Spirala otyłości łatwo się nakręca

Lekarze często porównują chorobliwą otyłość do nałogu nikotynowego. Ofiary obu bagatelizują swój stan i trudno im shutterstock_113073025_Otyloscznaleźć siły na zerwanie ze szkodliwymi nawykami.
Panią Annę i pana Romana spotykam pod krakowskim Kopcem Piłsudskiego. Siadają na ławce, powoli i starannie opierają o nią kijki do nordic walking. Anna (56 lat, 164 cm wzrostu, 80 kilo wagi) i Roman (59 lat, 175 cm, 92 kilo) nie należą do żadnego klubu nordic walking. Lubią spacerować sami. – To mąż mnie namówił na to narciarstwo bez nart – przyznaje pani Anna. – Na początku to się strasznie wstydziłam. Ale obiecałam sobie, że jak mąż dojdzie do siebie po zawale, musimy zrobić coś z naszą nadwagą i brakiem kondycji.

 Nordic walking doradził lekarz Romana. Powiedział, że to bezpieczne dla takich jak my – ludzi, którzy dawno nie uprawiali żadnego sportu, mają nadwagę i kłopoty ze zdrowiem. Bo ja cierpię na bóle stawów. Nie myślałam, że kilka zbędnych kilogramów może mieć na to wpływ.

Ciężkie ciało – ciężko stawom

– Zależność między otyłością a chorobami stawów i układu kostnego jest naukowo stwierdzona – mówi doktor Jakub Ślusarski, ortopeda z krakowskiego Szpitala Uniwersyteckiego. – Co więcej, taka zależność jest doskonale widoczna właśnie u osób w wieku 50 plus. Są badania, które nie pozostawiają co do tego złudzeń.

A jeszcze parę lat temu funkcjonował mit, że otyłość chroni przed osteoporozą, bo obciążenie fizyczne wzmacnia kości a warstwa tłuszczu dodatkowo je zabezpiecza.

– Nic bardziej mylnego – mówi dr Ślusarski. – Nasze kości przez całe życie ulegają pewnego rodzaju przebudowie i można powiedzieć, że z wiekiem tracą na jakości. Tak jest u wszystkich, co potwierdzają badania densytometryczne, czyli badania gęstości kości. Mit dobroczynnego wpływu warstwy tłuszczu otaczającej kości i stawy został obalony. Ustalono też, że im większą mamy otyłość brzuszną – czyli tą wewnętrzną – tym większe jest prawdopodobieństwo kłopotów z narządami ruchu.

Dlaczego tak się dzieje? Dodatkowe kilogramy są ogromnym obciążeniem dla naszych stawów i powodują choroby zwyrodnieniowe, najczęściej bioder i kolan.

– Choroba zwyrodnieniowa stawów występuje najczęściej w wieku 60, 70, 80 lat, ale jej przyczyn należy szukać wcześniej – mówi dr Ślusarski. – Leczenie może zatrzymać jej rozwój i łagodzić objawy, ale nie jesteśmy w stanie cofnąć zmian zwyrodnieniowych i często prowadzą one do takiego stanu, gdy konieczne jest założenie endoprotez.

Jednym z najważniejszych czynników, które przyczyniają się do choroby zwyrodnieniowej, jest zużycie stawu. Wyliczono, że każdy dodatkowy kilogram wagi ciała zwiększa obciążenie stawów ponad dwukrotnie.

– Jest więc jasne, że otyłość to jeden z czynników stymulujących powstawanie zwyrodnienia stawów – podsumowuje ortopeda. – A za tym idą bóle, ograniczenie ruchomości stawów, zniszczenie chrząstki, która jest naturalnym amortyzatorem dla stawów, a w efekcie zdecydowane pogorszenie jakości życia i szybsze dojście do tego etapu choroby, na którym pozostaje już tylko implantacja endoprotez.

Inną ortopedyczną konsekwencją nadwagi są choroby kręgosłupa. – Nadmierny docisk osiowy na kręgosłup często powoduje rwy kulszowe, bóle krzyża, dyskopatie – wymienia dr Ślusarski.

