Biała laska w górach

Tę historię można było by zacząć tak: pani Henia ma 62 lata, całe swoje życie mieszka w Krakowie i choć do gór ma rzut beretem, to jeszcze nigdy ani Tatr, ani Beskidów nie widziała. Albo tak: pan Marek o wyprawach nawet nie marzył, co dnia czekał na to samo: śniadanie, praca, dom, obiad, wiadomości w telewizji, kolacja i dobranoc, rano znów śniadanie i tak w kółko. Ale pan Marek nie narzeka, bo zawsze mogłoby być gorzej. Tak czy owak pracę ma, po co się skarżyć?

Niestety początek tej historii u prawie każdego z ok. 50 uczestników projektu „Biała laska w górach” jest taki sam. Smutny, niepozwalający na cień nadziei. Bo bohaterowie tego tekstu to niewidomi i słabowidzący seniorzy, którzy praktycznie nie mieli okazji, a przede wszystkim możliwości śnić o podróżach, zdobywaniu szczytów górskich, śpiewaniu przy ognisku. To sprawiło, że właściwie przestali marzyć i myśleć o podróżowaniu. Dopóki pracowali, głównie w spółdzielniach dla niepełnosprawnych, codziennie przynajmniej musieli wyjść z domu, by dotrzeć do zakładu. Mieli cel.

biala1

Gorzej zaczęło się dziać, gdy numer PESEL przypomniał o przejściu na emeryturę. Odtąd niektórzy z seniorów przestali wychodzić z domu. W ogóle. Rozkład dnia pana Marka skurczył się niemiłosiernie i składał się z kilku punktów: śniadanie, obiad, kolacja, wiadomości, spać. Prognozy pogody nawet nie miał zwyczaju słuchać. Nie była mu już do niczego potrzebna.

Historia pani Ani doda jednak trochę optymizmu tej historii.

– Zawsze chciałam nadziać na patyk kiełbasę i usmażyć ją na ogniu. Tłustą, niezdrową i mocno przypaloną, by zrobiła się aż czarna – opowiada pani Ani. – Głupie? Moja koleżanka też mi tak mówiła, radziła, bym marzyła o ładniejszych rzeczach. A co ja mogłam zrobić, skoro zapach kiełbasy za mną chodził? – dodaje.

Z kiełbasą pół biedy, zawsze można ją upiec na działce ogrodowej. Też będzie dobra i smaczna. Co jednak zrobić z marzeniami pana Olka, który czuł się na siłach zdobyć Babią Górę? Tylko że nie sam, walka w pojedynkę nie wchodziła w grę. Musiał mieć asystenta, pomocne ramię. Marzenie z kategorii „wręcz nieosiągalne” lub raczej: wydawałoby się, że nieosiągalne. Bo w istocie pan Olek zdobył i Babią, i przeszedł wzdłuż i wszerz Beskid Nowosądecki, Wyspowy, Żywiecki, Tatry. Mało?

Projekt „Biała laska w górach” świętuje w tym roku jubileusz: już od 10 lat seniorzy w sierpniu lub wrześniu wyruszają w wyznaczoną trasę.

– Trudno w to uwierzyć, ale uczestników z każdym rokiem jest coraz więcej. Nigdy nie zdarzyło się, by na wyprawę zapisało się mniej niż sto osób – zdradza Danuta Sanetra, pomysłodawczyni projektu i prezes klubu seniora „Lajkonik”. Pani Danuta może szczycić się tym, że właśnie przy „Lajkoniku” działa jedyny w Polsce klub seniora niewidomego. Świetnie zgrywają się ze sobą te dwie placówki. Bo właśnie o integrację – autentyczną, bez udawania – chodziło w „Białej lasce”. Ale po kolei.

Coś z siebie dać

– Zdiagnozowaliśmy główny problem starszych osób niewidomych. Nie było to trudne, bo borykał się z nim każdy. Chcieliśmy wyciągnąć te osoby z domu, by wyruszyły gdzieś w zielone tereny – wyjaśnia Danuta Sanetra.

Wymyśliła zlot turystyczny. Nazwa „Biała laska w górach” jeszcze nigdzie wtedy nie figurowała. Żeby wyciągnąć niewidomych poza ich utarte szlaki, trzeba im zapewnić asystentów. Skąd ich wziąć, pani Danuta wiedziała. Zadzwoniła do Antoniego Wiatra, szefa Centrów Aktywności Seniorów w Krakowie. Wszystko dokładnie przemyślała.

– Chodziło o to, by niewidomym seniorom pokazać zupełnie coś nowego, przekonać ich, że wiele potrafią, zaktywizować i nauczyć, że ruch jest istotny po sześćdziesiątce – mówi prezes „Lajkonika”. – Dla zdrowych seniorów mieliśmy inną propozycję: by dali coś z siebie dla innych, by poczuli się potrzebni, pomocni – opowiada.

Pytań i wątpliwości nie brakowało, zwłaszcza ze strony tych, którzy nie mieli problemu z wzrokiem. „Po co coś takiego?”, „Jak to będzie?”, „Czy damy sobie radę?”, „Jak się integrować, jak imprezować?”. I tak w kółko. Inni może by się zrazili, ale nasi bohaterowie tak łatwo się nie poddają. Bariery są przecież po to, by je pokonywać. Tym bardziej że druga połowa grupy – ta niewidoma – niczego się nie bała i emanowała spokojem. Przynajmniej taka była ich oficjalna postawa. – Poradzą sobie – przekonywali organizatorów zlotu.

