Czas na spełnianie marzeń znaleźli na emeryturze

10_11_powroznikowa– Zaczęłam chodzić po górach po czterdziestce, kiedy odchowałam dzieci i wysupłałam w życiu trochę czasu dla siebie – mówi Elżbieta Powroźnik. Pogodne małżeństwo spotykamy na rowerowej wycieczce. Ona, Elżbieta, ma lat 65. On, Stanisław Franciszek – 70. Mieliśmy rozmawiać głównie o górskich wyprawach, ale państwo Powroźnikowie właśnie wykupili wakacyjny wyjazd do Grecji i są bardzo podekscytowani tym faktem.

– Nie mogę się nacieszyć – mówi Elżbieta Powroźnik. – Udało nam się tak tanio upolować tę wycieczkę. Bo, wie pani, jesteśmy zwykłymi emerytami: nie przelewa nam się mimo kilku dekad uczciwej pracy. Dlatego żeby spełniać swoje turystyczne pasje, musieliśmy zostać łowcami okazji. Ale upolowanie fajnego wyjazdu daje jeszcze większą satysfakcję, niż gdyby się po prostu poszło do biura podróży i kupiło to, co akurat jest modne w danym sezonie.

Późno odkryta pasja

Państwo Powroźnikowie nie należą do osób, które przez całe życie coś gnało z miejsca na miejsce. – Duża część tego życia to były praca, dom, dzieci – opowiada pani Elżbieta. – Nie mówię, że to było złe, bo mieliśmy wtedy dobry, rodzinny czas. Ale kiedy zaczęłam jeździć na górskie wędrówki, poczułam, że wreszcie żyję intensywnie. Tak jak zawsze chciałam.

Elżbieta Powroźnik pochodzi z małej miejscowości Ratajów pod Miechowem, uczyła się na Śląsku, w Kędzierzynie-Koźlu, a od wielu lat mieszka z mężem w Krakowie. – W młodości pracowałam w Polfie jako laborantka – opowiada.

– Tam poznała pewnego przystojnego elektryka, swojego przyszłego męża – wtrąca Stanisław Powroźnik, uderzając się w pierś.

– Ale kiedy porodzili się synowie, trudno było pogodzić ich wychowanie z dyżurami świątek – piątek, i to na różne zmiany – nie daje sobie przeszkodzić pani Elżbieta. – Przeniosłam się na Pocztę Polską i ani się obejrzałam, jak przepracowałam tam trzydzieści lat, z czego dwadzieścia parę jako naczelnik.

Rodzina Powroźników zawsze kochała spacery, rowery, ale na dłuższe wyjazdy starczało czasu tylko w wakacje. Pani Elżbieta zaczęła chodzić po górach, gdy skończyła 45 lat, a synowie poszli z domu na swoje. Co ciekawe, 45-latka złapała górskiego bakcyla w… klubie seniora.

– Mieścił się w tym samym budynku, w którym pracowałam, i działała tam bardzo aktywnie pewna pani, która nazywała się tak jak ja. Czegóż było trzeba więcej, żeby się zaprzyjaźnić? To ona namówiła mnie na pierwszą wycieczkę w Beskid Śląski z PTTK-iem – opowiada turystka.

Pani Elżbieta pamięta ten wyjazd doskonale. – O mało ducha wtedy nie wyzionęłam – kiwa głową. – Mówiłam sobie: gdzie ty leziesz, stara babo? Ale jak już zdobyliśmy szczyt, poczułam niesamowitą radość i dumę. Zmęczenie przeszło jak ręką odjął. Wiedziałam, że to nie jest uczucie na jeden raz, że to się musi powtórzyć.

I powtarzało się tak często, że w ciągu kilku lat naczelniczka poczty przeszła praktycznie wszystkie górskie pasma w Polsce, od zachodu do wschodu.