Sprzyja nadciśnieniu i cukrzycy

O pogorszeniu jakości życia osób o dużej nadwadze jest przekonana dr Ewa Kazimierska, lekarz rodzinny. Pacjenci przychodzą do niej po pomoc w najróżniejszych schorzeniach od ponad dwóch dekad. – Sama nie jestem piórkiem i nie mam zamiaru grzmieć na osoby, które borykają się z nadwagą mimo wysiłków, aby się jej pozbyć – mówi dr Kazimierska. – Ale jako lekarz muszę uczciwie przyznać, że otyłość może sprzyjać prawie wszystkim chorobom, jakie atakują nasz organizm. Szkodzi mięśniom i kościom, niszczy serce i układ krążenia, sprzyja nadciśnieniu, zaburzeniom lipidowym i może przyczynić się do cukrzycy typu drugiego.

Ta ostatnia choroba, nazywana również cukrzycą insulinoniezależną, charakteryzuje się wysokim stężeniem glukozy we krwi oraz opornością na insulinę i jej względnym niedoborem (tym różni się od cukrzycy typu pierwszego, która jest spowodowana rzeczywistym brakiem insuliny). Typ drugi to niemal 90 proc. wszystkich przypadków cukrzycy. Otyłość jest uważana za główną przyczynę cukrzycy typu drugiego wśród osób z genetycznymi uwarunkowaniami do rozwoju tej choroby. Związek między nadwagą a cukrzycą typu drugiego potwierdza fakt, iż wśród chorych aż 90 proc. stanowią osoby z nadmierną masą ciała. Choroba atakuje oczy, nerki, układ moczowy, układ krążenia, a jednym z jej powikłań jest mikroangiopatia, czyli zaburzenie funkcjonowania malutkich, krańcowych naczyń krwionośnych. To właśnie ich niewydolność prowadzi do zespołu stopy cukrzycowej, czyli postępującej martwicy palców nóg.

Po co nam tkanka tłuszczowa?

Duża ilość tkanki tłuszczowej wiąże się z opornością na insulinę, czyli hormon, który reguluje poziom glukozy we krwi.

– Dziś myślimy już o tkance tłuszczowej zupełnie inaczej, niż przed kilku, kilkunastu laty – mówi dr Grzegorz Gajos, kardiolog z Krakowskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II. – Dawniej uważano, że jest to taki zbiornik energii, swoisty akumulator, gdzie organizm gromadzi zapasy na trudniejsze czasy. W tej chwili wiemy, że tkanka tłuszczowa jest bardzo aktywna i wydziela wiele różnych hormonów nazywanych adipokinami, do których należą między innymi leptyna, adiponektyna i rezystyna. Niektóre działają na organizm korzystnie, ale większość – zdecydowanie nie. Działanie tych niekorzystnych nasila między innymi procesy zapalne w organizmie i powoduje rozwój chorób sercowo-naczyniowych.

Specjaliści dzielą dziś tkankę tłuszczową na dwa rodzaje: białą i brunatną. Pierwsza, podskórna, występuje częściej u kobiet, przeważnie w okolicach bioder i ud, i jest zwykle dość neutralna metabolicznie. Faktycznie pełni głównie rolę energetycznej spiżarni, której zawartość nie zawsze jest potrzebna, ale zbytnio też nie przeszkadza. Nie można tego powiedzieć o brunatnej tkance tłuszczowej.

– Ta jest bardziej charakterystyczna dla mężczyzn i występuje na ogół w typie otyłości brzusznej, zwanej też trzewną – mówi dr Gajos. Nazwa wywodzi się stąd, że tłuszcz odkłada się już nie płytko pod skórą, ale głębiej, wokół organów wewnętrznych, czyli trzewi, utrudniając ich prawidłowe działanie. Brunatna tkanka tłuszczowa jest już czynna metabolicznie, a przez to groźna.

Od trzewi do serca jednak daleko, dlaczego więc otyłości pacjenta tak bardzo nie lubią kardiolodzy?

– Samo serce i układ sercowo-naczyniowy nie są mechanizmami działającymi odrębnie od reszty naszego organizmu – tłumaczy dr Gajos. – Mówiłem już o adipokinach. Te hormony tkanki tłuszczowej to jedna strona medalu. Drugą są choroby wywoływane nadmierną masą ciała: nadciśnienie, cukrzyca typu drugiego, zaburzenia lipidowe. To wszystko są czynniki sprzyjające zawałowi serca.

