Ruch – szczepionka na samotność

Rozmowa z Lucjanem Surdejem, prezesem nieformalnej grupy Forum Młodzi Duchem 50 Plus, organizatorem m.in. wycieczek rowerowych dla seniorów i młodzieży

Skąd się wzięli seniorzy na rowerach?

Kilka lat temu zadzwoniła do mnie pani Nina Woźniak, koordynator z Centrum Aktywności Seniora w Nowej Hucie, i zaprosiła mnie do współpracy z seniorami. Zdziwiłem się. Przecież nawet nie byłem na emeryturze, czułem się młody, nie myślałem o wieku… Miałem 63 lata, młody chłopak byłem. Ale poszedłem. Zawsze byłem aktywny, więc stwierdziłem, że to fajny pomysł. Podejrzewam, że pani Nina trafiła na mnie w internecie, przez moją, nieistniejącą już dziś, fundację Chroń Życie.

Co to ma wspólnego z rowerami?

Nazwa wzięła się stąd, że chcieliśmy chronić własne życie i siebie samych przed starzeniem, bezczynnością, bezruchem. Od 20 lat jeżdżę turystycznie na rowerze: z synem, znajomymi, sąsiadami, ludźmi w bardzo różnym wieku. Zwiedziłem niemal całą Europę. A w Polsce niedawno zaczęły się rozbudowywać ścieżki rowerowe – Małopolska jest drugim po Śląsku województwem pod względem ich liczby. Jednak te ścieżki są liniowe: gdy jedzie się w jedno miejsce, trzeba wracać tą samą trasą. Dlatego pomyślałem o wioskach – i fundacja zaczęła je tworzyć.

Jak to wygląda?

Wioska rowerowa to miejsce, z którego można wyjechać ścieżkami, ale wracać inną drogą. To możliwe dzięki stworzeniu odcinków łączących istniejące ścieżki w pętlę. I tak np. z Brzeźnicy pod Krakowem, gdzie powstała pierwsza wioska, jedzie się do Zatora, stamtąd do Spytkowic, a potem wraca do Brzeźnicy. Te łączniki zostały sfinansowane przez gminy, podobnie jak wiaty do ochrony przed deszczem, my byliśmy tylko inspiratorem. Zaletą wiosek jest to, że każdy może jechać tak, jak się czuje, dłuższą lub krótszą trasą. Mieliśmy sporo uczestników, ale… Pamiętam, że kiedyś, na otwarcie wioski z Brzeźnicy, przyjechała grupa z Przeciszowa. Zaprosili mnie na rajd rowerowy do siebie. Rajd na wsi, myślę, kto tam przyjdzie? Mimo to pojechałem – i buty mi spadły. Zjechało się 500 uczestników. Zresztą tuż za naszą granicą takie rajdy to norma.

Gdzie?

Słowacki rajd cyklistów, podczas wakacji, co roku w innej gminie. Fantastyczna impreza, staram się zawsze tam być. Kluczowym organizatorem jest koło gospodyń wiejskich. Świetne jedzenie: ciasta, bigos, nalewki… W piątek powitanie, obowiązkowa potańcówka. Potem trzy dni jeżdżenia po trasach, każdy wybiera trudniejszą lub łatwiejszą: 100, 50, 30 km, a na koniec jest tzw. propagandacka jazda: przejeżdża peleton przez gminę, przez megafony rżnie muzyka, na przystanku autobusowym stoły z ciastem i kompotem, świetna zabawa. Nawet 2000 ludzi się zjeżdża na takie rajdy.

Wróćmy do seniorów z Nowej Huty. Zaczął ich Pan trenować?

Tak. Przy okazji akcji lata seniorów opowiedziałem o swoich wycieczkach, zgłosiło się 30 osób. Większość z nich długie lata nie jeździła, więc zorganizowaliśmy tzw. grupę wsparcia – tych aktywniejszych, którzy pomagali naprawić rower, dopompować, a czasem motywowali, żeby wyjść z domu. Jeździliśmy dwa razy w tygodniu – najpierw na błoniach nowohuckich, a potem już dalej: wałami wiślanymi do Tyńca, w dwie strony to blisko 50 km. Ci, którzy chcieli, jechali tylko w jedną stronę. Nie chodziło o to, by się zarzynać – to miała być przyjemność.

I była?