Niedzica: pierwsze koty za płoty

Nadszedł 2005 r., wrzesień, I zlot turystyczny w Pieninach, Niedzica. Wrzesień wybrali nieprzypadkowo. Góry mieli wtedy tylko dla siebie: rok szkolny się rozpoczął, dzieci i rodzice już nie chodzą po szlakach, a studenci zdają egzaminy poprawkowe. Tłumów nie ma, a to w tej wyprawie było istotne.

biala3

– Ci ludzie przeżyli szok – mówi pani Danuta. – Kto, niewidomi seniorzy? – dopytujemy. Danuta: – A skąd! Niewidomi czuli się na szlaku jak ryby w wodzie. W ośrodku turystycznym, przy ognisku – także. Zszokowani byli inni uczestnicy zlotu. – Nie wyobrażali sobie, jak niewidomi funkcjonują na co dzień? Danuta: – Zrozumieli, że ich problemy to pestka w porównaniu z tym, co przeżywają niewidomi. My naprawdę nie jesteśmy w stanie wczuć się w sytuację tych, którzy nie widzą przez całe życie. Mieliśmy okazję poznać niewidomych i spróbować wyobrazić sobie, jak żyją. Dziś mogę powiedzieć śmiało, że uczestnicy nie żałują tych wyjazdów, wrażeń, doświadczeń.

Choć było bardzo ciężko. Jak zauważa Antoni Gastoł, szef Klubu Niewidomego Seniora: – I jedni, i drudzy musieli się dotrzeć. Potrzebowali na to czasu. Każdy z nas ma swoje przyzwyczajenia, upodobania, ale dziś bez problemów chodzimy razem ze sobą po górach. W każdym razie nie rozłazimy się już jak muchy – śmieje się.

Bycie asystentem niewidomego nie jest łatwe. Wymagane są obowiązkowość, odpowiedzialność, spostrzegawczość, dobry refleks. Oczywiście każdy może nauczyć się towarzyszenia niewidomemu, ale potrzeba na to czasu. Pewne nawyki stają się automatyczne i nawet nie zauważamy, jak je wykonujemy. Trudniej nauczyć się rozmowy. Zwykłej, ludzkiej, bez nadgorliwej staranności czy unikania na siłę. – „Widzi pani, co tam jest napisane?”, „Zauważył pan, jak podano obiad?”, „Popatrz, co to jest?” – mówili do niewidomych kolegów. Potem wstydzili się, przepraszali, nie wiedzieli, jak wybrnąć z niezręcznej sytuacji. A to tylko pogarszało sprawę – wspomina pani Ania. – Bo my, niewidomi, normalnie tak do siebie mówimy, pytamy: „Widzisz to?”, „Popatrz, co mam” itd. Samo życie – podsumowuje.

– Mnie osoby niewidome zaakceptowały wtedy, gdy zrozumiałam, że nie chcą mieć niańki – podkreśla Danuta Sanetra. – Radzą sobie, nie trzeba im towarzyszyć przy każdej czynności, przecież na co dzień obchodzą się bez nas. Cenią sobie niezależność, samodzielność i trzeba to uszanować.

Na szlaku

Była potrzebna kondycja. Kto jej nie miał, wyrabiał ją w trakcie. Oczywiście sapali, narzekali. Ale pracę nad błędami wykonali na piątkę.

– Teraz, gdy zbieramy się w klubie na zajęcia, zawsze się gimnastykujemy. Rozruch musi być. Najważniejsze, że zrozumieli to ci, którzy wcześniej o aktywności fizycznej nie mieli pojęcia – wyjaśnia Antoni Gastoł.

Dziś osoby niewidome mogą się cieszyć z wypraw po szlakach przygotowanych właśnie z myślą o nich. Są ogrody zapachów, gdzie poznają po zapachu rośliny, a później znajdują je na szlakach, są makiety, które poprzez dotyk pozwalają poznać ukształtowanie terenu. Kiedyś tego nie było.

biala4

Akordeon

Dziś już nikt o tym nie wspomina, ale akordeon Antoniego Gastoła robił w górach furorę. Muzyka zbliża ludzi.

„A wszystko te czarne oczy” bisował trzy–cztery raz na wieczór. Gdy rozbrzmiewały pierwsze akordy „Hej, sokoły”, widownia szalała. Uderzał w klawisze tak, że palce bolały.

– Było wesoło – wspomina pan Antoni. – Imprezy po wycieczkach górskich były moim ulubionym punktem programu. Bo, wie pani, jak byłem młody, to wszystkie te góry złaziłem. Wszystko widziałem, już nic nie mogło mnie zaskoczyć. Trzeba przyznać, że wieczorki przy akordeonie i tańce to jednak był moment kulminacyjny i najweselszy – zaznacza prezes.

No i żeby nie zapomnieć, broń Boże, o kiełbasie. I zapach, i smak grillowanej tłustej kiełbasy pani Ania poznała, utrwaliła i wreszcie, jak radziła koleżanka, przestała o niej marzyć. Z białą laską wybiera się tym razem nad Mazury. Będzie spartakiada seniorów w sportach umysłowych (brydż, szachy, warcaby, rozwiązywanie krzyżówek) i zręcznościowych (sporty wodne, rzutki, bowling, strzelanie). Ale to już inna historia. O białej lasce w wodzie.