnie zachodnią ścianą Polski, przez Sudety i Górny Śląsk. Ze sobą miał jedynie ubranie, dwie pary butów, aparat fotograficzny i organki. Zatrzymywał się u krewnych. Zebrał akurat tyle pieniędzy, by starczyło i na wózek, i na rehabilitację.

Anna nie kryła wzruszenia, cieszyła się jak dziecko. – Nie spodziewałam się tak pięknego gestu. Jeszcze nigdy nikt nie zrobił dla mnie tyle co pan Józef – mówiła lokalnym dziennikarzom, którzy opisywali trasę pana Józefa.

W tym momencie można by się zastanowić, czy pani Anna jeździłaby dziś na kosztownym wózku akumulatorowym, gdyby Karl Freiherr Drais von Sauerbronn nie był pasjonatem nauki i nie wymyślił jednośladu. Można też zachodzić w głowę, jak pan Józef pomógłby Ani, gdyby uczniom włókienniczej szkoły zawodowej nie wypłacano pensji za praktyki. Senior Zalwowski z Libiąża jednak jest pewien: czy w tym życiu, czy jakimkolwiek innym, rower by mu zawsze towarzyszył.

– Ale ja gram też w piłkę. Może gdyby nie było rowerów na świecie, zorganizowałbym mecz charytatywny? Możliwości w pomaganiu jest mnóstwo, wystarczy chcieć komuś pomóc bezinteresownie – podkreśla emeryt.

***

józek

Pan Józef idzie za ciosem. A dokładnie przygotowuje się do kolejnej trasy życia: do Fatimy w Portugalii. – Z Anią się udało, to dla dzieci biednych i chorych z całej Polski też jakoś pójdzie – przekonuje pan Józef. Choć ze sponsorami jest bardzo krucho, to nie traci nadziei, że w tym roku wystartuje.

Plan seniora jest następujący: wyjazd z Libiąża w kierunku Czech, potem na południe Niemiec, przez Szwajcarię do Francji. Tam przez Pireneje w kierunku Madrytu i ku Portugalii. Zabiera ze sobą minimum przedmiotów: mały namiot, który będzie służył za hotel, i rower oklejony logo fundacji oraz numerami kont potrzebujących dzieci. Weźmie też sportową odzież z naszywkami sponsorów, którzy wesprą go finansowo.

Wyliczył, że potrzebuje ok. 4000 euro na przeżycie i dojazd. Nie ma zamiaru objadać się w drogich restauracjach, byleby starczyło pieniędzy na suchy prowiant. Sporadycznie, w zimniejsze noce, chciałby przespać się w tanim hotelu. Potrzebuje też pieniędzy na samolot powrotny do Warszawy. – Ze stolicy wrócę już na rowerze – mówi Zalwowski. A jeśli uda się coś zaoszczędzić, pieniądze również odda fundacji.

– Jestem tak zdeterminowany, że aż kostkę układam! Poszedłem do kolegi, który ma zakład. Zatrudniłem się u niego i kostkę układam, by uzbierać na podróż. Sponsorzy jednak nie spieszą się z pomocą. Nie rozumieją, że nie funduję sobie w ten sposób wakacji, tylko naprawdę chcę pomóc biednym dzieciom zmagającym się z różnymi chorobami.

– Pana żona nie sprzeciwia się tak długim wojażom?

– Moja żona to sama świętość. Jak wie, że coś zaplanowałem, nie próbuje mi tego wybić z głowy. A poza tym jak można zmienić coś, co już zaplanowałem? Przecież nie siądę w fotelu i nie będę oglądał seriali. To nie dla mnie. Mój szwagier w Niemczech lubuje się w serialach, wystarczy tylu miłośników seriali w rodzinie. Wolę pedałować po świecie i pomagać potrzebującym – kwituje pan Józef.


Każdy, kto chciałby wesprzeć pana Józefa w jego dobroczynnej wyprawie, może się z nim skontaktować. Udostępnia swój numer telefonu: 694 715 742.