Ogródek działkowy, czyli siłownia, fitness i aerobik w jednym. A w nagrodę za wysiłek – maliny i borówki!

Jest sielsko, bajecznie. Mięsiste, czerwone pomidory wspinają się po tyczkach. Ogromne, kolorowe malwy wyciągają głowy ku słońcu. Spokój, cisza. Tylko tłuściutki trzmiel bzyczy gdzieś nad uchem. Ten wspaniały świat zaczyna się zaraz za bramą. Bramą do rodzinnych ogródków działkowych.

Działka na grilla i pod borówkę

Stowarzyszenie Ogrodowe Biprostal znajduje się w samym centrum Krakowa. W Cichym Kąciku, niedaleko Błoń, rzut beretem od ruchliwych arterii i pełnego turystów Starego Miasta. Wokół tramwaje, samochody, zgiełk, harmider. A tuż za bramą zupełnie inny świat: cichy, zielony, malowniczy. Osobny mikrokosmos z wypielęgnowanymi alejkami, masą kwiatów i drzew, do którego wstęp mają tylko wtajemniczeni. Tutaj można przystanąć, odpocząć, docenić błękit nieba, złapać kontakt z naturą, którego tak brakuje w mieście. Albo pokopać w ziemi, pogimnastykować się, pospacerować. Co kto lubi.

Pani Halina lubi się krzątać. Całe życie się krzątała. Pracowała na kierowniczych stanowiskach. Duża odpowiedzialność, duży stres. Rok temu przeszła na emeryturę. I teraz krząta się tutaj, w ogródku. To taki typ, który nie potrafi po prostu siedzieć i nic nie robić. Skończyła 67 lat, ale wieku absolutnie po niej nie widać. Jest elegancką i uśmiechniętą blondynką, pełną werwy, wigoru. Ogródek uprawia już od 11 lat.

– Działkę miałam w zasadzie od 1980 roku – opowiada, oderwana od grządki z piwoniami, które właśnie przygotowuje do sezonu zimowego. – Wtedy jeszcze mieszkałam na Śląsku. Miałam do dyspozycji trzy ary, na których uprawiałam głównie warzywa: rzodkiewkę, ogórki, buraczki, ziemniaczki, marchewkę, pietruszkę, pomidorki koktajlowe (wtedy to była nowość). Miałam też mnóstwo kwiatów: nasturcje, słoneczniki, goździki kamienne. No i truskawki. Zbierałyśmy je z córką do wiaderka, pyszne, pachnące, słodkie. Kilka lat uprawiałam działeczkę. Ale później wróciłam do Krakowa. Pewnego razu córka zaczęła wspominać, jak to było fajnie na Śląsku, gdy miałyśmy ogródek, bo było gdzie chodzić. Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, żeby kupić działkę w Krakowie. Zaczęłam się rozglądać, głównie z myślą o córce i o przyszłych wnuczętach. Wtedy jeszcze pracowałam.

Ogródek, który znalazła pani Halina, był potwornie zaniedbany, zarośnięty i kompletnie ciemny, bo rozłożyste konary drzew zabierały całe światło. Nie robił dobrego pierwszego wrażenia, ale doświadczonej działkowiczki to nie zniechęciło. Postanowiła go kupić. Zaczęła od wycinki drzew. Musiała usunąć wiekowy orzech i śliwy, wykarczować krzaki. A kiedy już ogródek oczyściła, to zaczęła sadzić. Najpierw porzeczkę, winogrona, poziomki, maliny. Później pojawiły się kwiaty: hortensje, hibiskusy, cynie, jej ukochane piwonie i – jeszcze ulubieńsze – ogniście pomarańczowe nasturcje. Na końcu postawiła 12-metrową altankę. Jest tam wszystko, czego potrzeba, by móc spędzać na działce całe dnie: kuchenka, lodówka, zlewozmywak z bieżącą wodą. Ogródek służy przede wszystkim rodzinnym spotkaniom. Można w nim urządzić grilla, niedzielny obiad czy choćby urodzinową imprezę w plenerze.