– Od Śnieżki, poprzez Sudety, Karkonosze, Beskidy, Pieniny, Bieszczady, no i nasze Tatry – wymienia jednym tchem pani Elżbieta. – Na najwyższe tatrzańskie szczyty wprawdzie nie wchodziliśmy, bo nieodpowiedzialnie jest robić to w pewnym wieku bez kondycji i solidniejszego przygotowania fizycznego, wybieraliśmy więc zawsze łagodniejsze szlaki. Ale podchodziliśmy i pod te giganty, mam np. zdjęcie pod Gerlachem. Bo na czeską i słowacką stronę gór też się zapuszczaliśmy.

Jednym z członków grupy turystycznej był duchowny – ksiądz Jacek. Na każdym zdobytym szczycie odprawiał krótką mszę św., co dodawało wycieczkom szczególnego klimatu.

Nowe hobby – stolice Europy

Po kilkunastu latach, kiedy większość górskich pasm została zdobyta, a podróżnicze towarzystwo zaczęło się powoli wykruszać, PTTK-owska grupa zorganizowała pożegnalną wycieczkę zagraniczną.

I tu włącza się do opowieści pan Stanisław, który górską pasję żony podzielał w umiarkowanym stopniu. – Bo ja poszedłem na emeryturę później – tłumaczy poważnie. Za to turystyka krajoznawcza od razu przypadła mu do gustu.

– Ta pierwsza trasa była taka: Litwa – Łotwa – Petersburg – opowiada. – Chcieliśmy zobaczyć białe noce.

– Ale jeszcze wcześniej zaczęliśmy jeździć razem w głąb Polski: po miastach, po kościołach, po klasztorach, po cerkwiach – przypomina pani Elżbieta. – Mieliśmy dobrych organizatorów: dwóch przewodników PTTK i wspomnianego księdza Jacka. Szukaliśmy niedrogich noclegów i naprawdę dużo zwiedziliśmy.

Państwu Powroźnikom szczególnie zapadły w pamięć wyprawy na Śląsk. – Nie wiem, czy to tamtejsze budownictwo mi odpowiada, czy ogólny klimat, ale wciąż mam przed oczami np. Nysę, nazywaną polskim Rzymem, z jej bazyliką i piękną fontanną, czy pałac w Kruszynie. Planujemy tam wrócić z obecnym klubem seniora – mówi Elżbieta Powroźnik.

Dobre przygotowanie to podstawa

Każda wyprawa państwa Powroźników zaczyna się… w domu. Najpierw planują, gdzie chcieliby pojechać, szukają wiadomości o danym miejscu, czytają przewodniki i wyznaczają trasę oraz atrakcje, jakie chcieliby zobaczyć.

– Nauczył nas tego wyjazd do Izraela – przyznaje pani Elżbieta.

Ziemia Święta miała być jedną z wypraw jej życia. – Przecież to miejsce szczególne dla każdej osoby wierzącej – tłumaczy. – Byłam przekonana, że doświadczenia z tej podróży będą zupełnie inne niż ze zwykłych górskich wycieczek. Takie bardziej mistyczne.

W planie była nie tylko Jerozolima, ale i Betlejem, i Nazaret, i góra Synaj, i rzeka Jordan. Niestety, podróż marzeń stała się jednym z największych rozczarowań turystki.

– Ale analizując wszystko po powrocie, doszłam do wniosku, że to nasza wina – mówi podróżniczka. – Że nie byliśmy przygotowani na spotkanie z taką obojętnością wobec tego, co zrobił Pan Jezus. Przeczytaliśmy tylko parę stron o najważniejszych zabytkach. Tymczasem gdy się jedzie do jakiegoś kraju, warto poznać wcześniej jego specyfikę, zwyczaje ludzi. To pozwala nie tylko zwiedzać bardziej metodycznie, ale też uniknąć pewnego rodzaju szoku kulturowego.

