UTW to wiedza, przyjaźnie i… nobilitacja!

Integracja z ludźmi, możliwość nawiązania nowych przyjaźni. Powód, by ładnie się ubrać i wyjść z domu. Uczenie się, poszerzanie horyzontów. Odczarowanie wizerunku seniora, który na emeryturze powinien już tylko siedzieć z wnukami. Trudno wybrać, co z tego jest najważniejsze. Ale jest jeszcze jedna niezwykle istotna sprawa: nobilitacja. Uniwersytet nobilituje. Uniwersytet to elita.

To są po prostu inni ludzie – mówi Danuta Wiśniewska, prezes Gnieźnieńskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. – To się czuje, widzi, od razu można ich rozpoznać, jak siedzą w kawiarni przy stoliku, jak jadą na wycieczkę. Znajomi do mnie dzwonią i mówią: to chyba te twoje „gutwiki” przez miasto jechały, bo cały autokar trząsł się ze śmiechu, tak tam było wesoło.

Decoupage i pączki… na pustyni

Zaczęło się od teścia pani Danuty, który chodził na zajęcia na pierwszym UTW w Gdyni. Opowiadał o nich, bardzo je chwalił. Nawet się tam zakochał. I pani Danuta, a miała wtedy 25 lat, już wiedziała, że ona kiedyś też musi być na takim uniwersytecie.

– Zbierałam wszystkie wycinki na ten temat, które się pojawiały w prasie – opowiada. – Do dziś mam teczkę wypełnioną artykułami. No i patrzyłam, że tu powstaje nowy, tam się kolejny otwiera. Czekałam, czekałam, ale przeszłam na emeryturę, a w Gnieźnie UTW dalej nie było. Więc zaczęłam sama działać, organizować.

Na początku UTW funkcjonował przy Towarzystwie Miłośników Gniezna. Po roku się usamodzielnił. Dziś współpracuje z gnieźnieńskimi uczelniami, samorządem, prezydentem, miejskimi instytucjami. Zajęcia rozrzucone są po całym mieście. Gdzie indziej gimnastyka, gdzie indziej wykłady. Trzeba się trochę nabiegać. Ale to dobrze, bo ruch to zdrowie.

Wybór jest szeroki. Są zajęcia językowe: angielski, niemiecki, włoski. Jest sekcja teologiczna, regionalna, zajęcia z samoobrony. Przyjeżdża policja z pokazami.

Są warsztaty rękodzielnicze: tworzenie kartek świątecznych, plecionki z papieru, decoupage.

Ogromnym zainteresowaniem cieszy się historia sztuki.

Wyśmienicie ma się klub podróżnika. Seniorzy byli już razem w Gruzji, Chorwacji, Norwegii. Chociaż np. Anna Lis podróżuje na własną rękę, z mężem. Później organizuje wystawę zdjęć zrobionych podczas takich wyjazdów, prezentuje zakupione w obcym kraju przedmioty, ubrania, opowiada o tamtejszych zwyczajach, zabytkach, historii, krajobrazach, wspomina lokalne jedzenie.

– Wiem, że nie każdy ma szansę wyjechać – mówi Lis. – A ja jeżdżę i chętnie opowiadam o tym, co widziałam. Byłam już w Meksyku, Peru, Gambii, Senegalu, Nowej Zelandii, Australii, Japonii, Chinach. Kawałek świata zwiedziłam. Ludzie są ciekawi takich osobistych wrażeń, a nie wyczytanych gdzieś w internecie.

Wiśniewska dodaje:

– Każda podróż niesie ze sobą jakieś niespodzianki. A to jazda rozklekotanym samochodem po bezdrożach, bo autokar się zepsuł. Ja np. podczas wycieczki do Dubaju w tłusty czwartek jadłam pączka… na pustyni! Warto podróżować, ale warto też później dzielić się swoimi przeżyciami.

Grecka szlachcianka

Jest wtorek, dochodzi południe. Stefania Wojciak (lat 71, z zawodu technik farmacji, troje dzieci, sześcioro wnucząt) wraca z jogi. Do domu ma cztery kilometry, ale to nic, idzie piechotą. Taka lekka się czuje po tych wszystkich asanach, oddechach i rozciąganiach, taka szczęśliwa i odprężona, że mogłaby fruwać. Po drodze jeszcze robi zakupy, żeby mężowi ugotować obiad. A po południu leci na wykład z teologii; za każdym razem zajęcia są z innym księdzem, a to biblistą, a to muzykologiem.

– Należę do osób, które wszystkim się interesują – mówi. – Nawet tym, czego nie rozumieją. Chodzę na zajęcia „I ty zrozumiesz Einsteina”, choć sprawy techniczne to dla mnie czarna magia. Ale dowiedziałam się np., jak działają światłowody albo elektrownie wiatrowe, czyli te wielkie wiatraki stojące na polach. Byliśmy w zakładzie utylizacji śmieci, oglądaliśmy cały proces, od wjazdu ciężarówki po produkt końcowy. To niezwykle ciekawe!