– W międzyczasie urodziła mi się wnuczka – mówi z dumą pani Halina – i teraz razem sadzimy kwiaty. Ona ma bardzo dobrą rączkę do roślin, rosną jak szalone! Uwielbia je później zrywać dla swojej mamusi. A jaka jest dumna, że sama wysiała! Wiele osób kupuje ogródki właśnie z myślą o dzieciach, o tym, żeby miały bezpieczną przestrzeń do zabawy. Wnuczka ma tutaj swoje zabawki, huśtawkę, piaskownicę. W lecie objadamy się borówkami amerykańskimi, bo posadziłam aż 16 krzaczków. Na zimę robię różne przetwory: dżemy, soki z malin, winogron, wiśni. Jabłka smażę albo dodaję do ciasta. Mam pewność, że wszystkie owoce są zdrowe, niepryskane i bardzo smaczne. Warto w taki ogródek inwestować, bo tu nic nie przepada, wszystko się zwraca po wielokroć.

Siedzieć i patrzeć w niebo to by było nudno

Ogródek to oczko w głowie pani Haliny, prawdziwa perełka wśród innych działeczek. Zielona, schludnie przystrzyżona trawka. Niewielka, zgrabna altanka. Tuje rosnące w równym rządku, a obok pięknie pachnąca lawenda. Kwiaty, krzewy owocowe. Idealny porządek i harmonia. Ale jeśli ktoś myśli, że można mieć taki wspaniały ogródek ot tak, bez wysiłku, to się grubo myli. Tu się trzeba porządnie napracować, a nie leżeć w hamaku i słuchać, jak trawa rośnie. Co to, to nie! Owszem, na grilla też jest czas. Na pieczenie kiełbasek, biesiady ze znajomymi. I na odpoczynek, słodkie lenistwo, błogie nicnierobienie. Ale najpierw trzeba zakasać rękawy.

– Teraz to ja już tylko dopieszczam ogródek – mówi pani Halina. – A tak ciągle siedzieć i patrzeć w niebo to by było nudno. Najlepiej mieć urozmaicone życie, pracować, coś robić. Wtedy głowa się nie starzeje. A jak na dodatek ma się osiągnięcia, widzi się, że coś obrodziło, że kwiaty pięknie rosną, to jest wielka radość. Zawsze byłam aktywna. W młodości grałam w koszykówkę, chodziłam po górach. W pracy też ciągle w ruchu. Siedzenie absolutnie by mi nie odpowiadało. Zanudziłabym się na amen.

Na działce takiego niebezpieczeństwa nie ma. Zawsze jest coś do zrobienia. Weźmy koszenie – tutaj to się można naprawdę nieźle zmachać. A kosić trzeba regularnie. Na wiosnę częściej, jesienią rzadziej. W maju i czerwcu co 10 dni, we wrześniu i październiku raz w miesiącu. Choć dużo zależy od pogody. Jak jest więcej deszczu, to trawa bardzo szybko rośnie. I wtedy kosiarka chodzi nawet raz w tygodniu. W uprawianiu ogródka kluczowa jest systematyczność.

– Jak się pewne rzeczy robi regularnie, to pracy nie ma znowu tak wiele – przekonuje pani Halina. – Najważniejsze to nie dopuścić do dużej trawy, bo wtedy trudno się kosi i trudniej ją wywieźć. No i trzeba wiedzieć, kiedy wykonać daną pracę. Plewić czy kopać najlepiej po deszczu, bo ziemia jest miękka. Szybciutko się wtedy pracuje. Na jesieni trzeba poprzycinać drzewa, obciąć piwonie – i na wiosnę zostaje niewiele roboty. To nie jest ciężka praca, o ile się ją kocha. Nie każdy lubi pracować fizycznie, kopać w ziemi. Dla mnie to coś fantastycznego! Jestem po studiach rolniczych. Na Śląsku pracowałam w stacji hodowli roślin jako główny hodowca. Teraz, można powiedzieć, wróciłam do korzeni.

Bieg alejkami za wnuczką jadącą na rowerze

Pani Halina jest na emeryturze od roku. I nie ukrywa, że na początku to był szok.

