Hej, tylko mi tu nie pękaj!
Wywiad z Czesławem Langiem (ur. 1955) – kolarzem torowym i szosowym, wicemistrzem olimpijskim oraz dwukrotnym medalistą szosowych mistrzostw świata
Ma Pan na koncie wspaniałe osiągnięcia kolarskie: medal olimpijski, zwycięstwa w Mistrzostwach Świata. Do którego ze swoich sportowych sukcesów wraca Pan dziś myślami najchętniej?
Było ich kilka, ale chyba największą satysfakcję sprawiło mi srebro w wyścigu indywidualnym na igrzyskach olimpijskich w Moskwie w 1980 roku. Medal wywalczony w tym czasie i w takich okolicznościach to naprawdę był duży sukces, chyba nie tylko sportowy. Zawsze wracam myślami do tego wyniku z wielką sympatią.
Czy to jest jedno z takich wspomnień, które dodaje siły w trudnych chwilach i podtrzymuje na duchu przy zakrętach życiowych?
Na pewno tak. Myślę że każdy sportowiec i w ogóle każdy człowiek, który uprawia sport, wzmacnia w ten sposób nie tylko ciało, ale także swoją psychikę. Uprawianie sportu uczy pewnej pokory, każe pokonywać słabości, zdobywać się na wysiłek, którego czasem wcale nie mielibyśmy ochoty podejmować. Ale potem przychodzą sukcesy, które pokazują, że było warto i mobilizują do dalszej pracy. A potem w gorszych chwilach człowiek przypomina sobie jak na nie pracował i myśli: hej, tylko nie pękaj mi tu teraz! Pamiętasz, jak wtedy było trudno, ale w końcu przecież się udało.
Kiedy zaczął Pan uprawiać sport?
Gdy miałem 13 lat.
To chyba dosyć późno?
Gdy miałem 13 lat, zacząłem na poważnie jeździć na rowerze, nie myśląc może jeszcze o sukcesach, ale o tym, że chcę spróbować czegoś więcej, niż rundka z chłopakami. W pierwszym wyścigu kolarskim wystartowałem z rok późnej. A zaraz po nim zapisałem się do klubu kolarskiego „Baszta” w Bytowie. To były już poważne treningi. W skrócie można powiedzieć, że po sześciu latach doprowadziły mnie do olimpiady w Montrealu. Ale od dziecka byłem wysportowany, lubiłem aktywność. Lubię ją zresztą do dzisiaj.
A na jaką aktywność fizyczną stawia Pan teraz?
Jak wiele osób: zimą chętnie wyskakuję na narty, a latem lubię popływać. Najlepiej nie w basenie, ale w otwartym akwenie: jeziorze albo morzu. To taki rodzaj aktywności, który trening fizyczny łączy z niesłychaną przyjemnością. Podobnie jest z jazdą konną, którą także bardzo lubię. To nie tylko sport, ale rodzaj relaksu: człowiek odrywa się od codzienności, choćby ona była tuż za płotem, obcuje ze zwierzęciem, z przyrodą i czerpie z tego wszystkiego coś tylko dla siebie. Ale najbardziej jednak wciąż kocham rower. Potrafię wsiąść na niego i całkiem się zatracić.
Który moment w swoim życiu sportowym uważa Pan za najtrudniejszy?
Bez wątpienia czas zakończenia kariery. To naprawdę niesłychanie ciężka decyzja i trudny okres. I to ośmielę się powiedzieć w życiu nie tylko moim, ale każdego sportowca.