Pozostaje jeszcze kwestia czysto mechaniczna. Jeśli chory ma 10, 20, a nawet 30 kilogramów nadwagi, to tak, jakby przez cały dzień chodził z dwoma wiaderkami wody w nosidle albo z ciężkim plecakiem. – Każdy z nas zmęczy się, wchodząc z plecakiem pod górę. Męczy się także  serce otyłego – tłumaczy dr Gajos. – Jeśli jest mocne, zniesie to lepiej. Ale u pacjentów z niewydolnością serca jego zbędne obciążanie, może mieć bardzo poważne, także śmiertelne konsekwencje.

Sprawdź czy masz odpowiednią wagę

Wiemy już, że lekarze licznych, jeśli nie wszystkich specjalizacji, przestrzegają przed konsekwencjami zbyt wielu zbędnych kilogramów. Ale kiedy powinna nam się zapalić czerwona lampka ostrzegawcza? Jak poznać, czy utrzymujemy się w wagowej normie, czy to już nadwaga, czy może nawet otyłość?

Najprostszym sposobem jest porównanie swojej wagi i wzrostu na tabeli BMI. Wskaźnik masy ciała – angielskie Body Mass Index czyli właśnie BMI – to współczynnik powstały przez podzielenie wagi przez kwadrat wysokości. Najłatwiej sprawdzić swój wynik na tabeli, którą drukujemy na poprzedniej stronie. Podwyższona wartość BMI związana jest ze zwiększonym ryzykiem wystąpienia takich chorób, jak cukrzyca, miażdżyca, choroba niedokrwienna serca. Trzeba jednak pamiętać, że indeks BMI dotyczy zdrowych, dorosłych osób, które nie uprawiają zawodowo sportów. Kulturyści mogą mieć BMI wskazujące na otyłość, ale oni, mimo dużej wagi ciała, mają bardzo mało tkanki tłuszczowej. Natomiast do oceny wagi i wzrostu dzieci należy używać – zamiast indeksu BMI – siatki centylowej.

O tabelę BMI możemy poprosić w każdej przychodni, często są dostępne także w centrach fitness. Samodzielnie możemy obliczyć współczynnik BMI na internetowym kalkulatorze.

– Specjaliści uznali, że przekroczenie liczby 30 na wskaźniku BMI powinno zapalić nam czerwoną lampkę – mówi Agnieszka Laskowska z centrum fitness. – Współczynnik 19-25 jest optymalny, co nie znaczy, że mamy rezygnować z ruchu i aktywności fizycznej przynajmniej dwa razy w tygodniu. Wskaźniki powyżej 25 do 30 to strefa buforowa określana jako nadwaga: jeszcze nie jest to choroba, ale już warto o siebie zadbać. Gdy BMI przekroczy 30 – to już otyłość. Z takim wynikiem nie ma się co łudzić, że „samo przejdzie”, trzeba wziąć się do pracy nad sobą: ustalić formę treningu i zmienić nawyki żywieniowe.

O pomoc można poprosić dietetyka w przychodni lub trenera personalnego w centrum sportowym. Taką osobą jest właśnie pani Agnieszka. Pomaga dobrać swoim klientom odpowiedni do wieku i kondycji trening oraz pasującą do niego dietę.

– Warto pamiętać, że jedynie połączenie aktywności fizycznej i odpowiedniej diety pomoże schudnąć. Przy dużej nadwadze tylko zdrowa dieta albo tylko ruch – na ogół nie wystarczą – podkreśla pani Agnieszka.

Na szczęście, zdaniem trenerki, w ostatnich latach coraz więcej Polaków zdaje sobie z tego sprawę.

– Pojawiła się zdrowa moda na uprawianie sportu, przemyślane odżywianie. I bardzo dobrze, bo przecież także psychologia potwierdza, że otyłość to nie tylko fizyczne problemy. Ludziom z nadwagą trudniej znaleźć partnera życiowego, dostać pracę itp., a to źle wpływa na psychikę – zauważa Agnieszka Laskowska.

