W zdrowym ciele zdrowy druh. Na nartach od 78 lat
Na stoku narciarskim w Białce Tatrzańskiej oczy wszystkich wypoczywających przyciąga grupa dzieciaków w zielonych kamizelkach na kurtkach. To zuchy z Harcerskiego Klubu Narciarskiego. Zjeżdżają równymi zakosami jak po niewidzialnej linii, prostują plecy i czekają, co na ich wyczyn powie druh Jan Ozaist. On wie o nartach wszystko. Jeździ na nich przecież od 78 lat.
W ruchu od zawsze
Jan Ozaist ma lat 81 i pół. Urodził się 15 grudnia 1933 r. w Żywcu. – Ruchliwy byłem już w brzuchu mamy – opowiada. – Moja mama, Zofia, była nauczycielką i komendantką żeńskiego hufca, uczyła m.in. tańczyć. W ciąży czuła się świetnie i wszystkie druhny – bo wtedy jeszcze drużyny były albo męskie, albo żeńskie – chciały, żeby na świat przyszła dziewczynka. Podarowały mamie nawet wielką lalę w harcerskim mundurze z chustą w kolorach hufca. Niestety, mama wycięła im numer i urodziłem się ja. Mam nadzieję, że przynajmniej tato się ucieszył.
Tato druha Jana, Adam Ozaist, w latach 30. także był działaczem harcerskim i nauczycielem narciarstwa. To właśnie on podarował trzyletniemu synkowi pierwsze narty. Zamówił u stolarza „deski” z lipowego drewna, obstalował u szewca specjalne buciki, kupił dorosłe wiązania i dopasowywał je przez parę nocy do małych trzewiczków. – Wyszło świetnie i pamiętam do dziś te małe narty i swoją wielką dumę – mówi Jan Ozaist. – to nie do pomyślenia: idzie się do sklepu albo na giełdę, a tam doradzą, znajdą sprzęt dla każdego. Nic, tylko brać i jeździć. Nawet brak śniegu nie jest problemem, bo stoki naśnieża się sztucznie.
Tamtej zimy brak śniegu okazał się pewnym kłopotem, ale nie powstrzymał małego Janka i jego taty od testowania nowych nart. – Tato zauważył, że śnieg z jakiegoś powodu utrzymuje się dłużej na miedzy wśród pól. Szliśmy więc na tę miedzę, zakładałem narty, a tato trzymał mnie za rękę i tak się uczyliśmy – opowiada dzisiejszy międzynarodowy instruktor narciarstwa (ISIA).
Na nartach przed Hitlerjugend
Kolejne zimy przynosiły kolejne narciarskie wyzwania. – Tato prowadził m.in. zajęcia z ówczesnego WF-u – opowiada 81-letni narciarz. – Oczywiście zimą w Żywcu nie wyobrażał sobie lekcji sportu bez nart. Niedaleko szkoły była dolinka Śliżowy Potok, dziś dzielnica Żywca. Tato łączył dwie lekcje WF-u razem, zabierał tam uczniów, zakładali deski – i w drogę.
– Ja także tam jeździłem: czasem z tatą i jego klasą, a czasem ze swoją opiekunką. Każdej zimy wypuszczaliśmy się coraz dalej, na coraz bardziej strome stoki.
Miłośników zimowego sportu kusiła zwłaszcza Bindowa Góra w Lipowej koło Żywca. Mówiono, że kto sobie z nią poradzi, ten naprawdę umie jeździć na nartach. Janek postanowił sprostać tej próbie i niewiele robił sobie z faktu, że wybuchła wojna, zaczęła się okupacja, a Niemcy wydali zarządzenie, które mówiło, że wszyscy Polacy mają oddać swoje narty o długości powyżej 140 cm. – Nie wszyscy posłuchali i beztrosko jeździliśmy po okolicznych górkach, a wojenne zimy były bardzo śnieżne – wspomina 81-latek. – Pewnego razu wyszliśmy na Bindową Górę. Zaczaili się tam na nas młodzi Niemcy z Hitlerjugend, żeby odebrać nam narty. Gdy ich zobaczyliśmy, błyskawicznie zjechaliśmy w dół i rozbiegliśmy się między domami. Nikogo nie złapali. Cóż z tego, że zostały ślady nart, skoro nie umieli udowodnić, kto z Polaków na nich zjechał?