– Przez pierwsze tygodnie na emeryturze myślałam, że zwariuję – wspomina. – Zrywałam się wcześnie rano, o tej porze, na którą zawsze miałam nastawiony budzik do pracy. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca. A teraz? Jestem przeszczęśliwa! Nigdzie się nie spieszę. Nic nie muszę. Podoba mi się to nowe życie. Wcale się nie nudzę. Fizycznie pracuję dużo więcej, niż kiedy byłam aktywna zawodowo. Wtedy nie miałam czasu, a teraz pielęgnuję roślinki, koszę. I jak tak sobie popracuję, to mam kapitalny sen! Śpię jak suseł, wstaję wypoczęta, pełna energii. Nie wiem, co to bezsenność.

Ogródek to siłownia, fitness i aerobik w jednym. Z tą różnicą, że nie jest nudno. Pani Halina próbowała ćwiczyć na siłowni, ale szybko doszła do wniosku, że to nie dla niej. Działka to co innego. Tutaj człowiek sam dawkuje sobie wysiłek, odpowiednio do własnych możliwości.

– Działka ma taki plus, że pracuję tyle, ile mogę – podkreśla pani Halina. – A nie tak jak na siłowni, że pot się leje z człowieka. Robię, a jak się zmęczę, to idę odpocząć do altanki. Mogę się położyć pod drzewkiem na leżaku, coś zjeść. Biorę dobrą książkę, krzyżówkę i się relaksuję. A jak mi wraca ochota, to idę pracować dalej. Cisza, cykają polne koniki. Jest pięknie. Choć w pewnym sensie ogródek też zobowiązuje. Podobnie jak praca zawodowa, tylko nie ma takiego strasznego rygoru. W pracy wszystko jest wyliczone. Ogródek także ma terminy, kiedy się kosi, kiedy trzeba pokopać, coś przyciąć. Ale wszystko na luzie. Organizuję sobie pracę tak, jak mi pasuje. Pomiędzy działkami mamy takie fajne alejki, gdzie wnuczka jeździ na rowerze, na hulajnodze, a ja mogę za nią pobiegać. Jestem zmęczona, ale nie przemęczona.

Co jeszcze daje ogródek? Choćby nowe znajomości, kontakty z innymi działkowcami. Życie towarzyskie kwitnie tu jeszcze piękniej niż malwy i wrzosy! Pani Basia (dawniej pracownik naukowy Akademii Górniczo-Hutniczej, teraz już na emeryturze) wpadła właśnie na herbatę i kawałek ciasta. Opowiada:

– W 1978 roku moja mama, jako pracownik biura Biprostal, otrzymała działeczkę. Wtedy to ja tej działki na pewno nie kochałam. Byłam typową dziewczyną z miasta, nigdy w ziemi nie robiłam. Ale mama zaczęła chorować i przepisała działkę na mnie. Najpierw zajmował się nią mój mąż. On miał do czynienia z wsią, jego wujostwo uprawiali rolę. Traktor, kury, świnie, krowy to były dla niego normalne sprawy. Od razu pokochał działkę. Razem ze szwagrem postawili domek. Mnie to oswajanie zajęło trochę czasu. Jakieś 15–16 lat temu zaczęłam lubić ogródek. A tak od 5 lat to go po prostu kocham! Kwiaty są moje. Gdybym mogła, tobym w nich siedziała cały czas. Mam wspaniały klomb, przepiękny pas róż, kocham też wrzos. Niedawno zasadziłam hortensje. Rembrandty u mnie rosną. Jeśli chodzi o koszenie trawy czy plewienie, to jest gorzej. Pewnych rzeczy robić nie mogę. Zawsze byłam bardzo żywa, energiczna. Błyskawicznie działałam, biegałam tu, tam, ciągle coś załatwiałam. Dużo chodziłam. Jak przychodziła jesień, tośmy się wypuszczali ze znajomymi na kopiec Kościuszki albo na kilkugodzinne spacery po lesie. No i to mnie zgubiło, bo mi kręgosłup wysiadł. Choroba mocno daje się we znaki. Dlatego w moim przypadku fitness, siłownia odpadają. Teraz nawet gimnastyki muszę unikać, żeby sobie czegoś nie uszkodzić. Ogródek jest idealny, bo mogę się trochę poruszać w bezpieczny sposób. Młodzi nie zawsze to rozumieją. Ja też wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że kiedyś działka stanie się oazą, gdzie będę mogła wypocząć, robić, na co mam ochotę. Jest cudownie.