No jasne. Oczywiście musieli zbudować kondycję – najgorzej było z pupą. Nie każdy jest przyzwyczajony do siedzenia na wąskim siodełku. Podobało im się bardzo. Jedna pani miała wypadek, upadła, złamała rękę. Ale się zawzięła, wróciła do jazdy, wsiadła na rower jeszcze z szyną na ręce. Tak jej się spodobały te wycieczki.

Nie bolały ich kolana?

Nie, dlaczego?

Kiedy się pedałuje, kolana są chyba obciążone?

Właśnie nie. Rower jest najskuteczniejszym po basenie urządzeniem do rekreacji. Są trzy punkty podparcia: ręce, pupa i nogi. Nie jest tak, że cały ciężar spoczywa na nogach, bardziej obciążające dla stawów i kolan jest np. chodzenie. Na rowerze to pupa jest obciążona. A kręgosłup się wzmacnia, bo trzeba się trzymać w miarę prosto.

A kiedy dziadkowie wciągnęli w jazdę na rowerze swoje wnuki?

Dwa lata temu nasza grupa Młodzi Duchem 50 Plus (nieformalna, zrzesza głównie seniorów, choć nie tylko) napisała projekt „Rower czy router”. Wygraliśmy finansowanie z budżetu obywatelskiego przez urząd marszałkowski. Mieliśmy pomysł na pikniki rowerowe, czyli integrację międzypokoleniową, dziadek z wnuczkiem. Po przejeździe rowerowym było strzelanie z karabinku, pływanie na kajaku, gry integracyjne, dart, wszyscy uczyli się grać w bule. Ludzie mieli zabawę. Miał też być tygodniowy rajd rowerowy, ale pogoda bardzo nie dopisała. Będziemy się starali zorganizować to w tym roku w Dolinie Karpia, są to okolice Zatoru.

Pomysł chwycił?

Tak! W przypadku trochę starszych dzieciaków, 8–10 lat, zdarzało się, że to właśnie one dopingowały dziadków do aktywności. Marzę o tym, żeby takie imprezy były organizowane co roku. Jeśli chcemy mieć aktywnych seniorów, musimy się w to zaangażować, nie ma cudów. Na razie w tym roku na otwarcie sezonu rowerowego planujemy imprezę plenerową.

Pan jest bardzo aktywny?

Od zawsze. Ostatnio odkryłem np. narciarstwo biegowe. Zacząłem pięć lat temu, kiedy już znudziło mi się jeżdżenie. Biegówki mnie wciągnęły, jest super. Bo na stoku narciarskim w weekendy jest tyle ludzi, że można zwariować. A na biegówkach: cisza, spokój, relaks. I zupełnie inni ludzie chodzą na nartach.

Jacy?

Tacy, którzy poświęcają więcej wysiłku, by odbudować organizm. Ci, co zjeżdżają, to… trochę na leniucha. Wwiozą ich, potem zjadą. Pojedzą, popiją. Jeździłem wiele lat, to wiem.

Długo?

Praktycznie od dziecka. Urodziłem się i wychowałem na Czarnej Wsi, koło stadionu Cracovii. Kiedy byłem mały, tam się kończył Kraków, stały cygańskie wozy i była dżungla, lepsza zabawa niż na koloniach. Ganialiśmy po polach… Do rynku na nogach 15 minut, a my mieszkaliśmy praktycznie na wsi. W zimie narty i łyżwy. Narty ojciec przywiózł od leśniczego; trzeba było z nimi wejść na kopiec Kościuszki, wgramolić się, napocić. Łyżwy szpicówki się przybijało do desek ze starych foteli, robiło się puf. Szliśmy pod Diabelski Most i zjeżdżaliśmy z górki. Zabawa była przednia. Łyżwy się tępiły, ale co tam. Na rowerze też jeździliśmy non stop. Ale to, że przejechałem rowerem praktycznie całą Europę, jest zasługą syna.

Taki aktywny?

Taki leń! Bo jemu tak długo się nic nie chciało. Kiedyś więc wpadło mi do głowy, że jeśli mu kupię rower, to może mu się zachce. Kupiłem też sobie, żeby go pilnować, czy jeździ. Kończył wtedy podstawówkę. Jeździliśmy razem wiele lat. Pierwszy raz do Czech: dojeżdżaliśmy autobusem na kemping, potem jazda po górzystej okolicy. Kolejny wyjazd – Grecja. Prawie 400 km w trzy tygodnie, w lecie.

To naprawdę przyjemne?