Trzylatek na harcerskim obozie
Równolegle z miłością do nart rozwijała się inna pasja druha Jana – harcerstwo i harcerskie wędrówki. – W tym samym roku, kiedy założyłem deski, rodzice zabrali mnie na letni obóz pod Mado horą w Beskidzie Żywieckim – opowiada harcmistrz. – Druhenki mamy uważały oczywiście, że jestem harcerzem z urodzenia. Jedyna ulga dla komendantki, mamy trzylatka, była taka, że nie mieszkaliśmy w samym namiocie, ale w leśniczówce, wokół której rozbite były namioty. Minęło dobrze ponad 70 lat, a ja do dziś pamiętam druhnę Pomidor, która się mną ofiarnie zajmowała i pozwalała mi zbierać kamyczki z pobliskiego potoku. Od tego dziecięcego wyjazdu obozy i wędrowanie stały się dla mnie naturalnym sposobem spędzania letnich wakacji.
Wojna się skończyła, ale narty i harcerstwo pozostały pasją Janka. – Nie były to łatwe czasy – mówi druh Jan. – W czasie wojny ojciec działał w Armii Krajowej, mama w pogotowiu harcerek. Po roku 1945 tato się nie ujawnił i postanowili się przeprowadzić. Najpierw trafili do małej szkółki w Zadzielu na dnie obecnego Jeziora Żywieckiego, potem byliśmy w Grojcu pod Oświęcimiem, w końcu zamieszkaliśmy w Klimontowie koło Proszowic. Do harcerstwa nie pozwalali mi się zapisać. Tłumaczyli, że nie wiedzą, czy będę miał wtedy czas na naukę. Ale prawda była taka, że nie bardzo w ówczesne harcerstwo wierzyli. Ubrałem mundur dopiero w drugiej klasie gimnazjum. Za to dość szybko awansowałem, dostałem stopień młodzika, a po niespełna roku zapytano, czy nie chciałbym pójść na kurs drużynowych zuchowych. Miałem 14 lat! Oczywiście, że chciałem.
Jan Ozaist skończył kurs drużynowych, ale właśnie wtedy jego rodzice przenieśli się do Klimontowa i to tam objął drużynę zuchową Dzielnych Smyków. A że jednocześnie przeniósł się do Liceum Nowodworskiego w Krakowie, zapisał się tam do legendarnej Szarej Siódemki, jednej z najstarszych drużyn harcerskich w Polsce.
Turysta pełną gębą
Gdy w 1949 r. zlikwidowano ZHP, Jan Ozaist zaangażował się w działalność turystyczną. Na studiach (AGH) zrobił kurs przewodników beskidzkich oraz kurs przodowników turystyki nizinnej górskiej, i narciarskiej. Ale po okresie stalinowskim, gdy tylko harcerstwo zaczęło się odradzać, druh Jan wrócił do munduru. – Byłem już wtedy turystą pełną gębą – wspomina. – A stało się to tak, że kiedy nie było harcerstwa, wielu z nas, włóczykijów pozbawionych swoich szczepów i drużyn, zapisało się do PTTK. Robiliśmy tam kursy przodowników turystyki pieszej i górskiej. Jakoś nie było wtedy klimatu dla nart, więc rzuciliśmy się w turystykę. I tę dość popularną w Polsce, górską, i mniej modną, ale może jeszcze piękniejszą – turystykę nizinną.
W wakacje 1962 roku Jan Ozaist zorganizował swój pierwszy harcerski cykliczny obóz wędrowny. – Zaczynaliśmy od Dobczyc i w ciągu kilku lat przeszliśmy cały Beskid Niski, całe Bieszczady, Magurę, robiliśmy pętlę nad Bieszczadami i wracaliśmy w stronę Krakowa – opowiada. Obóz w kolejnym roku zaczynał się tam, gdzie kończyliśmy poprzedni. Z węglików ostatniego ogniska starego, zakończonego obozu zapalaliśmy rozpalaliśmy pierwsze ognisko nowego.
Powstaje Harcerski Klub Narciarski
W latach 70. atmosfera wokół narciarstwa znacznie się poprawiła, a Jan Ozaist był jedną z osób, które wraz z Jerzym Rychlickim i Tadeuszem Czekajem w listopadzie roku 1971 reaktywowały Harcerski Klub Narciarski. Jan Ozaist został prezesem, a funkcję honorowego prezesa HKN pełni do dziś.
Pierwszy krakowski HKN powołano do życia w roku 1935 i w latach 70. miłośnicy białego szaleństwa wciąż mieli go w pamięci. Żeby jednak nie drażnić władz przedwojennymi konotacjami, dodano do skrótu HKN nazwę „Halny”. Głównym celem HKN „Halny” w pierwszych latach istnienia było szkolenie demonstratorów szkolnych, pomocników instruktora PZN, którzy później mieli prowadzić szkolenie narciarskie na zimowiskach swoich szczepów i drużyn, oraz sędziów klubowych PZN.