Na GUTW jest od samego początku. Śmieje się, że zrobiła tu magisterkę, doktorat, a nawet habilitację. Chodzi na wszystkie możliwe zajęcia (oprócz basenu, bo nie lubi wody ani morza, góry to jej miłość), przeważnie dwa razy dziennie.

Na psychologii np. nauczyła się nie przerywać, bo wcześniej zbyt często, jak twierdzi, wtrącała swoje trzy grosze.

W kółku teatralnym grała już grecką szlachciankę w sztuce Bojomira Arystofanesa i córeczkę w Tato, tato, sprawa się rypła. Na maj przygotowują premierę kryminału Upiór w kuchni.

– No i nareszcie nie będę już taka „Kasia, co kocha Jasia”, zagram prawdziwą kobietę, z ikrą, podstępną, która truje mężczyzn dla pieniędzy – cieszy się. – Co roku na przeglądzie wojewódzkim zdobywamy laury – dodaje.

W salonie politycznym też jej oczywiście nie może zabraknąć. Seniorzy dyskutują na temat bieżącej sytuacji politycznej kraju i świata z zaproszonymi gośćmi, wykładowcami z zaprzyjaźnionych uczelni. Wiadomo, że polityka to burzliwy temat, dzielący społeczeństwo. Trudno się spodziewać, że na uniwersytecie tych różnic poglądów nie będzie.

– Ale u nas dyskusja zawsze przebiega bardzo spokojnie – podkreśla pani Stefania. – To, że ktoś myśli inaczej niż ja, nie znaczy przecież, że nie możemy się przyjaźnić.

I dodaje:

– Czasami znajomi mnie pytają, czy u mnie w domu jest co jeść. Tak, wszystko jest u mnie posprzątane, ugotowane, wyprane. I babcią jestem porządną. Może nie bawię wnuków codziennie, ale jestem zawsze, gdy dzieci mnie potrzebują. Dzwonią i przyjeżdżam. Mąż trochę kręci nosem, mówi: nie idź na te zajęcia. Jednak on na tym moim chodzeniu przecież nie cierpi, wszystko, co potrzebne, ma. Tylko jego ego cierpi. Tak by mnie chciał zdominować, stłamsić trochę. Ale ja mu się nie dam! – śmieje się.

Trzeba się ruszać!

Doktor Dorota Wieruszewska, rehabilitantka, która od 13 lat prowadzi na GUTW zajęcia z terapii ruchem, zawsze powtarza swoim kursantkom, że siedząc w fotelu, wyrabiają sobie paszport na tamten świat. Trzeba się ruszać. Jeśli boli, zaczekać chwilę i powtórzyć ruch. Kilka razy i przestaje boleć.

– To nie jest żadna magia, tylko po prostu rehabilitacja – podkreśla. – Nie mam zbyt wiele czasu, ale tę godzinkę w tygodniu na zajęcia zawsze wygospodaruję. Chcę podzielić się swoją wiedzą, by paniom było w życiu lepiej i nie musiały łykać tabletek przeciwbólowych. By nie potrzebowały w przyszłości endoprotezy biodrowej. Przez pierwsze 15 minut gadam, a później przez 45 minut daję im w kość – śmieje się.

Pokazuje więc, jak poprawnie się poruszać, siedzieć, stać, by uniknąć bólu. Bo to wcale nie takie oczywiste. – Młoda osoba może sobie stać na wyprostowanych nogach, ale seniorka powinna stawy kolanowe zginać, by ich nie przeciążać. Albo weźmy stopy: źle je stawiasz i deformują się biodra, kręgosłup. Nieprawidłowa pozycja przy pieleniu grządek, myciu naczyń i pojawia się ból.

– Na zajęcia przychodzi bardzo wiele osób – mówi. – Co chwilę widzę nowe buzie. Panie są bardzo zaangażowane, słuchają, co do nich mówię, po prostu chcą się uczyć.

Żądne przygód panie

GUTW przyjmuje osoby powyżej 50. roku życia. Najwięcej jest 65–70-latków. Przeważają jednak panie. Prezes Wiśniewska ma swoją teorię, dlaczego tak jest.

– Panowie krócej żyją, szybciej kapcanieją i dłużej pracują – wyłuszcza. – Mam kolegę górnika, jest na emeryturze, ale żona mu mówi: ty idź do roboty!

Wojciech Cichy (lat 86, technik energetyk cieplny, na GUTW od 11 lat) widzi to trochę inaczej. A mianowicie tak: panie są odważniejsze, bardziej otwarte i żądne przygód. I też mniej się przejmują krytyką ze strony partnera, puszczają uwagi mimo uszu. A panowie biorą do siebie narzekanie żony.