Bo kiedy jesteś na topie, świat cię trochę rozpieszcza. Interesują się tobą dziennikarze, interesują się tobą kibice, przeważnie dba o ciebie jakiś klub. A kiedy kończy się twoja kariera, jeszcze może przez rok cię pamiętają, zadzwoni ktoś czasem zapytać, co słychać. A później zapominają o tobie, bo już są nowi zawodnicy, nowe sukcesy, a ty schodzisz gdzieś na bok. I wtedy musisz znaleźć swoje drugie życie. A to nie jest łatwe. Ale trzeba zebrać wszystkie swoje siły i znaleźć sobie takie zajęcie, żeby można się było realizować, żeby można było odnaleźć tę radość wygrywania i dawania czegoś z siebie innym ludziom, którą czułeś jako sportowiec. Wtedy jesteś znów potrzebny, masz poczucie sensu życia. To, co mówię, brzmi tak logicznie, ale naprawdę nie jest to łatwe. Nie jest łatwe przejście z zawodu „sportowiec” – bo teraz sport na najwyższym poziomie to już zawodowstwo – do normalnego życia. I prawdziwym mistrzem jest ten, komu się to w miarę gładko udało. A prawdziwy dramat przeżywa ten, który nie potrafi znaleźć pomysłu na dalsze życie, jakiejś nowej pasji.
Pan może być w tej dziedzinie wzorem do naśladowania. Jak udało się Panu ułożyć życie zawodowe po zakończeniu kariery czynnego sportowca?
Ja pokierowałem swoim życiem tak, że dalej pracuję przy tym, co kocham, dalej jestem zaangażowany w tę wspaniałą dyscyplinę sportu, jaką jest kolarstwo. Szczerze powiem, że miałem jakąś tam intuicję, ale przede wszystkim wielkie szczęście, że okazała się ona słuszna. Przez pewien czas byłe menadżerem grupy zawodowej, teraz jestem dyrektorem największej polskiej imprezy kolarskiej. To mi naprawdę sprawia wielką radość. Wygrywając jako sportowiec – dawałem radość ludziom. I jest to dla mnie bardzo ważne, że teraz jako organizator Tour de Pologne mogę to powtórzyć. Wiem, że to, co robię, jest potrzebne nie tylko sportowcom, którzy wspinają się podczas Tour de Pologne na kolejne szczeble kariery, ale i kibicom, bo miliony ich oglądają wyścig na żywo, a kolejne miliony – przed telewizorami.
Co naprowadziło Pana na pomysł, aby skromniutki, trochę siermiężny Wyścig Dookoła Polski przekształcić w Tour de Pologne?
Będąc tyle lat za granicą, marzyłem o tym, żebyśmy my, Polacy, mieli taką imprezę kolarską, jak mają Francuzi, Włosi, Hiszpanie. Bolało mnie, że musimy jechać do Francji albo Włoch i dopiero tam coś wygrać, żeby to się liczyło w karierze i było w jakiś sposób ważne. Marzyłem o tym, żeby nasz narodowy wyścig był równie ważny jak Tour de France czy Giro d’Italia. To stało się moim celem. Bo muszę powiedzieć, że w życiu zawsze lubiłem stawiać sobie mniejsze lub większe cele, do których dążyłem. Proszę pamiętać, że to działo się już 21 lat temu i nie było łatwe. Ale miałem dużo determinacji. Pomógł mi też fakt, że jako sportowiec zarobiłem pewne pieniądze, które mogłem zainwestować w marzenie o Tour de Pologne. Chociaż nie powiem, że inwestowałem je bez strachu. Ale teraz jestem szczęśliwy i dumny, że wtedy się odważyłem i że my, Polacy, mamy imprezę, która należy do kolarskiej Ligi Mistrzów, która jest tak samo ważna jak Tour de France i Giro d’Italia, a do Polski przyjeżdża cały kolarski świat żeby się ścigać, żeby właśnie tutaj można było się wykazać i pokazać innym.
To jest wspaniała impreza, bo z jednej strony ściąga do Polski absolutną czołówkę światowego kolarstwa, a z drugiej przebiega przez nasze miasteczka i wsie i mogą tych czempionów oglądać zwykli, normalni ludzie, którzy pewnie nie mają czasu ani pieniędzy, żeby pojechać np. na Stadion Narodowy.