Też byłem zdziwiony, ale tak. Byłem wtedy kawał chłopa, 130 kg. Waga słonia. Myślałem: Boże, ja tam umrę… Okazało się, że przeżyłem. Jakoś nie czuje się tego upału, kiedy się jedzie. Powietrze było suche, przyjemne. Wjechaliśmy na Olimp, potem Peloponez. Pięknie. Później stworzyła się już grupka kilkuosobowa: Hiszpania, Portugalia, Włochy, Jugosławia, Francja. Autem do bazy, na rowery i jazda. Rodzice z dziećmi. Nie marudziły, może dlatego, że to była przygoda. Nigdy nie rezerwowaliśmy miejsc noclegowych; gdzie zajechaliśmy, tam nocowaliśmy na kempingu. Jeśli chcieliśmy się wykąpać, stawaliśmy przy morzu czy jeziorze. W Hiszpanii jechaliśmy nad samym morzem, promenadą, owiewała nas bryza.

Wtedy zgubił Pan wagę słonia?

Tak. Zresztą w moim życiu były nie tylko rowery. Przez 30 lat nurkowałem i żeglowałem. W Egipcie i Chorwacji, koledzy mają tam firmy nurkowe. Trzydzieści lat temu robiłem pierwsze patenty, dziś pewnie ludzie baliby się w takim sprzęcie wejść do wody.

Najgłębiej?

48 m. Lubię adrenalinę, głębokie nurkowanie. Tylko trzeba uważać na narkozę azotową.

Czyli?

To odurzenie, porównywalne do alkoholowego. Krew jest nasycona azotem z powodu ciśnienia. Niektórych nurków wtedy ponosi euforia, dlatego dla bezpieczeństwa nurkuje się we dwóch. Poza tym kiedyś nurków, w tym mnie, solidnie szkolono. Kurs na Oksywiu trwał wtedy osiem miesięcy, zdawało się egzaminy. Teraz jest łatwiej: dwa tygodnie i cześć. Potem schodzi się po linie na głębokość 15 m. Jeden za drugim, a 15 łodzi z kolejnymi nurkami stoi w kolejce w wodzie. Wygląda to jak wejście na zamek na Wawelu w sezonie. I już mi się nie podoba… Ze sportów, które uprawiałem, zostały mi rowery, narty, na łyżwach też jeżdżę. Tylko dziś nieco ostrożniej, człowiek boi się połamać. Może dlatego nie choruję – chyba sport i aktywność dają mi odporność. Tego się nie kupi ani na receptę, ani u dilera [śmiech]. Chciałbym, żeby seniorzy też to poczuli.

W jaki sposób?

Mamy z Młodymi 50 Plus plan, żeby na początku lata uruchomić na krakowskim Kurdwanowie park ze ścieżką zdrowia dla seniorów. Proste, tanie, można to zrobić w każdej gminie. Zarząd Zieleni Miejskiej ma ustawić proste urządzenia, które pobudzają ośrodek równowagi. Na przykład kolebkę, na której się staje i kołysze, albo niskie pniaczki, po których się chodzi – takie jak dla dzieci. Chcemy, żeby trener AWF-u trzy razy w tygodniu szedł tam poćwiczyć z seniorami. Chcemy też, by seniorzy i ich wnuki zdobyli z nami koronę Beskidów. Znajdziemy takie trasy, żeby każdy chętny dał radę. Miałem także pomysł, aby zorganizować regularne zajęcia z tzw. gimnastyki naturalnej. Pokazała mi ją kiedyś młoda dziewczyna po AWF-ie. Polega to na tym, że seniorzy przewracają się, ćwiczą na czworakach, raczkują. Pomyślałem: genialne! Przecież senior, kiedy się przewróci, ma problem, by się podnieść. To ćwiczenia w poziomie zero – żeby wyćwiczyć na nowo te mięśnie, odruchy. Zaprosiłem tę dziewczynę na nasze pikniki rowerowe. Zobaczymy, czy uda się zrobić cykl. W tym roku staraliśmy się o finansowanie z ASOS, rządowego projektu aktywizacji osób starszych. Chcieliśmy uzyskać dofinansowanie projektu dla seniorów z programem „Ruch – szczepionka na samotność i niedołęstwo”. Nie udało się, ale nie składamy broni, napiszemy nowy wniosek. Bo to naprawdę najlepsza szczepionka!


www.facebook.com/mlodziduchem50plus/