Dla nich ruch to sens życia. Oto zwycięzcy konkursu!
Od kilku miesięcy na łamach „UTW BEZ GRANIC” przekonujemy Was, że na aktywność fizyczną nigdy nie jest za późno. Pokazujemy działalność uniwersytetów trzeciego wieku i propagujemy podejmowane przez nie inicjatywy sportowe. Historie, które nadesłali Państwo do nas w ramach konkursu „Nie siedzę na emeryturze!”, są najlepszym dowodem tego, że nasze działania mają sens. Większość z Państwa motywację do aktywności znalazła właśnie na UTW. Wierzymy, że takich osób będzie stale przybywać!
Z wielką radością prezentujemy prace zwycięzców. Jesteśmy pod wrażeniem tego, z jaką pasją opisywali Państwo swoje historie związane ze sportem. Czytanie każdej z prac było prawdziwą przyjemnością. Jury konkursowe miało naprawdę trudne zadanie, aby spośród wielu tekstów wybrać te najlepsze. Zwycięzcom serdecznie gratulujemy, a wszystkim, którzy przesłali prace, bardzo dziękujemy!
„Żeby ciało i dusza były młode wciąż. Niech żyje sport! Niech żyje sport…”
Stanisława Kwiatkowska, Uniwersytet Trzeciego Wieku w Gubinie
Swoją historię rozpocznę słowami piosenki, której 80 lat temu nauczył mnie mój tatuś, Jan Kocur. Nazywam się Stanisława Kwiatkowska, rocznik 1924. Pochodzę z Kresów. Choć 30 stycznia w gronie przyjaciół obchodziłam swoje 91. urodziny, nadal dbam o swoją sprawność ruchową i intelektualną. Codziennie ćwiczę swój mózg i mięśnie.
Pięć lat temu uległam wypadkowi złamania kości szyjki udowej i jeżdżę na wózku inwalidzkim. Ale nie poddaję się. Nigdy! Cztery lata temu zdecydowałam się zamieszkać w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym najpierw w Krośnie Odrzańskim, a potem w Gubinie. Ćwiczę codziennie, często pod fachowym okiem rehabilitantki. Mam też dużo samodyscypliny, więc ruszam się, gdy tylko mogę. Cieszę się, że w tym wieku potrafię jeszcze zmusić swoje ciało do roboty. Ćwiczę chodzenie z balkonikiem, robię przysiady w sali rehabilitacyjnej. Mam silne ręce, bo trenuję podnoszenie na rękach całego ciała do pozycji wyprostowanej. Mam porządnie wyrobione muskuły. Ruch traktuję jako terapię ciała, ale i duszy. Dzięki niemu moje pozytywne nastawienie staje się jeszcze bardziej pozytywne. Czuję się świetnie i widzę, jak aktywność poprawia mój ogólny stan. Dlatego staram się namawiać koleżanki, by za moim przykładem chciały się ruszać.
Gdy w nocy nie mogę zasnąć, ćwiczę w łóżku. Gdy porządnie się zmęczę, sen sam przychodzi. Jak już wspomniałam, jeżdżę na wózku. Przez to często cierpną mi ręce i nogi. Odpowiednie ćwiczenia rozluźniają mięśnie i sprawiają, że ból mija. Aktywność sprawia, że poprawiła się moja samoocena. Jestem dumna sama z siebie, że po dziewięćdziesiątce jeszcze tyle jestem w stanie dać swojemu wiekowemu już organizmowi.
Codziennie ćwiczę też swój mózg. Od czterech lat piszę wiersze i słowa piosenek, a dokładnie pół roku temu zostałam honorową studentką Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Gubinie. Ten zaszczyt spotkał mnie po tym, gdy koordynatorka UTW dowiedziała się o moim niesamowitym talencie – potrafię powiedzieć lub zaśpiewać każdy tekst od końca. W dalszy ciągu pracuję nad swoją pamięcią i masą mięśniową.
Aktywna przez całe życie
Jolanta Kostka, Ustecki Uniwersytet Trzeciego Wieku
Zaczęło się od baletu w Słupskim Domu Kultury. W szkole średniej poświęciłam się siatkówce i zaangażowałam w żeglarstwo, a po maturze – zaczęłam grać w tenisa ziemnego. W 1971 r. założyłam rodzinę. Wyszłam za artystę-rzeźbiarza, więc moje zainteresowania zaczęły bardziej koncentrować się wokół sztuki. Nie zarzuciłam jednak ruchu. Rower, spacery, wędrówki towarzyszą mi przez całe dorosłe życie. W 1984 r. przeprowadziłam się do Ustki, gdzie do wachlarzu moich aktywności dołączyła joga.