– Z tymi demonstratorami to całkiem zabawna historia – opowiada druh Jan. – Było tak, że na jednym z pierwszych obozów szkoleniowych pod Skrzycznem jeden ze znakomitych instruktorów, Tadeusz Żaba, miał wypadek nie ze swojej winy i zapakowano mu ramię w gips. No ale kurs ktoś prowadzić musiał. Druh Tadeusz miał syna Jacka, wtedy mniej więcej 14-letniego, który ślicznie jeździł na nartach. Zajęcia wyglądały więc tak: wyjeżdżali wszyscy na Skrzyczne, druh Tadeusz objaśniał, jak się trzeba ustawić, mówił, jaka będzie teraz ewolucja – ale jak się ją jedzie, pokazywał Jacek. Na kursie pojawił się Kazimierz Masłowski, „papież” polskiego narciarstwa, i uznał, że ta forma szkolenia ma wiele zalet. W ten sposób powstał stopień demonstratora szkolnego – dla dzieci, które ukończyły 12 lat i mogą się pochwalić nienagannym stylem jazdy.
Harcerski Klub Narciarski istnieje do dziś, ale swój złoty czas miał w latach 80. Przez trzy dekady zorganizował dziesiątki obozów, wyjazdów i szkoleń narciarskich dla dzieci, młodzieży i starszych. Narciarzy, których cechował elegancki styl, pytano wtedy na stoku: „Uczyłeś się jeździć w HKN-ie?”. Komendantem 30 takich obozów – przez ponad 30 lat – był druh Jan Ozaist. Bakcylem białego szaleństwa zaraził wszystkich swoich domowników.
Rodzina w ciągłym ruchu
Jan Ozaist poznał Barbarę, swoją przyszłą żonę, na kursie PTTK, który prowadził na Hali Ornak. Rok później pani Barbara pojechała na kurs pomocników narciarskich i odtąd dwie deski stały się także jej pasją. – Nawet mnie prześcignęła – kiwa głową druh Jan. – Razem wzięliśmy udział w co najmniej 30 Tatrzańskich Rajdach Narciarskich, które z czasem przekształciły się w Spotkania Chochołowskie. Tradycyjnie kończą się one w Niedzielę Palmową i choć mam wrażenie, że zmieniają się powoli w spotkania seniorów, atmosfera jest wciąż fantastyczna.
Barbara Ozaist była miłośniczką narciarstwa biegowego na długo przed tym, gdy ta dyscyplina sportu stała się modna dzięki sukcesom Justyny Kowalczyk. – Zaczęło się od tego, że żona, kiedy przeszła na emeryturę, w miarę możliwości codziennie pokonywała odcinek 8 kilometrów z krakowskich Bronowic Małych do Mydlnik i z powrotem – opowiada Jan Ozaist. – A że zimą łatwiej chodzi się na nartach niż w butach, wydeptała sobie trasę przez łąki i tego się trzymała.
Syn państwa Ozaistów, Piotr, prowadzi w Krakowie szkołę narciarską, deski przypinają także ich wnuki. Córka Małgorzata od urodzenia była dzieckiem niesłyszącym. Dzięki wytrwałości rodziców została jedyną w Polsce niesłyszącą instruktorką jazdy na nartach PZN.
Sportowa i turystyczna pasja nie przeszkodziła Janowi Ozaistowi wieść aktywnego życia zawodowego. Skończył geodezję na Akademii Górniczo-Hutniczej i po kilku latach pracy w Biurze Projektów Przemysłu Naftowego przeniósł się do przedsiębiorstwa Geoprojekt. Zaczynał tam jako pracownik terenowy, kończył jako dyrektor i mimo formalnej emerytury wciąż jest w Geoprojekcie zatrudniony.
– Mój ojciec przepracował jako nauczyciel 50 lat – opowiada Jan Ozaist. – Postanowiłem pobić ten rekord i zapisać na swoim koncie 60 lat pracy.
***
Niedawno Jan Ozaist przeszedł operację zaćmy. Jeszcze przez miesiąc nie wolno mu stanąć na nartach. – Muszę się słuchać lekarki, bo to moja wychowanica z harcerstwa – mówi. – Ale obliczyłem sobie, że za ten miesiąc, na naśnieżanych stokach, powinny być doskonałe warunki dla narciarzy. Mam więc nadzieję, że zdążę jeszcze w tym roku przypiąć deski.