Ogródek w czasie pandemii

O tym, jak wielkim bogactwem są ogródki, działkowcy przekonali się również podczas pandemii. Seniorzy znaleźli się w grupie podwyższonego ryzyka. Zamknięci w czterech ścianach, marzyli tylko o tym, żeby wyjść, zobaczyć się z bliskimi. I właśnie ogródek dał im tę możliwość.

– W ogródku można było się spotkać ze znajomymi na otwartej przestrzeni i człowiek nie bał się, że coś mu zagraża – mówi pani Halina. – Kiedy w końcu zaczęliśmy wychodzić, to było jak nowe życie. Ktoś, kto ma dom z ogrodem, tak tego nie odczuwał. Ogródek jest głównie dla ludzi mieszkających w bloku, mających jedynie mały balkon.

Przed pandemią w tygodniu na działkach zazwyczaj nie było zbyt wielu ludzi. Wypoczywało się w weekendy. Dziś zdarza się, że na parkingu nie ma miejsca, a parking wcale nie jest mały. Bo teraz każdy chce być działkowcem i mieć swój prywatny skrawek zieleni. Nie jest to takie trudne, ale są pewne obowiązki, które trzeba wypełniać. Przede wszystkim należy przestrzegać regulaminu działkowca. Czyli: dbać o ogródek, pielęgnować go, utrzymywać w czystości, kosić trawę. Nie można dopuścić, żeby zarósł, bo chwasty szybko przeniosą się na działkę sąsiada. A tego nikt nie chce. Trzeba przestrzegać terminów płatności. Na szczęście opłaty są bardzo niewielkie. Nie wolno palić ognisk. Są wytyczne, w jakiej odległości od granicy sąsiada można zbudować altankę czy posadzić krzewy. Wszystkie zasady służą temu, aby nie być uciążliwym dla sąsiadów. Przestrzegania regulaminu pilnuje zarząd. Jeśli ktoś nie przestrzega reguł, musi się liczyć z utratą działki.

– Akurat nasz ogródek jest w stowarzyszeniu ogrodowym – wyjaśnia pani Halina, która sama do niedawna była w zarządzie, a teraz zasiada w komisji rewizyjnej. – Wyodrębniliśmy się z Rodzinnych Ogrodów Działkowych, bo chcieliśmy mieć więcej autonomii, sami o sobie decydować. Pracy było mnóstwo, musieliśmy napisać uchwały, wszystko prawnie wyprostować. Ale teraz przynajmniej śpimy spokojnie. Taki duży niezabudowany teren w centrum miasta to łakomy kąsek dla deweloperów. Różnie mogło być. A tak ogródek można zlikwidować wyłącznie w razie wyższej konieczności publicznej.

Rozmawiamy, siedząc pod jabłonią. Tą samą, z której pani Halina zrywa owoce na swoje pyszne ciasto. Już tylko jeden kawałeczek został na talerzyku. Do tego herbata z sokiem z malin – też własnej roboty, po prostu coś wspaniałego! Słychać cykanie świerszczy. Jeden, duży i zielony, wskoczył właśnie na oparcie krzesła. W końcu jest tutaj u siebie. Słońce mocno grzeje, ale powietrze jest wyraźnie chłodniejsze niż latem. Jesień powoli zaczyna swoje porządki. Na trawie widać pierwsze opadłe liście.

Pani Halina zakłada gumowe rękawiczki, bierze do ręki motyczkę.

– No to idę pokopać w piwoniach – oznajmia. – Ziemia jest dobra, pulchna, choć nie tak miękka jak wczoraj. Trzeba brać się do roboty, zanim zajdzie słońce. Przecież mówiłam, że najważniejsza jest systematyczność.