Jak wygląda dziś moje życie? Skończyłam 65 lat. Od dekady jestem aktywną słuchaczką Usteckiego UTW. Należę do grupy kabaretowej „Cicho-sza”, która trzykrotnie zdobywała laury na Juwenaliach UTW w Warszawie. Prowadzę lektorat języka angielskiego, maluję obrazy, nauczyłam się witrażownictwa. A ruch? Jest ze mną zawsze. W soboty wędruję z kijkami lub jeżdżę na rowerze. Jogę ćwiczę sama w domu lub na plaży. Mimo lekkiej nadwagi jestem wyjątkowo elastyczna! Bez problemu robię szpagat i wbiegam po dwa schody na trzecie czy czwarte piętro.
Czuję się potrzebny i mogę pomagać innym
Kazimierz Nawrocki, Ostrowski Uniwersytet Trzeciego Wieku
Dla wielu z nas okres przejścia na emeryturę jest wielkim szokiem. Sam zadawałem sobie pytanie, co zrobić z wolnym czasem, aby uniknąć pustki i szarości dnia codziennego.
Pamiętam słowa Benjamina Franklina, który twierdził, że nie ma starzenia się tam, gdzie brakuje na to czasu. Tej dewizie podporządkowałem swoje senioralne życie. Postanowiłem złapać wiatr w żagle, odnaleźć źródła radości i starzeć się z wdziękiem, unikać kiepskiego nastroju, skupić się na pasjach i pozytywnym nastawieniu do życia. Zdecydowałem się wykorzystywać aktywnie każdy dzień.
Wierzyłem, że nigdy nie jest za późno na nowe doświadczenia. Byłem przekonany, że ćwiczyć, biegać, bawić się, tańczyć i zdobywać wiedzę może każdy – bez względu na wiek. Bycie osobą mobilną i intelektualnie otwartą daje wielką radość i ogromne możliwości.
Za zasadniczą sprawę uznałem utrzymywanie kontaktów z ludźmi i włączanie się w nurt aktywnego życia w środowisku, w którym żyję. Służyła temu moja aktywność w Ostrowskim Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Dzięki warsztatom komputerowym poznałem dobrze internet, co pozwoliło mi za jego pośrednictwem zwiększyć grono znajomych i poznać w różnych zakątkach kraju osoby o podobnym podejściu do życia. Po latach intensywnej pracy był to moment na samorealizację i poznawanie świata oraz na korzystanie z możliwości, jakie oferuje internet. Wolny czas wykorzystałem na pogłębianie wiedzy w różnym zakresie, zwłaszcza w tematyce zdrowia, rekreacji i wypoczynku seniorów. Nabrałem w ten sposób apetytu na życie.
Dużą rolę w mojej aktywności odegrał Ostrowski Uniwersytet Trzeciego Wieku, w którego zajęciach regularnie uczestniczę. Tam nie można się nudzić. Człowiek nabiera poczucia własnej wartości i jednocześnie przekonania, że dojrzałe życie może być piękne i radosne. W tym miejscu warto wspomnieć o nauce języków obcych i informatyce oraz zajęciach służących aktywności: pływaniu, kształtowaniu sylwetki, terapii tańcem, turystyce pieszej i rowerowej. Do tego kółkach zainteresowań, m.in. teatralne, literackie, historyczne, taneczne czy kółko rękodzieła.
Dzięki zaangażowaniu się w życie Ostrowskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku moje życie stało się ciekawsze. Porzuciłem siedzący tryb życia, czuję się zmotywowany do ruchu, rekreacji i pozytywnego myślenia o życiu i ludziach. Ma to niemały wpływ na moje zdrowie i samopoczucie.
Całość historii pana Kazimierza w książce „Seniorze, trzymaj formę!”.
Życie chodzi piechotą i jeździ rowerem
Łucja Haluch, Nowosolski Uniwersytet Trzeciego Wieku
Po serii najtrudniejszych chwil w moim życiu zostałam sama. Byłam o krok od depresji. Nie chciało mi się rozmawiać z ludźmi, czytać książek, oglądać telewizji. Siedziałam przy oknie i tonęłam we łzach i wspomnieniach.