Dokładnie o to mi chodziło. Bo kolarstwo to jest sport masowy, otwarty dla każdego. W tym roku w ciągu siedmiu dni na startach, metach i samej trasie wyścig obejrzało prawie trzy miliony ludzi! A do tego, co jest dla mnie bardzo ważne, przy okazji tego sportu i towarzyszących mu emocji pokazujemy Polskę na całym świecie. Eurosport, który transmituje wyścig, obejmuje zasięgiem 60 państw w 20 wersjach językowych. Pokazuje Polskę przez wiele godzin. Jak pani zauważyła, jedziemy przez wsie i miasteczka, docieramy do ludzi i to jest nasza siła. Bo kolarstwo jest dyscypliną bardzo bliską ludziom. To nie jest sport dla elit, osób, które stać na kosztowny ekwipunek. Proszę popatrzeć na naszych zawodników: Rafał Majka urodził się na wsi, Michał Kwiatkowski urodził się na wsi, ja się urodziłem na wsi. To są też ludzie, którzy nie zaczęli uprawiać tego sportu, bo chcieli zostać bogaci, ale dlatego, że to kochają, że kolarstwo to ich pasja. A pieniądze przyszły później. I kiedy przebywa się z nimi, świetnie się to czuje. Naprawdę można poczuć tę dobrą energię, którą prawdziwy sportowiec i prawdziwi kibice powinni przekazywać sobie nawzajem.
Czy uważa Pan, że Polacy szczerze lubią sport, czy tylko lubią o nim rozmawiać? Ma Pan doświadczenie, mieszkał Pan wiele lat za granicą – jak wyglądamy na przykład w porównaniu z Włochami.
Myślę, że jest z tym coraz lepiej, z czego się bardzo, bardzo cieszę. Nie ulega dyskusji, że w ostatnich latach Polacy zaczęli dbać o siebie, o swoje zdrowie. Zaczęli biegać, wrócili do rowerów, które przecież u nas już kiedyś, w czasach, gdy niewiele rodzin miało samochody, były bardzo popularne. Mam takie statystyki, z których wynika, że 4,5 miliona Polaków uprawia regularne ten sport. My organizujemy oprócz Tour de Pologne takie imprezy jak Skandia Maraton Lang Team, skierowane wyłącznie dla amatorów. Może się zgłosić każdy, kto chce jeździć, są przedziały wiekowe od trzech latek do osiemdziesięciu paru. I jest tych ludzi coraz więcej. Przyjeżdżają na miejsce, chcą założyć numer startowy, zmierzyć swój czas i zmierzyć się ze sobą. Obserwuję też z radością, że sport stał się pewnego rodzaju zdrową modą: menedżerowie dużych firm parę razy w tygodniu zaczynają dzień od basenu, powstają i rozwijają się coraz to nowe siłownie i centra fitness dla pań – a więc muszą być ci, co chcą ćwiczyć. A seniorzy umawiają się na spacery z kijkami do nordic walking. I to jest właśnie fantastyczne. Bo sport daje nam naprawdę bardzo wiele, utrzymuje w formie i ciało, i psychikę. Nie trzeba też mieć wcale dużych pieniędzy, trzeba tylko znaleźć trochę czasu dla siebie.
* * *
Czesław Lang to polski kolarz torowy i szosowy, wicemistrz olimpijski oraz dwukrotny medalista szosowych mistrzostw świata. Urodził się 17 maja 1955 roku w Kołczygłowach na Ziemi Słupskiej. Dwukrotny olimpijczyk: w Montrealu w r. 1976 zajął 5. miejsce w drużynowym wyścigu torowym na cztery kilometry, w Moskwie w r. 1980 wywalczył srebrny medal w szosowym wyścigu indywidualnym. W zawodach tych wyprzedził go jedynie reprezentant gospodarzy, Siergiej Suchoruczenkow.
Lang to także 9-krotny mistrz Polski, zwycięzca Tour de Pologne (1980). Dwukrotny medalista Mistrzostw Świata w drużynie na 100 km: w roku 1977 zdobył brąz, a w 1979 – srebro. Czterokrotnie startował w Wyścigu Pokoju.
Był pierwszym zawodowcem w polskim kolarstwie (włoskie kluby GIS Gelati-Campagnolo i Del Tongo).
Po zakończeniu kariery sportowej został pierwszym prywatnym animatorem kolarstwa polskiego. Z podupadającego Wyścigu Dookoła Polski, który długo był w cieniu Wyścigu Pokoju, uczynił imprezę rangi światowej – Tour de Pologne.