– Ja mieszkam sam, więc nie mam tego problemu. Co chcę, to robię – podkreśla. – Swojej ocenie podlegam. Mam dwie córki, ale one akurat mi wtórują, mówią: dobrze, że nie zamykasz się w chacie!

Seniorzy z GUTW chodzą razem do teatrów, opery. Mają zespół muzyczny. Kupili bum bum rurki, flażolety, piękne stroje i koncertują. Mają kabaret, bo to ludzie z poczuciem humoru, dystansem, lubią się pośmiać, również z siebie. I grupę taneczną też mają. Co piątek organizują wieczorki taneczne. A na 10-lecie był bal.

– Na kurs tańca nie chodzę, tańczyć nie umiem, ale się staram – twierdzi pan Wojciech. – Jak już tańczę, to z przyjemnością. I panie chcą ze mną tańczyć, więc jak widać, coś tam potrafię. Nie chcę się chwalić, ale ucho mam wytrawne, jeśli chodzi o muzykę.

Jest grupa strzelająca z wiatrówki. A już niedługo seniorzy będą się uczyć strzelania z kabekaesów, bo chcą wystartować w zawodach. Pan Wojciech też był w tej grupie, strzelanie to jego pasja, zawsze się tym interesował. Ale oczy zaczęły mu się psuć, a nie chciał zajmować miejsca tym, którzy lepiej strzelają, więc zrezygnował.

W tym roku startują zajęcia ornitologiczne. Prezes Wiśniewska już wie, że to będzie strzał w dziesiątkę. Na spotkanie organizacyjne przyszło bardzo wielu seniorów chcących podziwiać piękno przyrody, zainteresowanych wycieczkami z leśnikiem na nocne czuwanie, podpatrywanie i obrączkowanie ptaszków.

– Nocne, nocne, jak najbardziej – potwierdza Wiśniewska. – A dlaczego nie? Nieopodal mamy urokliwe jeziorka, szuwary. Trzeba jednak pamiętać, że każdy UTW to zupełnie inna grupa ludzi – dodaje. – Co się podoba w jednym, niekoniecznie przyjmie się w drugim. W Lesznie podpatrzyłam pomysł na wycieczki w nieznane, ale na początku był opór: powiedz dokąd, to pojadę. No nie mogę powiedzieć! Kiedy w końcu udało się zorganizować wyjazd do pracującej cukrowni, ludzie byli zachwyceni. W planach mamy wyjazd na lotnisko, żeby zobaczyć samolot F-16, i do poznańskiego browaru – zdradza.

Jest też grupa wolontariuszy. Seniorzy chętnie odwiedzają podopiecznych DPS-u, chodzą z nimi na spacery, uczestniczą w uroczystościach. Pomagają też sobie nawzajem podczas choroby, odwiedzają się w szpitalu. Program „Ostatnia Mila” był przeznaczony dla osób wykluczonych: bezdomnych, upośledzonych umysłowo. W ramach projektu odbył się kurs tańca towarzyskiego. Dla tych ludzi bardzo ważne było to, że ktoś chce z nimi być, nie odrzuca ich, nie odtrąca, akceptuje, zwraca się do nich z szacunkiem. Ale i dla pań z GUTW to było ważne doświadczenie.

Najpiękniejsze chwile w życiu

W 2011 r. prezes GUTW zorganizowała międzynarodową konferencję. Przyjechało ponad 180 uniwersytetów z całego kraju. To był ogrom pracy, wielkie wyzwanie logistyczne.

– Chwilami miałam dość, żałowałam, że się tego podjęłam – przyznaje. – Ale proszę sobie wyobrazić, że teraz, kiedy jeżdżę po Polsce, podchodzą do mnie starsze panie i mówią: czy ty mnie pamiętasz, bo ja u ciebie przeżyłam najpiękniejsze chwile w życiu!

Raz wnuk ją zapytał: „Czy ty mnie, babciu, jeszcze kochasz? To dlaczego tak rzadko do mnie przyjeżdżasz?”.

– Powinnam i chcę spędzać z nimi więcej czasu, bo mi zaraz wyrosną – mówi prezes Wiśniewska. – Ale nie potrafiłabym zrezygnować z uniwersytetu. To moje życie. I bardzo lubię to robić. Staram się wszystko godzić. W ciągu dnia pomagam przy wnukach, a do biura mogę przecież iść wieczorem. Mieszkam sama, nie muszę mieć świetnie wysprzątane, ugotowane, piorę tylko dla siebie. Pewnie gdybym miała kogoś, kto by mi marudził, byłoby trudniej.

I dodaje:

– Człowiek musi w coś wejść, bo inaczej strasznie się rozleniwia. Nie ma czegoś takiego, że ja nie mam czasu. To tylko kwestia dobrej organizacji i chęci. A nie że nie uprałam, nie ugotowałam, firanek nie powiesiłam. Dla firanek się przecież nie żyje.