W końcu musiałam jednak wyjść po zakupy, bo lodówka świeciła pustką. Któregoś razu zauważyłam obok marketu roześmianą grupę ludzi, już niemłodych. Byli radośni, kolorowo ubrani. Zwracali się do siebie po imieniu, a wokół nich tworzyła się aura, która zaczynała na mnie działać. Mieli rowery i odjechali w stronę lasu. Przypomniało mi się, że kiedyś też lubiłam jeździć na rowerze, chodzić na spacery. Uzmysłowiłam sobie, jak dawno nie uśmiechałam się i nie opuszczałam na dłużej swojej ponurej twierdzy. Przyszło mi do głowy, że z tą wesołą grupą też mogłabym pojechać…
Pewnego dnia zapisałam się do Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Nowej Soli i wkroczyłam na nową drogę swojego życia. Wybrałam turystykę rowerową i pieszą z kijkami, potem zdecydowałam się także na gimnastykę korekcyjną. Zaczęłam uczęszczać również na zajęcia komputerowe. To były moje pierwsze kroki – myszka nie chciała mnie słuchać, bałam się, czy dam radę. Pół roku wcześniej przeszłam zapalenie opon mózgowych i konieczna była operacja neurochirurgiczna. Ale dałam radę!
Nie zauważyłam nawet, kiedy świat znów zaczął mi się podobać. Terminarz w kalendarzu zapełniał się i nie miałam już czasu na siedzenie przy oknie i wypatrywanie tego, co minęło. A pogoda, nawet siąpiąca deszczem, nie była dla mnie przeszkodą, by wyjść z domu na kijki czy rower.
Umiem się już śmiać! Robię to coraz częściej. Uwielbiam chodzić z „kijkową” grupą i jeździć z rowerową paczką. Jesteśmy pogodni, uśmiechnięci i mamy o czym ze sobą rozmawiać. Ruch jest najlepszym, odmładzającym lekiem i daje to, co najcenniejsze: radość z życia. Z życia, które już nie toczy się w samotności w domu, ale wyszło do natury i ludzi. Życia, które chodzi piechotą i jeździ rowerem.
Choć mieszkam sama, jestem szczęśliwa. Cieszę się z każdego dnia, z każdego uśmiechu, a nawet chmurki na niebie. Po jeździe lub kijkowym spacerze, który jest raczej marszem (i to solidnym), rozpiera mnie energia. I dobrze, bo jeszcze wiele do zrobienia przede mną.
Mam już 74 lata, ale tylko na zewnątrz, bo w środku wciąż jeszcze nie wykipiała ze mnie młodość. Może to od kijków albo roweru? A może dlatego, że urodziłam się 14 lutego, w walentynki?
Moje 5 minut
Danuta Lubieniecka, Gostyniński Uniwersytet Trzeciego Wieku
Ruch lubiłam od zawsze. Do pracy chodziłam pieszo. Na szczęście nie miałam daleko, szłam tylko 25 min (moje koleżanki jeździły autobusem). Do domu też wracałam pieszo, bo uważałam, że w ten sposób wyciszam się po ciężkim, często nerwowym dniu. Po drodze „otrzepywałam się” z biurowego stresu: niewykonanego planu, terminowych sprawozdań czy złego humoru szefa. Sprawy służbowe po drodze traciły ważność. Do domu wchodziłam zrelaksowana – oczywiście psychicznie, bo nogi bolały jak…
Po odejściu na emeryturę poczułam się na tyle wolna, że nawet spacery odpuściłam. A co mi tam! Nic nie muszę! Zaczęłam obrastać w sadełko, oponki urosły mi w pasie. Wreszcie dotarło do mnie, że dłużej tak być nie może! Muszę zadbać o zdrowie i kondycję. Możliwości mam przecież duże, bo przeprowadziliśmy się z mężem na wieś.
Zaczęłam jeździć na rowerze. To dla mnie wielka frajda! Oprócz czerpania przyjemności ze wspaniałej aktywności mam okazję poznać okolicę, w której zamieszkałam. Nie jeżdżę codziennie, bo nie mam tyle czasu. Ale co drugi dzień też jest fajnie! Przejeżdżam min. 8 km, a czasem dużo więcej. Traktuję jazdę na rowerze jako ćwiczenie kręgosłupa. Rowerowe wycieczki latem są wspaniałe – niestety, jesienne błotko na polnych czy leśnych drogach nie pozwala na takie eskapady. Ćwiczę więc w domu, ale niewiele. Dwa lata temu niespodziewanie dostałam od kuzynki w prezencie kijki do nordic walkingu. Od razu je pokochałam! Całą zimę i wczesną wiosnę, bez względu na aurę (deszcz również ma swoje uroki!), wychodzę z domu razem ze swoją suczką Figą na spacer. Maszerujemy min. 30 do 50 minut. Poranny nordic walking to cudowny lek na dobre samopoczucie. Nie miewam kataru i kaszlu. Nie wiem, co to przeziębienie czy wirus.