Dla turystów z Polski takim szokiem był obecny wygląd Drogi Krzyżowej. – Mieliśmy świadomość, że tu się działy najważniejsze i najtragiczniejsze rzeczy w historii świata – opowiada Elżbieta Powroźnik. – Szokowało nas, jak to miejsce teraz się prezentuje: z jednej strony kram, z drugiej strony kram, kłótnie, przepychanki, hałas. Smród spalonej oliwy czujemy do dziś. Byliśmy zdruzgotani, że tak to się potoczyło. Tym bardziej że przykładaliśmy do tego polską miarę: skoro taką cześć Polacy potrafią oddawać obrazowi w Częstochowie, oknu, przez które wyglądał Papież, to spodziewaliśmy się, że miejsca, po których chodził Chrystus, muszą dostarczyć niesamowitych duchowych przeżyć. Ale niczego takiego nie byliśmy w stanie odczuwać! Po powrocie do domu stwierdziliśmy, że mamy dość wszystkich podróży. Potem oczywiście to rozczarowanie trochę nam przeszło. Ale zostało postanowienie, że nigdzie już nie wyjedziemy nieprzygotowani.

Z klubem seniora nie można się nudzić

Właśnie dlatego każda następna podróż państwa Powroźników zaczynała się od wertowania folderów, szukania informacji, ustalania trasy. I od rozmów w klubie seniora w krakowskiej dzielnicy Mydlniki. Państwo Powroźnikowie, choć zajęć przy wnukach w wieku szkolnym im nie brakuje, starają się tu spędzać przynajmniej 2–3 popołudnia w tygodniu.

10_11_powroznikowie-poziom

– Męża właściwie zmusiłam, żeby tu też przychodził, a nie siedział w domu – żartuje Elżbieta. – Wcześniej się trochę wstydził, bo muszę przyznać, że chłopów tu jak na lekarstwo. No i uczciwie trzeba powiedzieć, że nie wszystko, co tu robimy, im pasuje. Na przykład takie ozdoby na święta; kobietkom to sprawia frajdę, że coś podpatrzą, coś sobie ładnego w domu postawią, a panom już niekoniecznie.

Ale gdy przychodzi lato, panowie w klubie seniora czują się bardziej na miejscu: organizują wycieczki po okolicy, przygotowują ogniska i grille. I co najmniej dwa razy w roku opracowują trasę wycieczek. Ostatnio starają się przekonać radnych dzielnicy do budowy w okolicy ścieżek rowerowych.

Ale seniorzy są też otwarci na bardziej oryginalne pomysły spędzenia czasu.

– Usłyszeliśmy o programie z Unii Europejskiej, który umożliwiał wyjazd nad Solinę na sześć czy osiem dni, tylko trzeba było przygotować jakiś program artystyczny – opowiada pani Elżbieta. – My, panie, zorganizowałyśmy się od razu i oprócz Soliny udało nam się załapać na wyjazd do Zakopanego.

Program został przygotowany na bazie działającego w klubie seniora zespołu regionalnego Mydlniczanie. – Skupiliśmy się na folklorze krakowskim, bo to jest kultura autentyczna dla nas. Po co szukać dalej? – pyta pani Elżbieta. – Mieliśmy nawet lajkonika i wypadliśmy bardzo fajnie, na tyle dobrze, że udało się jeszcze z tym Zakopanem. Zupełnie za darmo. I to jest właśnie przykład, że jak człowieka ciągnie do zrobienia czegoś ciekawego, zawsze znajdzie się sposób, żeby to zrobić.

Wycieczki na każdą kieszeń

Takich przykładów na zorganizowanie sobie życia tak, aby mimo skromnej emerytury starczyło w nim na podróże, małżeństwo seniorów potrafi podać znacznie więcej.

– Na przykład brak samochodu – wylicza pan Franciszek. – To jest korzyść podwójna, bo przede wszystkim dla zdrowia. Człowiek więcej się rusza, przejdzie tan kawałek albo chociaż do przystanku doczłapie, i już ma trochę sportu. Ale korzyść finansowa też jest dla nas ważna: to, co byśmy wydawali na utrzymanie i remonty samochodu, odkładamy na wakacje.

– Dobre życie z różnymi organizacjami też pomaga – zaznacza pani Elżbieta. – Niedrogie noclegi kiedyś można było łatwo znaleźć z PTTK. Teraz o to chyba trochę trudniej, za to warto popytać po parafiach, domach rekolekcyjnych: to spokojne i bezpieczne miejsca. I w sam raz na kieszeń seniora.