Z kochanego ciała zrzućmy parę kilo

– Nie wiem skąd się to bierze, ale z doświadczeń moich i kolegów innych specjalizacji wynika, że chorzy otyli są bardzo oporni na edukację zdrowotną i współpracę w zakresie kontroli masy ciała – mówi dr Ślusarski. – Porównujemy ich czasem do palaczy: wiedzą, że mają problem, wiedzą, że on szkodzi ich zdrowiu, ale bagatelizują go i bardzo trudno im „wyjść z nałogu”. Dotyczy to i mężczyzn, i kobiet, ludzi inteligentnych i wykształconych. Miałem nawet na praktykach otyłych studentów medycyny, którzy całkowicie lekceważyli ten fakt.

Większość przypadków otyłości jest konsekwencją błędów żywieniowych: spory apetyt, nocne jedzenie, produkty wysokokaloryczne i ciężkostrawne. Do tego brak ruchu. W tak wymarzonych warunkach „nałogowa” otyłość z roku na rok rośnie. Jedyną nadzieją jest  wyrwanie się z tego błędnego koła.

Dietetycy ostrzegają jednak przed kuracjami typu „cud”, dietami opartymi na  jednym składniku. Warto przypomnieć sobie – ze szkoły czy planszy w ośrodku zdrowia – piramidę żywieniową. Wiedząc, że nasz organizm potrzebuje i tłuszczów, i węglowodanów, trzeba je dobrać rozsądnie w dziennej diecie. Produkty mączne, cukrowe i tłuszcze – zwłaszcza zwierzęce, powinny ustąpić nieco miejsca ryżowi, kaszom, chudym mięsom i rybom. Należy zjadać trzy większe i dwa mniejsze posiłki, z czego ostatni na dwie godziny przed snem.

Dlaczego puszyści nie lubią się ruszać

Osobom otyłym trudno przychodzi uprawianie sportu, często unikają jakiejkolwiek aktywności fizycznej, która nie jest im absolutnie niezbędna.

– Zdrowy człowiek w średnim wieku wykonuje mniej więcej od pięciu do dziecięciu tysięcy kroków dziennie – mówi dr Jakub Ślusarski. –  Jeśli ruszamy się przynajmniej tyle, utrzymujemy organizm we względnie przyzwoitej formie.

Ale badania mówią, że osoby z nadwagą rzadko osiągają pułap pięciu tysięcy kroków. Unikają codziennego przemieszczania się – tej najprostszej aktywności fizycznej – bo jest im zwyczajnie ciężko. Gdzie można podjeżdżają samochodem, rzadko korzystają z rowerów. Spirala nakręca się sama: im mniej się ruszamy, tym bardziej rośnie masa ciała; im jesteśmy ciężsi, tym mniej chce nam się ruszać.

A jak się rozruszać, gdy ciała za dużo i stawy zastane?

– Oczywiście stopniowo – uśmiecha się doktor Ślusarski. – Nie chodzi przecież o to, żeby wstać z kanapy i przebiec maraton. Chętnie polecam pacjentom trekking i nordic walking. Obie te formy aktywności mają potrójnie dobroczynne działanie. Po pierwsze to ruch na świeżym powietrzu, a więc także balsam dla płuc, układu oddechowego i krążenia. Po drugie powstało wiele grup nordic walking, na przykład w Krakowie spotykają się na Błoniach i w Lasku Wolskim, a wiadomo, nie od dziś, że z grupą wsparcia każde wyzwanie pokonuje się łatwiej. Po trzecie chodzenie z kijami daje podparcie, nie obciąża stawów, a przy tym aktywizuje także górne partie ciała. Trzeba machać także rękami.

A jeśli ktoś nie może przekonać się do kijków. – Ja bym namawiał na spróbowanie, ale od biedy można chodzić i bez nich – przyznaje ortopeda. – Ważne, aby utrzymać aktywność przez pół godziny bez dłuższego odpoczynku, bo dopiero wtedy zaczynamy spalać tłuszcz. Wcześniej spalamy rezerwy dostarczone przez ostatnie posiłki. I tak trzy razy w tygodniu.

Lekarze polecają także, jako bezpieczne i doskonale wpływające na organizm, pływanie oraz rekreacyjną jazdę na rowerze. Również w przypadku tych sportów półgodzinne sesje najlepiej powtarzać co najmniej trzy razy w tygodniu.