Ostatnio przekonałam się, że spacer stanowi też doskonały lek na stres. Opiekuję się mamą z chorobą Alzheimera. Mam bardzo mało czasu dla siebie – ale spacerów z kijkami nie odpuszczam! To jest „moje pięć minut”. Nawet jak jestem zmęczona po nieprzespanej nocy i ledwo nogami przebieram, i tak biorę kijki i wychodzimy z Figunią z domu. „Tylko na 10 min, więcej nie dam rady” – myślę. Jednak po 10 min zapominam o zmęczeniu i idę dalej. Mam swoje ulubione trasy marszu. Napawam się wolnością, wdycham świeże powietrze i słucham szumu drzew, gdy idę przez las. Naładowuję akumulatory, wtedy łatwiej przetrwać trudny dzień. Tak sobie idę, idę, idę… i mam nadzieję, że z taką kondycją i dobrym samopoczuciem dojdę do późnej starości.
Moje rowerowe podboje
Marek Wągiel, Uniwersytet Trzeciego Wieku przy Domu Kultury w Kętach
Granicę 50+ przekroczyłem mocnym akcentem. Swoje pięćdziesiąte urodziny uczciłem w sierpniu 2001 r. rowerową wędrówką po Polsce. Z Kęt (woj. małopolskie) wyruszyłem na północ kraju. Po trzech dniach intensywnej jazdy wśród lejącego się z nieba żaru dotarłem nad Morze Bałtyckie. Pokonałem łącznie 680 km. Kilkudniowy pobyt u rodziny pozwolił mi zregenerować siły i wyruszyłem w dalszą trasę, w kierunku wschodnim. Po pokonaniu 180 km w ciągu jednego dnia zapukałem do drzwi swojej siostry w Lidzbarku Warmińskim. Trzy dni później wyruszyłem w drogę powrotną, by po pokonaniu 665 km dotrzeć do własnego mieszkania w Kętach. Tak uczciłem swoje pięćdziesiąte urodziny!
Kolejna dekada życia upłynęła mi spokojnie, bez szczególnych wyczynów. Nadszedł jednak rok 2011, który okazał się przełomowy. Po wielu przemyśleniach postanowiłem zmienić swoje życie. Zdecydowałem, że nadszedł czas na intensywniejsze spędzanie czasu, wstąpiła we mnie nowa energia. Postanowiłem, że sześćdziesiąte urodziny także uczczę rowerową wędrówką. Wybrałem Szlak Latarń Morskich Polskiego Wybrzeża – od Świnoujścia do Krynicy Morskiej. Razem z czteroosobową, dwupokoleniową ekipą (ja, moja żona – oboje 60+ oraz moi przyjaciele z pracy Bartek i Maciek – obydwaj 30+) trasę Kęty–Świnoujście pokonaliśmy pociągiem. Na rowery wsiedliśmy pod latarnią morską w Świnoujściu i ruszyliśmy wzdłuż polskiego wybrzeża. W 12 dni pokonaliśmy na rowerach 850 km. To była piękna trasa – zobaczyliśmy nie tylko mijane na trasie latarnie, ale i zabytki. Poznaliśmy wiele wspaniałych osób, bo ekipa przemierzająca Polskę rowerem wzbudza zainteresowanie.
Niedługo po powrocie dowiedziałem się, że w Kętach rozpoczął działalność Uniwersytet Trzeciego Wieku przy Domu Kultury. Stwierdziłem, że to coś idealnego dla mnie i mojej żony (…).
Chwilowo moja aktywność fizyczna została przerwana. W połowie 2014 r. podczas nieszczęśliwego wypadku złamałem kręg. Po miesiącach rehabilitacji znów próbuję wsiadać na rower i wraz z grupą seniorów z UTW wypuszczamy się na kilkudziesięciokilometrowe wycieczki rowerowe. Jesienią planuję zorganizować kilkuosobową grupę seniorsko-juniorską i wyruszyć na 14-dniową wycieczkę rowerową po północnej części Bursztynowego Szlaku.
Wszystko, co robię, daje mi wiele radości. Czuję się spełniony i cieszyłbym się, gdyby moja historia zainspirowała kogoś do aktywności. Czas dany nam z chwilą narodzin można przeżyć na wiele sposobów!
Całość historii pana Marka w książce „Seniorze, trzymaj formę!”.